thewheel

rowerOWOblog rowerowy

animalek z miasta Chomęcice k/Poznania
km:12285.43
km teren:439.70
czas:29d 01h 24m
pr. średnia:17.19 km/h
podjazdy:0 m

Moje rowery

Znajomi

Szukaj

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy animalek.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

z Gumisiem

Dystans całkowity:1052.19 km (w terenie 70.00 km; 6.65%)
Czas w ruchu:65:52
Średnia prędkość:15.97 km/h
Maksymalna prędkość:52.90 km/h
Liczba aktywności:21
Średnio na aktywność:50.10 km i 3h 08m
Więcej statystyk

Przejażdżka z Martą i Pawłem

Piątek, 17 marca 2017
km:21.30km teren:0.00
czas:01:20km/h:15.98
Kategoria 1. 1-30km, WPN, z Gumisiem, ze zdjęciami
Gumiś wczoraj nie mógł wyjść na rower, ale dzisiaj pasowało i jemu, i Marcie. Pogoda nas nie rozpieszczała, popołudniu zaczęło padać i myśleliśmy, że z wyjazdu nici. Jednak później się wypogodziło, czyli chmury z ciemnoszarych zrobiły się po prostu szare. :P

Wyjechałam przed 17:00 w stronę Rosnowa, gdzie spotkałam nadjeżdżających od strony Komornik Martę i Pawła. Trasę ustalaliśmy na bieżąco, najpierw pojechaliśmy do Szreniawy. Tam podjazd do wieży widokowej, przejazd przez Grajzerówkę i dalej już zielonym szlakiem pieszym. W lesie Gumiś dojrzał stado saren, ale ja z Martą widziałyśmy tylko, że coś tam się rusza. Kawałek przejechaliśmy po płytach i zjechaliśmy do jeziora Jarosławieckiego, gdzie się na chwilę zatrzymaliśmy.

Nad jeziorem Jarosławieckim

Podziwiałam u Gumisia kolorystyczne dopasowanie ramy i butów. ;)

Idealnie dobrane kolory

Mieliśmy pojechać jeszcze nad jezioro Góreckie, ale pojechaliśmy prosto do Trzebawia. Po drodze widzieliśmy sarny i dzika pędzącego po polu. W Trzebawiu Gumiś poprowadził przez pole i las, a potem wyjechaliśmy już na asfalt. Przejechaliśmy przez DK5 i już lasem dotarliśmy na Wypalanki. Później już prosto do Chomęcic, gdzie się pożegnaliśmy. :)

Dzięki za krótki, ale fajny wyjazd. :)

WPN

Piątek, 2 września 2016
km:39.92km teren:0.00
czas:02:19km/h:17.23
Kategoria 2. 30-50km, WPN, z Gumisiem, z Michałem, ze zdjęciami

Udało się! :) Poszliśmy na rower z Gumisiem i Martą. :) Przejażdżka była niedługa, ale przyjemna, dodatkową atrakcją była kąpiel w jeziorze.
Tego dnia pojechałam do Decathlonu, gdzie spotkałam się z Michałem. On poszedł przymierzać kąpielówki, a ja czekałam, pilnując rowerów. Wracaliśmy w pośpiechu, żeby zdążyć zjeść obiad i wyjechać na czas.
Okazało się, że i tak musieliśmy czekać. :P Pojechaliśmy przez Rosnówko do Trzebawia, gdzie Marta wstąpiła do cioci załatwić jakąś sprawę - my grzecznie czekaliśmy:

Czekamy na Martę

Później pojechaliśmy nad jezioro Jarosławieckie i zażyliśmy kąpieli przy ostatnich promieniach słońca chowających się za drzewami. Było całkiem przyjemnie. Gdy ruszyliśmy, w lesie było już szarawo, więc musiałam zdjąć okulary, bo nie wzięłam białych szkieł na zmianę. Tak się przyzwyczaiłam do okularów, że ciężko mi się jeździ teraz bez nich, cały czas mrużę oczy, a i tak łapię jakieś robaki itd. Przez las, żółtym szlakiem dojechaliśmy do Wir. Gumiś zrobił sobie zdjęcie roweru przy tabliczce WPN-u i pojechaliśmy polną drogą w stronę Szreniawy.

Gumiś robi sobie zdjęcie

Na koniec pojechaliśmy do mnie na kawę/herbatę. Po pogaduchach, Marta i Paweł, już w kompletnej ciemności pojechali do domu.

Dzięki za wycieczkę, oby ich było więcej. :)


Z Martą i Pawłem

Środa, 27 kwietnia 2016
km:27.38km teren:0.00
czas:01:26km/h:19.10
Kategoria 1. 1-30km, z Gumisiem, z Michałem, ze zdjęciami

Kolejny raz udało nam się wyjść w czwórkę na rower. Gumiś z Martą przyjechali do mnie, był u mnie też Michał i po chwili ruszyliśmy razem. Trasa krótka, prowadziła przez Konarzewo, Trzcielin, Lisówki do Żarnowca. Przy źródełku zrobiliśmy chwilę przerwy na pogawędkę. Ruszyliśmy dalej, bo zimno było. Przez Podłoziny, Dopiewo, Dopiewiec, Palędzie i Gołuski dotarliśmy do Głuchowa i wstąpiliśmy do Gumisia na kawę/herbatę. 
Później Michał mnie odprowadził, wszedł na chwilę zabrać rzeczy i pojechał do domu. 

Dzięki Wam za wspólną, wieczorną przejażdżkę. :)

Pierwszy raz w tym roku z Martą i Gumisiem

Sobota, 16 kwietnia 2016
km:51.51km teren:0.00
czas:03:02km/h:16.98
Kategoria 3. 50-100km, z Gumisiem, z Michałem, ze zdjęciami

Umówiliśmy się na rower we czwórkę, czyli ja z Michałem i Marta z Gumisiem. Gumiś miał rower u Marty i ograniczony czas, więc pojechał tam autem, a my rowerami pojechaliśmy na Dębiec. U Marty pod blokiem okazało się, że są niegotowi i musieliśmy czekać prawie pół godziny. W końcu zeszli na dół z rowerami i po chwili pojechaliśmy. Najpierw w stronę Dębiny, gdzie objechaliśmy trochę dookoła różnymi ścieżkami, później NSR-em. Kawałek jechaliśmy Wartostradą, oczywiście trzeba było znieść rowery po schodach. :P Na Śródce była chwila przerwy, bo Gumiś chciał zobaczyć malowidło na ścianie jednego budynku. Później zrobiliśmy kółko wokół Malty, robiąc przerwę na pogawędkę przy Źródełku. Pożegnaliśmy się przy Węźle Rowerowym, Marta z Gumisiem pojechali do niej, a my do Michała. Chcieliśmy wypić kawę i pojechać do mnie, ale niebo się zachmurzyło i gdy już mieliśmy wyjeżdżać, zaczęło kropić. Podjęliśmy decyzję, że założymy pelerynki i pojedziemy. Padało tylko delikatnie, jechało się dobrze. Jednak w Luboniu zaczęło wiać i padać mocniej. W pelerynce było mi ciepło, ale dla Michała jazda była trochę zbyt wolna i chciał jechać szybciej. W Komornikach powiedziałam, żeby pojechał szybciej, a ja sobie sama dojadę. Gdy dotarłam do domu, on zdążył schować rower, też szybko schowałam swój i poszłam do domu się przebrać. Peleryna, którą moja mama testowała w ulewie sprawdziła się świetnie, ale teraz przepuściła mi trochę wody na rękawach. Wniosek jest taki, że nadaje się na krótki, półgodzinny dojazd do domu w dużym deszczu, ale przy dłuższej jeździe już nie jest tak kolorowo. 
Padało jeszcze przez kilka godzin, ale pod wieczór wyszło piękne słońce. :)

Pod wieczór wyszło piękne słońce

Więcej zdjęć miało być, może uzupełnię opis, jeśli Gumiś udostępni mi zdjęcia ze swojego aparatu. :)


WPN z Martą, Lotką i Gumisiem

Piątek, 8 maja 2015
km:45.55km teren:0.00
czas:02:34km/h:17.75
Kategoria 2. 30-50km, WPN, z Gumisiem, z Lotką, ze zdjęciami

Początkowo Marta z Pawłem mieli przyjechać do mnie wcześniej na kawę, a później mieliśmy zgarnąć Lotkę i pojechać gdzieś razem. Wyszło jednak inaczej. Najpierw pojechałam po Dorotę do Szreniawy, dalej Grajzerówką i przez las dotarłyśmy do Puszczykowa. Koło lodziarni czekali na nas Marta i Paweł. Z Puszczykowa jechaliśmy żółtym szlakiem. Wiedziałam, że taki istnieje, ale nie jechałam nim nigdy, a jest bardzo przyjemny. Wyjechaliśmy na Grajzerówkę koło parkingu przy Jarosławcu. Pojechaliśmy dalej do Jezior, zjechaliśmy do j. Góreckiego i w etatowym już miejscu zrobiliśmy przerwę.

Etatowe miejsce :)

Przerwa :)

Ruszyliśmy dalej i odcinkiem pierścienia dotarliśmy do Górki.

Lotkiewicz :)

Dojeżdżamy do Górki :)

W Łodzi zjechaliśmy ze szlaku i pojechaliśmy do Trzebawia, gdzie zrobiliśmy przerwę przed domem Marty cioci, którą poszła na chwilę odwiedzić.

Wyjazd z Trzebawia

Dalej pojechaliśmy w stronę Stęszewa i skierowaliśmy się na Wypalanki.

Przed Wypalankami

Marta

W Chomęcicach się rozdzieliliśmy, Marta z Gumisiem pojechali do Głuchowa, a ja z Lotką w swoją stronę.

Dzięki za wspólną wycieczkę! :)

Szybko pod wieczór

Wtorek, 21 kwietnia 2015
km:36.30km teren:0.00
czas:01:41km/h:21.56
Kategoria 2. 30-50km, z Gumisiem, z Michałem, ze zdjęciami
Michał miał do mnie przyjechać dość późno, mimo to pomyślałam, że możemy gdzieś pojechać na szybko i niedaleko. Pomyślałam też o Gumisiu, który zgodził się pojechać z nami. Oczywiście z planowanych 15 kilometrów zrobiło się odrobinkę więcej. :P
Przed 19 przyjechał do mnie Michał, chwilę później dotarł Gumiś, ogarnęłam się i pojechaliśmy. 
Trasa w dużej mierze w terenie, ale tempo też było niezłe. Paweł gnał do przodu cały czas... :P
Jechaliśmy przez Wypalanki do Konarzewa, polną drogą w kierunku Stęszewa, odbiliśmy do Trzcielina, a następnie w kierunku Lisówek.
Po drodze Gumiś starał się zrobić nam ładną fotkę i oto jest:

Fot. Paweł Gumny

Dojechaliśmy do Żarnowca i tam zrobiliśmy krótką przerwę. Dalej przez Dopiewo, Dopiewiec, Palędzie i Gołuski dojechaliśmy do Głuchowa, odprowadziliśmy Gumisia i pojechaliśmy w stronę Chomęcic, zatrzymując się po drodze by zrobić zdjęcie:

Powrót z Głuchowa

Co prawda brak światła + telef zdjęcie, ale widoczek był przepiękny. :)

Dziękuję Wam za wspólny wyjazd! :)

WYPRAWA ŚWINOUJŚCIE - HEL

Wtorek, 19 sierpnia 2014
km:0.00km teren:0.00
czas:km/h:
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami

Założeniem wyprawy było przejechanie wzdłuż wybrzeża ze Świnoujścia na Hel, jeżeli tylko pozwolą na to kolana wszystkich uczestników, nie załamie się pogoda, albo nie stanie się jeszcze coś innego. Na szczęście cel został osiągnięty, a wyprawę można opisać i streścić w jednym słowie: PRZYGODA! :)
Za nami wiele wspaniałych chwil i mnóstwo cudownych widoków, ale też momentów słabości. 
Dziękuję Marcie i Pawłowi za wspólną wędrówkę naszym pięknym polskim wybrzeżem.

A wszystko można podsumować tak:
7 dni - 3 osoby - 511,82 kilometrów

Cel osiągnięty !!!
Cel osiągnięty !!! © animalek

>>> dzień 1
>>> dzień 2
>>> dzień 3
>>> dzień 4
>>> dzień 5
>>> dzień 6
 >>> dzień 7

Zdjęcia w opisie w większości pochodzą z aparatu Pawła i dziękuję mu za ich udostępnienie. :)

Powstał także filmik z wyprawy, zachęcam do obejrzenia! :)
Wybrzeże 2014 - filmik

Świnoujście - Hel - dzień 7

Niedziela, 17 sierpnia 2014
km:43.87km teren:0.00
czas:03:40km/h:11.97
Kategoria ze zdjęciami, z Gumisiem, 2. 30-50km, Świnoujście - Hel 2014, z sakwami
Ostatni dzień naszej wyprawy zaczął się bardzo leniwie i powoli. Spaliśmy na polu namiotowym, a nie na dziko więc nie było powodu by się spieszyć. Zrobiliśmy sobie śniadanie, później spakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy dalej.

Poranek na polu namiotowym

Wyjechaliśmy z Jastarni i zaraz wjechaliśmy do Juraty, gdzie zjechaliśmy na molo od strony zatoki:

Molo w Juracie

A później pojechaliśmy na plażę od strony morza:

Plaża w Juracie

W końcu wyjechaliśmy z Juraty i niebawem naszym oczom ukazała się wyczekiwana tablica. Dotarliśmy do celu, więc zdjęcia musiały być. Radość była też ogromna, co widać na załączonym obrazku: 

W pizdu na Hel !!! :D

Jak mówi Paweł, wyprawa jest wtedy, kiedy trwa ponad tydzień, ale dla mnie to była prawdziwa wyprawa i bardzo przeżywałam, że nie było wielkich komplikacji i udało nam się osiągnąć cel. 
Do "końcówki Helu" był jeszcze kawałek więc jechaliśmy dalej. W mieście sprawdziliśmy pociągi, statki itd, po mniejszych i większych starciach osiągnęliśmy kompromis w kwestii naszego powrotu. Najpierw statkiem do Gdańska, a potem pociągiem do Poznania. Do statku było trochę czasu, więc zwiedziliśmy trochę Hel. Pojechaliśmy do latarni:

Latarnia na Helu

Ja z Gumisiem weszliśmy do góry, ale na samej górze było trochę tłoczno i przede wszystkim gorąco. Najbardziej podobały mi się schody :P

Wejście na latarnię na Helu

Później pojechaliśmy na cypel i przejechaliśmy promenadą, która jest bardzo fajnie zrobiona. 
Widoki oczywiście wspaniałe:

Plaża na helu

Hel - Początek Polski

A tak prezentowały się nasze rowery podczas przerwy.

Na cyplu

Później musieliśmy już jechać z powrotem do portu, bo przed wejściem na statek chcieliśmy zjeść kebab, ale nie mieli mięsa. Tak więc poczekaliśmy na statek, zapakowaliśmy się i na statku zjedliśmy kanapki.
Podróż statkiem minęła w miarę szybko, nie bujało - jak to w zatoce. 
Wpływając do Gdańska mijaliśmy Westerplatte i za każdym razem poruszający napis:

Westerplatte

Gdy dopłynęliśmy do celu nastąpiło wypakowywanie. Panowie wystawiali rowery jak leci i stawiali je po prosu na chodniku. Trochę to nieprzemyślane, bez ładu i składu, ale cóż. Zapakowaliśmy sakwy na rowery i ruszyliśmy na starówkę. Wstąpiliśmy na obiecanego kebaba do pana Turka, ale wcale nie były super smaczne. :P Jak dla mnie za dużo cebuli, a poza tym zjadłam całego, więc musiał być mały, bo nigdy mi się to nie zdarzyło. :P

Dopłyneliśmi do Gdańska

Trochę się zasiedzieliśmy, więc trzeba było się pospieszyć na dworzec. Gdy podjechał pociąg, od razu zaczęliśmy pakować rowery, mimo że nie mieliśmy biletów. Byle wejść i pojechać, a resztę już się załatwi. :) 
Oczywiście rowery były upchane jeden na drugi, ale nie ma co narzekać. 
Kiedy dojeżdżaliśmy do Poznania Głównego zaczęło padać dosyć mocno. Pomyśleliśmy sobie, że udało nam się uniknąć tyle ulew na wyprawie, a zmokniemy jadąc z Poznania do domu. Na peronie sprawnie zapakowaliśmy bagaż, pożegnaliśmy się ze współtowarzyszami z pociągu i pojechaliśmy.

Już w Poznaniu na dworcu

Na szczęście przestało padać, no i w Poznaniu było o wiele cieplej niż na wybrzeżu, więc pomimo późnej godziny nie było zimno. Niestety byliśmy potwornie wymęczeni jazdą pociągiem i droga do domu dłużyła się w nieskończoność. 
W Komornikach stwierdziłam, że nie pojadę przez Głuchowo, tylko pożegnałam się z Martą i Pawłem, i przez Rosnowo sama pojechałam prosto do domu. Zmęczona, ale bardzo dumna i szczęśliwa dotarłam do Chomęcic i tak zakończyła się moja wyprawa. 

:)

Jeszcze raz DZIĘKUJĘ Marcie i Pawłowi :)

<<< dzień 6

Świnoujście - Hel - dzień 6

Sobota, 16 sierpnia 2014
km:100.22km teren:0.00
czas:07:20km/h:13.67
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 4. 100-150km, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
Rano pobudka dość wcześnie, szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Powody naszego pośpiechu były trzy: byliśmy blisko ścieżki bardzo widoczni, mieliśmy mało wody, a jeszcze mniej jedzenia. 

Nasz

Ruszyliśmy w końcu i jechaliśmy wzdłuż wydm, za którymi równolegle z nami przesuwały się ciemne chmury. Trasa była bardzo ciekawa, a już na pewno na wyprawę z sakwami, góra, dół, piach, korzenie itd. 

Wydmy w okolicy j. Sarbsko

Jechaliśmy przez piękny las, który zdawał się nie kończyć. W pewnym momencie Gumiś zauważył, że opona w jego tylnym kole jest przetarta. Niestety nie należało to do awarii, które można po prostu naprawić, jechaliśmy więc dalej z dużą ostrożnością. 

Piękne lasy

Gdy zobaczyliśmy drogowskaz wskazujący latarnię, postanowiliśmy tam pojechać. Okazało się, że czekał na nas spory podjazd. Gumiś postanowił powalczyć, a ja z Martą poddałyśmy się i podprowadziłyśmy rowery, co też do łatwych nie należało.
Na górze zjedliśmy po batonie i Paweł z Martą weszli na latarnię. Mieli widok na nadchodzącą ulewę, podobno było widać jak te chmury idą w naszym kierunku:
Widok z latarni Stilo

Nie ma co, widok niezły.
A tutaj widać mnie i rowery:

Widok w dół z latarni Stilo

Gdy schodzili na dół zaczęło kropić, pobiegłyśmy do rowerów zabrać kaski, zdjęłam też mapnik, żeby nie przemókł. I zaczęło lać, jakby się dobrze przyjrzeć to widać na zdjęciu:

Pod latarnią Stilo

I kolejny raz udało nam się uniknąć zmoknięcia! :)
Gdy wyszło słońce zjechaliśmy na dół i wjechaliśmy do malutkiej miejscowości Osetnik, gzie kupiliśmy trochę wody i takie coś z serem. Nie był to szczyt śniadaniowych marzeń, ale na początek musiało wystarczyć.



Po zaspokojeniu głodu znów wjechaliśmy w las. Pogoda była w porządku, tylko temperatura dziwna. W krótkim rękawie trochę chłodno, a jak coś się założyło na wierzch to za gorąco. Co chwilę robiliśmy przerwy, żeby się ubrać i rozebrać. :P

Przerwa w lesie

Podczas jednej z przerw w lesie zza naszych pleców wyłonił się Krzysiek, tak więc dalej jechaliśmy w czwórkę. Gdy wyjechaliśmy na asfalt zrobiliśmy przerwę techniczną i zamianę opon Gumisia z przodu na tył i odwrotnie, żeby zmniejszyć obciążenie tej uszkodzonej. Nasz towarzysz patrzył z nutką zazdrości na naszą szybką współpracę, bo on był sam :P Podczas gdy Gumiś przekładał dętki my skorzystałyśmy z chwili i posmarowałyśmy sobie łańcuchy, a potem napompowałyśmy po jednym kole Pawła. Gdy wszystko było już gotowe ruszyliśmy dalej.

Przerwa techniczna

Jechaliśmy przez Kopalino, Lubiatowo i chcieliśmy dojechać do Białogóry, ale nie wiedzieliśmy którędy. Ani nasze GPSy w telefonach, ani mapa Krzyska nie pomogły. W końcu zapytaliśmy o drogę rowerzystę, gdy nam tłumaczył zbytnio nie słuchałam, Marta podobnie :P Miałyśmy przecież dwóch chłopaków, którzy analizowali trasę na mapie. To był błąd, bo kiedy ruszyliśmy dalej zaczęliśmy krążyć po lasach i pogubiliśmy się. I na dobrą trasę wyprowadził nas nie kto inny, tylko Marta, patrząc na słońce, którego prawie nie było widać za chmurami. :) Ta sama Marta, która siedząc ze mną na plaży pytała, w którą stronę jest Hel. :P W końcu wyjechaliśmy na dobrą drogę, nasz towarzysz się odłączył. Ciekawe jak długo jeszcze błądził. My dojechaliśmy do Białogóry, zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy po lodzie, batoniku, wypiliśmy sok, a później Gumiś kupił po kiełbasie, które zjedliśmy od razu. :P

Nie ma to jak kiełbasa

Dalej jechaliśmy przez Dębki, przed Karwieńskimi Błotami Drugimi wiało tak bardzo z boku, że myślałam, że wpadnę do rzeczki płynącej wzdłuż drogi. :P W miejscowości zatrzymaliśmy się na chwilę, ale śmierdziało od kanału, więc pojechaliśmy do Karwii, gdzie wjechalismy na drogę nr 215, którą chcieliśmy dojechać do Władysławowa. Planowaliśmy rozbić się na polu namiotowym w miarę wcześnie i pójść na plażę. 

Tym szlakiem się najczęściej kierowaliśmy
Tym szlakiem się najczęściej kierowaliśmy.

Droga była dość ruchliwa i niezbyt ciekawa, ale najgorzej było w Jastrzębiej Górze - wąsko, ruchliwie i jeszcze niemiłosiernie długi podjazd. Pojechaliśmy pod "Gwiazdę Północy" czyli najdalej wysunięty na północ punkt Polski i zrobiliśmy wspólną fotkę. Gumiś i Marta w pięknych strojach. :)



Jechaliśmy dalej, droga zamieniła się na drogę z kostki (okropne), były podjazdy, zjazdy i tak dotarliśmy do Władysławowa. Wstąpiliśmy na pole namiotowe zapytać o cenę, ale pojechaliśmy dalej szukać czegoś innego. Jakoś tak wyszło, że przejechaliśmy przez Władysławowo i po małym starciu postanowiliśmy nie cofać się tylko jechać jeszcze kilka kilometrów do Chałup. 
Tak oto pierwszy raz znalazłam się na Półwyspie Helskim, przyznam szczerze, było bardzo ładnie. :)

Już na Półwyspie Helskim

W Chałupach zero szans na znalezienie miejsca na polu namiotowym, więc jechaliśmy dalej. W Kuźnicy podobnie jak w Chałupach, trzeba było dojechać do Jastarni. Gumiś po drodze zrobił mi zdjęcie, które bardzo mi się podoba :)

Gumiś robi zdjęcia nawet jadąc :)

Po Jastarni krążyliśmy trochę szukając odpowiedniego pola namiotowego, Marta dzwoniła do mamy która nam wyszukała kilka w internecie. W końcu trafiliśmy na pole "Pod Cyprysami". Szybko rozbiliśmy jeden namiot, włożyliśmy do niego sakwy i rowerami pojechaliśmy na miasto na gofry, potem na zakupy i tak wybiło nam 100 km tego dnia. Bez sakw jechało się cudownie lekko.

Wieczorny objazd Jastarnii

Po powrocie ugotowaliśmy sobie makaron, wypiliśmy po piwie i poszliśmy spać.

Dzień znów męczący, ale udany. I po raz kolejny nie zmokliśmy chociaż były spore szanse. A Hel już tuż, tuż... :)

<<< dzień 5  dzień 7 >>>

Świnoujście - Hel - dzień 5

Piątek, 15 sierpnia 2014
km:75.54km teren:0.00
czas:06:12km/h:12.18
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
Rano obudziło nas słońce, mój namiot był suchutki i byłam wyspana. Moi "sąsiedzi" niestety nie spali tak dobrze, bo uchodziło im powietrze z materaca. :/ Postanowiliśmy zwinąć szybko nasz obóz i ruszyć w trasę, a śniadanie zjeść gdzieś po drodze.
Na zdjęciu widać jak wychodzę z ukrycia na ścieżkę:

Wyjście z miejsca noclegu

Jechaliśmy głównie drogami z betonowych płyt i polnymi. Na początku, jak widać, pogoda była ładna, ale zaczęło się chmurzyć, więc śniadanko musiało poczekać.

Ruszamy

Uciekając przed chmurami dotarliśmy do Rowów, schowaliśmy się przed deszczem i Marta z Gumisiem rozegrali rundę cymbergaja. 

W czasie deszczu dzieci się nudzą... :P

Kiedy przestało padać wyjechaliśmy spod dachu i okazało się, że prawdziwy deszcz dopiero się zbliża. Zaraz obok na szczęście był wielki, murowany przystanek z porządnym dachem. Zmieściliśmy się tam my, nasze rowery i inni chowający się przed deszczem. Przyszła pora na śniadanie. Były kanapki z ogórkiem, a nawet kaszka na ciepło. Spędziliśmy tam chyba około godziny bo padało (i grzmiało) nieźle.

Bo na wyprawie każdy staje się Tyrolem
Bo na wyprawie każdy staje się Tyrolem... :D

Kiedy w końcu ciut się wypogodziło ruszyliśmy dalej i wjechaliśmy do Słowińskiego Parku Narodowego, za wstęp musieliśmy zapłacić. Dobrze, że po WPN-ie mogę jeździć za darmo :P Po deszczu drzewa były mokre i cały czas na nas kapało, ale gorsze było błoto, przez które momentami było na prawdę ciężko.
Tak prezentowały się nasze rowery podczas jednej z przerw:

W Słowińskim Parku Narodowym

Dojechaliśmy do punktu widokowego nad jeziorem Gardno:

Punkt widokowy - jezioro Gardno

Gdzieś przed Smołdzinem mamy dylemat co do trasy, grupa świątecznych rowerzystów jedzie dookoła, żeby uniknąć drogi z mega kałużami. My oczywiście jedziemy prosto. Droga przez 500 metrów wyglądała mniej więcej tak:

Bez ryzyka nie ma zabawy :P

W końcu dojechaliśmy do miejscowości i zrobiliśmy sobie przerwę koło wielskiego sklepu. Dalej dotarliśmy do miejscowości Kluki, w której można podziwiać starą, kaszubską architekturę - tzw. "domy w kratę". W Klukach też zrobiliśmy podgląd mapy, ale nie było wyboru - droga tylko jedna. Wyjechaliśmy z miejscowości i zauważyliśmy tabliczkę z napisem, którego nie pamiętam dokładnie, ale w stylu: "Uwaga, nawierzchnia częściowo uszkodzona". Jednak nie było innego wyjścia. Droga okazała się trawiasto-błotnista, ciężko się tym jechało:

Bagno, bagno, bagno

Po ujechaniu niemałego odcinka wjechaliśmy na łąkę i droga totalnie się skończyła, wcale nie dało się jechać, więc zawróciliśmy. Spotkaliśmy Krzysztofa, którego widzieliśmy już kilka razy i razem z nim dojechaliśmy do wspomnianej tabliczki, tyle, że tym razem odbiliśmy w bok. Droga była miejscami okropna, koła zanurzały się nawet do połowy w czarnym błocie.
Tak wyglądał rower Gumisia:

Jedno wielkie bagno, a pośrodku my. Gdzieś koło j. Łebsko

Jechaliśmy dzielnie dalej, ale wszyscy marzyli o tym, żeby w końcu wyjechać z tego bagna. Trzeba jednak przyznać, że było tam mega pięknie, choć wtedy chyba o tym nie myśleliśmy.

Bagna ciąg dalszy

Kiedy dojechaliśmy do drewnianych drogowskazów okazało się, że do miejscowości z której przyjechaliśmy było 1,5 km,a mi wydawało się że tysiąc. :P Za namową Krzycha zrezygnowaliśmy ze skrętu w stronę Łeby, bo podobno tam było jeszcze gorzej. Jechaliśmy dookoła, ale droga stała się w końcu normalną, polną i przejezdną. W końcu wyjechaliśmy na asfalt, który dawno aż tak nas nie cieszył. Dojechaliśmy do Izbicy, później skierowaliśmy się w stronę miejscowości Gać. Minęliśmy Łebę, ale nie tę, do której zmierzaliśmy:

To jeszcze nie ta Łeba :P

Pogoda zaczęła się psuć, więc rozglądaliśmy się za miejscem, w którym można by przeczekać deszcz. I kolejny raz na tej wyprawie udało nam się uniknąć zmoknięcia, bo po wjechaniu do lasu schowaliśmy się pod taką wiatą: 

Schronienie przed deszczem

Nasz towarzysz pojechał dalej, a my zrobiliśmy sobie jedzonko. Szczerze mówiąc już byłam wykończona, na dodatek zrobiło się chłodno. 
Po przerwie ruszyliśmy przez lasy, było trochę piachu, ale w końcu przejechaliśmy Żarnowską i mijając po lewej jezioro Łebsko kierowaliśmy się na Łebę.

Jezioro Łebsko

W Łebie pojechaliśmy na plażę, było zimno, ludzie chodzili w bluzach i kurtkach, ale Paweł postanowił się wykąpać. 

Na plaży w Łebie

Rozważaliśmy spanie na polu namiotowym - Gumiś chciał, Marta nie, a mi było wszystko jedno, byle tylko szybko znaleźć się w namiocie, w ciepłym śpiworku. Byłam zmęczona, czułam się źle, chyba miałam gorączkę, a co za tym idzie paskudny humor. Trochę się wszyscy o to pokłóciliśmy, ale w końcu wyjechaliśmy za miasto i rozbiliśmy się znów blisko ścieżki R-10 nad j. Sarbsko. Postanowiliśmy rozbić tylko jeden namiot, żeby rano szybciej go złożyć i odjechać. Okazało się, że nasze zapasy wody były bardzo małe, a zapomnieliśmy kupić zajęci kłóceniem się. Zagotowaliśmy więc tylko trochę na gorące kubki i zrobiliśmy kanapki. Marta sklejała materac, który i tak się rozkleił kiedy Paweł na niego wlazł. Czekała ich nocka na twardym :(

Dzień był mega męczący, jazda głównie w wymagającym terenie, ale na pewno pasuje do niego po raz kolejny słowo: PRZYGODA! :)

<<< dzień 4  dzień 6 >>>