thewheel

rowerOWOblog rowerowy

animalek z miasta Chomęcice k/Poznania
km:12285.43
km teren:439.70
czas:29d 01h 24m
pr. średnia:17.19 km/h
podjazdy:0 m

Moje rowery

Znajomi

Szukaj

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy animalek.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wyprawa Nysa Odra - dzień 5. Znienawidzone miasto

Niedziela, 19 lipca 2015
km:100.00km teren:0.00
czas:06:24km/h:15.62
Kategoria 3. 50-100km, Szlak Odra-Nysa 2015, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami

W Sękowicach spało nam się bardzo dobrze, nad ranem troszkę pokropiło, ale gdy wstaliśmy świeciło piękne słońce. Namiot szybko się wysuszył, a my zabraliśmy się za pakowanie rzeczy. 

Tak spaliśmy :)


Gospodarze się z nami przywitali, jednocześnie się żegnając, bo mieli jechać zaraz do kościoła i mogło nas już nie być po ich powrocie. Proponowali śniadanie, ale podziękowaliśmy. Jednak pan Tadeusz stwierdził, że ma jeszcze chwilę i zrobi nam jajecznicę, nie mogliśmy odmówić. Pani Janina przyniosła jeszcze herbatkę i chleb, więc swoje bułki mogliśmy schować. Jajecznica była wspaniała, jajka były od kur, które biegały obok za płotkiem. Takie śniadanka to można jadać codziennie.

Najlepsze śniadanie na wyprawie :)

Prawie cały czas towarzyszył nam czworonożny przyjaciel, Kacperek. Wołano też na niego Piniu, chyba nawet częściej. Tylko tak złowrogo wyglądał, ale był bardzo przyjazny:

Kacperek, albo Piniu

Gdy zjedliśmy, poszliśmy pozmywać, żeby choć w ten sposób się odwdzięczyć za wspaniałe przyjęcie. Ubraliśmy się, złożyliśmy namiot i gdy przygotowywaliśmy sakwy do założenia na rowery gospodarze wrócili. Przez to wyjazd przeciągnął się jeszcze trochę. Proponowano nam kawę i ciacha, a nawet, żebyśmy zostali na obiad, chętnie byśmy skorzystali, ale było już późno. Pogadaliśmy jeszcze przez chwilę, pożegnaliśmy się i około 11:00 odjechaliśmy.
Wróciliśmy na niemiecką stronę i na szlak, cały czas ciesząc się, że zdecydowaliśmy się spytać o ten nocleg. Na pewno na długo go nie zapomnimy. Po kilku kilometrach dojechaliśmy do Gubina, sprawdziliśmy w internecie, gdzie i o której możemy iść na Mszę. Musieliśmy przejechać przez całe miasto, więc dotarliśmy na styk na 12:00. Później okazało się, że to już nie był Gubin, tylko Komorow.


Wjeżdżamy do Gubina

Gdy wyszliśmy z kościoła zaczęło kropić, gdy ruszyliśmy zaczęło padać. Schowaliśmy się pod drzewem mając nadzieję, że to chwilowe. Niestety niebo całkowicie zaszło chmurami, spędziliśmy tam pewnie z 40 minut. Kiedy wreszcie przestało, pojechaliśmy dalej. Wymieniliśmy jeszcze pieniądze, bo mieliśmy już mało euro i przejechaliśmy na niemiecką stronę - do Guben.

Nysa Łużycka w Gubinie

Pojechaliśmy na poszukiwanie sklepu, bo mieliśmy kilka pustych butelek do oddania. Trochę pokrążyliśmy i znów zwiewając przed deszczem dojechaliśmy do Kauflandu. Uświadomiliśmy sobie to o czym wiedzieliśmy, ale jakoś tak nie pomyśleliśmy w tamtym momencie - w niedzielę w Niemczech sklepy są zamknięte. Przy wejściu przeczekaliśmy ogromną ulewę i burzę, tego deszczu drzewko już by nie zatrzymało. W końcu pojechaliśmy dalej, ale przy wyjeździe z miasta zgubiliśmy szlak. Okazało się, że był, ale później były jakieś prace drogowe, przejazdu nie było i trzeba było się cofać. Gdy wyjechaliśmy w końcu z tego miasta, jednogłośnie stwierdziliśmy, że go nie lubimy. Była już prawie 15, a my tak na prawdę dopiero zaczęliśmy jazdę tego dnia. :P

Na szlaku

Zaczęła się długa i monotonna jazda, cały czas wzdłuż rzeki i cały czas wałem. Co prawda godne podziwu były kilometry asfaltowej ścieżki, a w zdecydowanej większości podwójne, na szczycie wału i u jego podnóża. Teren między rzeką, a wałem był cały czas trawiasty, czasem były jakieś ładne rozlewiska czy pastwiska, jednak było to marne urozmaicenie krajobrazu. Po trudnym rozpoczęciu jazdy tego dnia, dalsza droga nie była wcale łatwiejsza. Cały czas wiało dosyć mocno i mieliśmy na prawdę dosyć. Nie zauważyliśmy, że rzeka zrobiła się znacznie szersza, Michał spojrzał na nawigację i zorientował się, że jechaliśmy już wzdłuż Odry. Chwila zastanowienia i zdecydowaliśmy, że się cofamy. Z wiatrem jechało się cudownie i po chwili byliśmy w miejscu, gdzie Nysa Łużycka wpływa do Odry i zrobiliśmy przerwę:

Miejsce gdzie Nysa Łużycka wpływa do Odry

Po przerwie trzeba było znów ruszyć pod wiatr, który wcale nam się nie podobał. Dodatkowo zaczął mnie boleć bark i kark, nie wiadomo od czego, tylko z jednej strony. Dojechaliśmy do miejscowości Eisenhüttenstadt, trochę szukaliśmy stacji, żeby kupić coś do picia, ale pojechaliśmy dalej.

Eisenhüttenstadt

Jechaliśmy dalej walcząc z wiatrem i w pewnej chwili napotkaliśmy na drodze przeszkodę - żywą :P

Takie niespodzianki na szlaku

Kilkadziesiąt (może ponad setka) owiec maszerowało sobie szlakiem, wałem, pod wałem... Przejechać nie było jak :P Byliśmy trochę zdezorientowani i nie wiedzieliśmy co zrobić. Pomógł nam starszy pan, który powolutku jechał na rowerze, po prostu wjechał między owce. Pojechaliśmy za nim, coś do nas mówił, ale po niemiecku i się nie dogadaliśmy. Jechaliśmy między owcami, dzwoniłam dzwonkiem i odchodziły na bok, ale i tak trzeba było jechać ostrożnie, bo zdarzały się wchodzące prosto pod koła.

Owce, owce, owce

Przygoda z owcami poprawiła nam na jakiś czas średnie tego dnia humory. Śmialiśmy się jeszcze przez kilkanaście kilometrów. Niestety pogorszyło się, wiatr cały czas dawał się we znaki, bark bolał mnie mocno i co jakiś czas robiliśmy minutową przerwę na rozmasowanie. Na dodatek chmury nie wyglądały zachęcająco. Byliśmy zmęczeni, ale naszym celem był Frankfurt, w którym moglibyśmy zrobić zakupy. Szlak zakręcał, skręcał, cofał, ale w końcu dojechaliśmy do celu. Gdy wjeżdżaliśmy do miasta złapał nas deszcz, ale jechaliśmy, bo nie było gdzie się zatrzymać. Po chwili przestało i nie zmokliśmy nawet za bardzo. 

Frankfurt

Postanowiliśmy przejechać na polską stronę, do Słubic. Tam mogliśmy zrobić zakupy i może znów znaleźć nocleg u kogoś. Ze sklepem był problem, kupiliśmy picie na stacji i pojechaliśmy na obrzeża, gdzie stały domy jednorodzinne, aby pytać o nocleg. Pierwsza próba nieudana, druga też, trzecia również. Krążyliśmy tak z coraz mniejszą nadzieją, szukając kogoś kto będzie przed domem. Jedna pani akurat wyjeżdżała, ale poradziła nam, żeby szukać na ul. Konstytucji, pojechaliśmy więc. Michał pojechał przodem i zaczepił państwa, którzy akurat wchodzili do domu. Pan był lekko pod wpływem, ale zgodził się od razu, w takiej sytuacji lepiej było uzyskać zgodę jego żony. Podeszła do nas i gdy usłyszała o co nam chodzi, również się zgodziła. Powodem stanu naszego gospodarza było to, że wrócili z wesela, a dokładniej z poprawin. :) 

Kolejny miły nocleg, tym razem w Słubicach

Dostaliśmy kawałek trawnika do dyspozycji i od razu zajęliśmy się rozkładaniem namiotu przy okazji rozmawiając z gospodarzami jak również sąsiadami, którzy wyszli na balkon. Sugerowali, że mamy za mało miejsca na namiot i powinniśmy się przenieść do nich. Ale cyrk, najpierw nie mogliśmy znaleźć noclegu, a potem byliśmy rozchwytywani. 
Później dostaliśmy jeszcze kolację, trochę kurczaka, pomidorki z ogródka i nawet po kawałku ciasta. Mogliśmy jeszcze skorzystać z toalety i położyliśmy się spać. 

< < < Dzień 4.         Dzień 6. > > >


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa palne
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]