Wpisy archiwalne w kategorii
5. ponad 150 km
Dystans całkowity: | 157.16 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 10:56 |
Średnia prędkość: | 14.37 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 157.16 km i 10h 56m |
Więcej statystyk |
Wyprawa Nysa Odra - dzień 9. Nieplanowany finisz
Czwartek, 23 lipca 2015
Kategoria Szlak Odra-Nysa 2015, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami, 5. ponad 150 km
km: | 157.16 | km teren: | 0.00 |
czas: | 10:56 | km/h: | 14.37 |
Po wieczornej ulewie w nocy jeszcze trochę padało, ale rano słońce przebijało zza chmur. Wyrzuciliśmy wszystkie rzeczy z namiotu i przy stoliku obok zabraliśmy się za przygotowywanie śniadanka.
Tego dnia oprócz tradycyjnych bułeczek szef kuchni polecał ryż na mleku, lekko przypalony, ale bardzo smaczny. :) Wiatr znów hulał, więc namiot szybko się suszył.
Po śniadaniu był czas na poranną toaletę, złożenie namiotu i spakowanie rzeczy. Wychodząc z ośrodka zorientowałam się, że źle założyłam sakwy. Można dostrzec na zdjęciu poniżej, że odblaski, które powinny być z tyłu są widoczne od przodu. :P Michał pękał ze śmiechu, a ja musiałam zdejmować butelki, wór i przekładać sakwy, bo inaczej nie mogłabym jechać.
Ostatnie spojrzenie na miejsce noclegu i ruszyliśmy. Pamperek jest charakterystyczny, jak tam będziecie, to polecamy jako miejsce noclegowe. :)
Wyruszyliśmy na szlak i po kilku kilometrach zauważyliśmy na trasie znajomych rowerzystów. Oni nocowali w Locknitz, więc rano wyruszyli wcześniej od nas.
Tego dnia czuliśmy się dziwnie, zarówno Michałowi jak i mnie nie bardzo chciało się jechać. Byliśmy zmęczeni, a wiatr po raz kolejny nie pomagał, a nawet utrudniał jazdę. No i byliśmy w drodze już ponad tydzień. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów tego dnia zrobiliśmy przerwę i kompletnie nie mieliśmy ochoty ruszać dalej. :P
Nie wiedzieliśmy wtedy jak trudny i długi okaże się ten dzień...
Trasa była bardzo ciekawa, prowadziła przez las i małe miejscowości.
Dotarliśmy do Rieth, gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę, aby zrobić zdjęcie:
Po kilku kilometrach naszym oczom ukazało się jezioro Nowowarpieńskie, a następnie punkt widokowy, przy którym postanowiliśmy zrobić przerwę i odpocząć.
Posiedzieliśmy tam około pół godziny, zjedliśmy orzeszki i pojechaliśmy dalej. Przejeżdżaliśmy przez kilka wiosek, ale myśleliśmy, że przydałoby się miasteczko, w którym byłby sklep i moglibyśmy zrobić zakupy. Chcieliśmy też zjeść jakiś obiad. Nadzieja była w Ueckermünde, do którego niebawem dojechaliśmy. Spotkaliśmy tam znów naszych znajomych rowerzystów, oni również szukali sklepu. W końcu obraliśmy dobry kierunek, lecz oni zostali gdzieś w tyle. Mieli tam nocować na polu namiotowym, więc w zasadzie zakończyli jazdę tego dnia. My znaleźliśmy supermarket z mini galerią i poszłam zrobić zakupy, później Michał poszedł oddać butelki. Chcieliśmy wejść razem do środka, żeby zjeść kebab, więc nasze obładowane osiołki też zostały wprowadzone do środka.
Po obiedzie ruszyliśmy dalej, jednak musieliśmy zrobić postój, abym mogła się ubrać, bo zrobiło się zimno. Pojechaliśmy na plażę, zebrałam nawet kilka muszelek. :) Żartowaliśmy sobie, że jesteśmy już nad Morzem Szczecińskim. Rzeczywiście, zalew choć spokojniejszy, to przypomina morze. Może dlatego wiele osób myśli, że Szczecin ma do morza dostęp :D
Nie spędziliśmy tam dużo czasu, bo nadciągały ciemne chmury i musieliśmy znaleźć schronienie, zanim się rozpada.
Zatrzymaliśmy się na przystanku autobusowym, gdy już zaczynało padać. Było zimno, nudno i niezbyt optymistycznie. Długo czekaliśmy, więc zaczęło nam odbijać:
Nie było jednak do śmiechu, sytuacja była trudna. Była 18:30, a deszcz nadal padał, zero szans na szukanie miejsca na nocleg i niezbyt miła perspektywa rozbijania się w deszczu. Postanowiliśmy czekać i opłaciło się, bo deszcz stawał się coraz słabszy i w końcu tylko kropiło. Założyliśmy ubrania przeciwdeszczowe i ruszyliśmy. Pogoda znacznie się poprawiła, ale nadal było zimno. W dodatku cały czas widywaliśmy tabliczki z napisem "Naturpark", co uniemożliwiało nam rozbicie się.
Zatrzymaliśmy się przy mapie, żeby się zorientować, kiedy ten obszar się skończy. Usłyszeliśmy z daleka rozmowę po polsku i wkrótce nadjechało dwóch dużo starszych od nas rowerzystów, jeden miał 70 lat.
Jechaliśmy w czwórkę przez las, jechało się dobrze, ale zaczęliśmy myśleć o oddzieleniu się od współtowarzyszy, żeby na spokojnie poszukać noclegu. Wkrótce na chwilę się zatrzymali, więc szybko się pożegnaliśmy i pojechaliśmy dalej. Gdy wyjechaliśmy z obszaru oznaczonego żółtą tabliczką z sową i napisem "Naturpark" znaleźliśmy się na polu, ale dobrego miejsca nie było. A później znów wjechaliśmy w taki obszar i straciliśmy szanse na znalezienie noclegu przez następne kilkanaście kilometrów. Za to widoki były wspaniałe:
Do pięknych widoków dołączył jeszcze przepiękny zachód słońca. Kolejny raz potwierdza się teza, że żadna - nawet najlepsza fotografia - nie odda piękna widoków, które trzeba po prostu zobaczyć na żywo i zachować w pamięci. :)
Oczywiście wolelibyśmy oglądać to jedząc kolację i szykując się do spania koło namiociku, ale musieliśmy jechać, by wydostać się z rozlewisk i chronionego obszaru.
Słońce było już coraz niżej i choć z widoku zniknęły nam stawy, jeziorka i inne bagna, to teren był podmokły i poprzecinany małymi rzeczkami oraz kanałami.
W pewnym momencie mieliśmy wątpliwość co do tego, którą drogą prowadzi szlak. Na wprost było widać wioskę, ale szlak skręcił w prawo i tak też pojechaliśmy. Kto wie, może w tej wiosce znaleźlibyśmy nocleg na jakimś ogródku... Ale nie ma co gdybać. :)
Nadzieją na koniec znienawidzonego już przez nas Naturparku, było miasto Anklam, do którego się zbliżaliśmy. Zaczęliśmy szukać miejscówki przy działkach, później w okolicach drogi wyjazdowej z miasta, przy torach, obok parku i nic. Pewien pan zobaczył nas przez okno, wyszedł do nas i zapytany czy możemy się rozbić w jego ogrodzie, zaczął nam tłumaczyć po angielsku gdzie jest miejsce, w którym można się rozbić. Nie trafiliśmy tam ostatecznie, a nawet nie mieliśmy już prawie euro, żeby za taki nocleg zapłacić.
Jadąc szlakiem kierowaliśmy się do wyjazdu z miasta.
Oglądaliśmy 3 miejsca, ale nie nadawały się wcale. Ostatnie było za miastem przy rozwidleniu drogi, ja chciałam rozbić namiot za lichymi krzewami i przespać się do świtu, ale Michał był przeciwny. Ja też zrezygnowałam, gdy stojąc w trawie po kolana zaświeciłam latarkę, zorientowałam się, że każde źdźbło oblepione jest kilkoma okropnymi ślimakami bez skorupki i zaczęłam piszczeć. :P
Pojechaliśmy dalej i w pobliskiej wiosce Relzow zatrzymaliśmy się pod dużą drewnianą wiatą:
I znów, ja byłam skłonna tam spać, a Michał nie. :P Powiedział, że mogę wyjąć śpiwór i pospać, a on będzie czuwał, ale nie brałam tego pod uwagę. Zdecydowaliśmy, że przygotujemy się do dalszej jazdy i wyruszymy na podbój Świnoujścia jeszcze tej samej nocy. Decyzja była szalona, ale lepszej opcji nie widzieliśmy.
Przygotowaliśmy się dobrze, czyli założyliśmy ciepłe rzeczy (normalnie w takich jeżdżę zimą, ale wtedy było pieruńsko zimno), wypiliśmy herbatę i zjedliśmy bułki, a potem dużo czekolady i słodyczy. Zrobiliśmy sobie wspólną fotkę, niestety niewyraźna, ale tak samo niewyraźnie się wtedy czuliśmy :P W nogach mieliśmy już 100 kilometrów, a kilkadziesiąt przed nami...
Tak zaczął się "nowy dzień" - minęła już 0:00.
Jechało się ciężko, przede wszystkim przez bardzo doskwierające zimno. Temperatura spadła znacznie, a nasze niewyspanie na pewno potęgowało uczucie zimna.
Wjechaliśmy w ciemny las, w którym pewnie moglibyśmy się rozbić, ale zapadła decyzja, że jedziemy, więc jechaliśmy. Dojechaliśmy znów do drogi (nr 110) i jechaliśmy szlakiem wzdłuż niej. Dotarliśmy do Usedom i zrobiliśmy postój. Nie chciało nam się jechać dalej, ale im dłużej siedzieliśmy, tym było zimniej. Dalsza droga była męczarnią - chłodno, wilgotno i ciemno. Postanowiliśmy nie skręcać na szlak, tylko jechać drogą. Michał raz prawie wjechał w rów, musiałam go motywować do jazdy, choć sama nie miałam sił.
I w końcu, po trzech niesamowicie okropnych godzinach jazdy naszym oczom ukazał się taki znak:
Próbowaliśmy zrobić sobie zdjęcie, lecz wszystkie odblaski ściągały na siebie błysk lampy i w efekcie nas nie było widać.
Udało się! :) O godzinie 3:20 cieszyliśmy się z dojechania do Świnoujścia, choć to wcale nie oznaczało, że możemy iść spać.
Pojechaliśmy na prom i po kilkunastu minutach oczekiwania płynęliśmy z Uznamu na Wolin.
Pojechaliśmy w okolice latarni by dostać się w miejsce, o którym marzyłam w trudnych chwilach na tej wyprawie, nucąc i śpiewając po drodze: "Idę na plażę, na plażę, idę na plażę..." albo "Na plaży, na plaży fajnie jest" :D
Mimo trudów poprzedniego dnia i nocy, o 4:55 dojechaliśmy na plażę zadowoleni, choć przemarznięci. Czekało na nas ostatnie piękne przedstawienie - wschód słońca:
Gdy słońce wstało, zabrałam się za przygotowywanie ciepłej herbaty:
W tym czasie Michał robił zdjęcia i takie mu jedno wyszło ładne:
Słońce nie miało jeszcze takiej mocy by nas ogrzać, herbata trochę więcej. Szukałam w internecie namiarów na pola namiotowe, żeby móc spokojnie i bez obaw się wyspać. Michał podobno zapytał mnie co robię, a ja nic... Zasnęłam nachylona nad telefonem. :D
Po wypiciu herbaty, spakowaliśmy wszystko i pojechaliśmy z powrotem na prom, aby przepłynąć na drugą stronę i dojechać na pole namiotowe. Brama była zamknięta, więc zadzwoniłam pod wskazany numer telefonu. Właścicielka była zdziwiona, że o siódmej rano ktoś chce się rozbić na polu. :)
Rozłożyliśmy szybko naszą Sierrę, przygotowaliśmy wszystko do spania i około ósmej, gdy ludzie na polu się budzili, poszliśmy spać.
Tak dnia dziesiątego, zakończył się dzień dziewiąty naszej wspaniałej wyprawy. :)
< < < Dzień 8. Dzień 10. > > >