Świnoujście - Hel - dzień 6
Sobota, 16 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 4. 100-150km, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 100.22 | km teren: | 0.00 |
czas: | 07:20 | km/h: | 13.67 |
Rano pobudka dość wcześnie, szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Powody naszego pośpiechu były trzy: byliśmy blisko ścieżki bardzo widoczni, mieliśmy mało wody, a jeszcze mniej jedzenia.
Ruszyliśmy w końcu i jechaliśmy wzdłuż wydm, za którymi równolegle z nami przesuwały się ciemne chmury. Trasa była bardzo ciekawa, a już na pewno na wyprawę z sakwami, góra, dół, piach, korzenie itd.
Jechaliśmy przez piękny las, który zdawał się nie kończyć. W pewnym momencie Gumiś zauważył, że opona w jego tylnym kole jest przetarta. Niestety nie należało to do awarii, które można po prostu naprawić, jechaliśmy więc dalej z dużą ostrożnością.
Gdy zobaczyliśmy drogowskaz wskazujący latarnię, postanowiliśmy tam pojechać. Okazało się, że czekał na nas spory podjazd. Gumiś postanowił powalczyć, a ja z Martą poddałyśmy się i podprowadziłyśmy rowery, co też do łatwych nie należało.
Na górze zjedliśmy po batonie i Paweł z Martą weszli na latarnię. Mieli widok na nadchodzącą ulewę, podobno było widać jak te chmury idą w naszym kierunku:
Nie ma co, widok niezły.
A tutaj widać mnie i rowery:
Gdy schodzili na dół zaczęło kropić, pobiegłyśmy do rowerów zabrać kaski, zdjęłam też mapnik, żeby nie przemókł. I zaczęło lać, jakby się dobrze przyjrzeć to widać na zdjęciu:
I kolejny raz udało nam się uniknąć zmoknięcia! :)
Gdy wyszło słońce zjechaliśmy na dół i wjechaliśmy do malutkiej miejscowości Osetnik, gzie kupiliśmy trochę wody i takie coś z serem. Nie był to szczyt śniadaniowych marzeń, ale na początek musiało wystarczyć.
Po zaspokojeniu głodu znów wjechaliśmy w las. Pogoda była w porządku, tylko temperatura dziwna. W krótkim rękawie trochę chłodno, a jak coś się założyło na wierzch to za gorąco. Co chwilę robiliśmy przerwy, żeby się ubrać i rozebrać. :P
Podczas jednej z przerw w lesie zza naszych pleców wyłonił się Krzysiek, tak więc dalej jechaliśmy w czwórkę. Gdy wyjechaliśmy na asfalt zrobiliśmy przerwę techniczną i zamianę opon Gumisia z przodu na tył i odwrotnie, żeby zmniejszyć obciążenie tej uszkodzonej. Nasz towarzysz patrzył z nutką zazdrości na naszą szybką współpracę, bo on był sam :P Podczas gdy Gumiś przekładał dętki my skorzystałyśmy z chwili i posmarowałyśmy sobie łańcuchy, a potem napompowałyśmy po jednym kole Pawła. Gdy wszystko było już gotowe ruszyliśmy dalej.
Jechaliśmy przez Kopalino, Lubiatowo i chcieliśmy dojechać do Białogóry, ale nie wiedzieliśmy którędy. Ani nasze GPSy w telefonach, ani mapa Krzyska nie pomogły. W końcu zapytaliśmy o drogę rowerzystę, gdy nam tłumaczył zbytnio nie słuchałam, Marta podobnie :P Miałyśmy przecież dwóch chłopaków, którzy analizowali trasę na mapie. To był błąd, bo kiedy ruszyliśmy dalej zaczęliśmy krążyć po lasach i pogubiliśmy się. I na dobrą trasę wyprowadził nas nie kto inny, tylko Marta, patrząc na słońce, którego prawie nie było widać za chmurami. :) Ta sama Marta, która siedząc ze mną na plaży pytała, w którą stronę jest Hel. :P W końcu wyjechaliśmy na dobrą drogę, nasz towarzysz się odłączył. Ciekawe jak długo jeszcze błądził. My dojechaliśmy do Białogóry, zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy po lodzie, batoniku, wypiliśmy sok, a później Gumiś kupił po kiełbasie, które zjedliśmy od razu. :P
Dalej jechaliśmy przez Dębki, przed Karwieńskimi Błotami Drugimi wiało tak bardzo z boku, że myślałam, że wpadnę do rzeczki płynącej wzdłuż drogi. :P W miejscowości zatrzymaliśmy się na chwilę, ale śmierdziało od kanału, więc pojechaliśmy do Karwii, gdzie wjechalismy na drogę nr 215, którą chcieliśmy dojechać do Władysławowa. Planowaliśmy rozbić się na polu namiotowym w miarę wcześnie i pójść na plażę.
Tym szlakiem się najczęściej kierowaliśmy.
Droga była dość ruchliwa i niezbyt ciekawa, ale najgorzej było w Jastrzębiej Górze - wąsko, ruchliwie i jeszcze niemiłosiernie długi podjazd. Pojechaliśmy pod "Gwiazdę Północy" czyli najdalej wysunięty na północ punkt Polski i zrobiliśmy wspólną fotkę. Gumiś i Marta w pięknych strojach. :)
Jechaliśmy dalej, droga zamieniła się na drogę z kostki (okropne), były podjazdy, zjazdy i tak dotarliśmy do Władysławowa. Wstąpiliśmy na pole namiotowe zapytać o cenę, ale pojechaliśmy dalej szukać czegoś innego. Jakoś tak wyszło, że przejechaliśmy przez Władysławowo i po małym starciu postanowiliśmy nie cofać się tylko jechać jeszcze kilka kilometrów do Chałup.
Tak oto pierwszy raz znalazłam się na Półwyspie Helskim, przyznam szczerze, było bardzo ładnie. :)
W Chałupach zero szans na znalezienie miejsca na polu namiotowym, więc jechaliśmy dalej. W Kuźnicy podobnie jak w Chałupach, trzeba było dojechać do Jastarni. Gumiś po drodze zrobił mi zdjęcie, które bardzo mi się podoba :)
Po Jastarni krążyliśmy trochę szukając odpowiedniego pola namiotowego, Marta dzwoniła do mamy która nam wyszukała kilka w internecie. W końcu trafiliśmy na pole "Pod Cyprysami". Szybko rozbiliśmy jeden namiot, włożyliśmy do niego sakwy i rowerami pojechaliśmy na miasto na gofry, potem na zakupy i tak wybiło nam 100 km tego dnia. Bez sakw jechało się cudownie lekko.
Po powrocie ugotowaliśmy sobie makaron, wypiliśmy po piwie i poszliśmy spać.
Dzień znów męczący, ale udany. I po raz kolejny nie zmokliśmy chociaż były spore szanse. A Hel już tuż, tuż... :)
Ruszyliśmy w końcu i jechaliśmy wzdłuż wydm, za którymi równolegle z nami przesuwały się ciemne chmury. Trasa była bardzo ciekawa, a już na pewno na wyprawę z sakwami, góra, dół, piach, korzenie itd.
Jechaliśmy przez piękny las, który zdawał się nie kończyć. W pewnym momencie Gumiś zauważył, że opona w jego tylnym kole jest przetarta. Niestety nie należało to do awarii, które można po prostu naprawić, jechaliśmy więc dalej z dużą ostrożnością.
Gdy zobaczyliśmy drogowskaz wskazujący latarnię, postanowiliśmy tam pojechać. Okazało się, że czekał na nas spory podjazd. Gumiś postanowił powalczyć, a ja z Martą poddałyśmy się i podprowadziłyśmy rowery, co też do łatwych nie należało.
Na górze zjedliśmy po batonie i Paweł z Martą weszli na latarnię. Mieli widok na nadchodzącą ulewę, podobno było widać jak te chmury idą w naszym kierunku:
Nie ma co, widok niezły.
A tutaj widać mnie i rowery:
Gdy schodzili na dół zaczęło kropić, pobiegłyśmy do rowerów zabrać kaski, zdjęłam też mapnik, żeby nie przemókł. I zaczęło lać, jakby się dobrze przyjrzeć to widać na zdjęciu:
I kolejny raz udało nam się uniknąć zmoknięcia! :)
Gdy wyszło słońce zjechaliśmy na dół i wjechaliśmy do malutkiej miejscowości Osetnik, gzie kupiliśmy trochę wody i takie coś z serem. Nie był to szczyt śniadaniowych marzeń, ale na początek musiało wystarczyć.
Po zaspokojeniu głodu znów wjechaliśmy w las. Pogoda była w porządku, tylko temperatura dziwna. W krótkim rękawie trochę chłodno, a jak coś się założyło na wierzch to za gorąco. Co chwilę robiliśmy przerwy, żeby się ubrać i rozebrać. :P
Podczas jednej z przerw w lesie zza naszych pleców wyłonił się Krzysiek, tak więc dalej jechaliśmy w czwórkę. Gdy wyjechaliśmy na asfalt zrobiliśmy przerwę techniczną i zamianę opon Gumisia z przodu na tył i odwrotnie, żeby zmniejszyć obciążenie tej uszkodzonej. Nasz towarzysz patrzył z nutką zazdrości na naszą szybką współpracę, bo on był sam :P Podczas gdy Gumiś przekładał dętki my skorzystałyśmy z chwili i posmarowałyśmy sobie łańcuchy, a potem napompowałyśmy po jednym kole Pawła. Gdy wszystko było już gotowe ruszyliśmy dalej.
Jechaliśmy przez Kopalino, Lubiatowo i chcieliśmy dojechać do Białogóry, ale nie wiedzieliśmy którędy. Ani nasze GPSy w telefonach, ani mapa Krzyska nie pomogły. W końcu zapytaliśmy o drogę rowerzystę, gdy nam tłumaczył zbytnio nie słuchałam, Marta podobnie :P Miałyśmy przecież dwóch chłopaków, którzy analizowali trasę na mapie. To był błąd, bo kiedy ruszyliśmy dalej zaczęliśmy krążyć po lasach i pogubiliśmy się. I na dobrą trasę wyprowadził nas nie kto inny, tylko Marta, patrząc na słońce, którego prawie nie było widać za chmurami. :) Ta sama Marta, która siedząc ze mną na plaży pytała, w którą stronę jest Hel. :P W końcu wyjechaliśmy na dobrą drogę, nasz towarzysz się odłączył. Ciekawe jak długo jeszcze błądził. My dojechaliśmy do Białogóry, zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy po lodzie, batoniku, wypiliśmy sok, a później Gumiś kupił po kiełbasie, które zjedliśmy od razu. :P
Dalej jechaliśmy przez Dębki, przed Karwieńskimi Błotami Drugimi wiało tak bardzo z boku, że myślałam, że wpadnę do rzeczki płynącej wzdłuż drogi. :P W miejscowości zatrzymaliśmy się na chwilę, ale śmierdziało od kanału, więc pojechaliśmy do Karwii, gdzie wjechalismy na drogę nr 215, którą chcieliśmy dojechać do Władysławowa. Planowaliśmy rozbić się na polu namiotowym w miarę wcześnie i pójść na plażę.
Tym szlakiem się najczęściej kierowaliśmy.
Droga była dość ruchliwa i niezbyt ciekawa, ale najgorzej było w Jastrzębiej Górze - wąsko, ruchliwie i jeszcze niemiłosiernie długi podjazd. Pojechaliśmy pod "Gwiazdę Północy" czyli najdalej wysunięty na północ punkt Polski i zrobiliśmy wspólną fotkę. Gumiś i Marta w pięknych strojach. :)
Jechaliśmy dalej, droga zamieniła się na drogę z kostki (okropne), były podjazdy, zjazdy i tak dotarliśmy do Władysławowa. Wstąpiliśmy na pole namiotowe zapytać o cenę, ale pojechaliśmy dalej szukać czegoś innego. Jakoś tak wyszło, że przejechaliśmy przez Władysławowo i po małym starciu postanowiliśmy nie cofać się tylko jechać jeszcze kilka kilometrów do Chałup.
Tak oto pierwszy raz znalazłam się na Półwyspie Helskim, przyznam szczerze, było bardzo ładnie. :)
W Chałupach zero szans na znalezienie miejsca na polu namiotowym, więc jechaliśmy dalej. W Kuźnicy podobnie jak w Chałupach, trzeba było dojechać do Jastarni. Gumiś po drodze zrobił mi zdjęcie, które bardzo mi się podoba :)
Po Jastarni krążyliśmy trochę szukając odpowiedniego pola namiotowego, Marta dzwoniła do mamy która nam wyszukała kilka w internecie. W końcu trafiliśmy na pole "Pod Cyprysami". Szybko rozbiliśmy jeden namiot, włożyliśmy do niego sakwy i rowerami pojechaliśmy na miasto na gofry, potem na zakupy i tak wybiło nam 100 km tego dnia. Bez sakw jechało się cudownie lekko.
Po powrocie ugotowaliśmy sobie makaron, wypiliśmy po piwie i poszliśmy spać.
Dzień znów męczący, ale udany. I po raz kolejny nie zmokliśmy chociaż były spore szanse. A Hel już tuż, tuż... :)
Komentarze
małe tips (o których może już wiecie): jeśli dojdzie do przetarcia/rozerwania części opony można ją: a) zatkać opakowaniem po czekoladzie (grubą folią); b) jeśli macie przy sobie grubą igłę i nici - oponę można próbować zeszyć; c) można też poszukać najbliższego zakładu wulkanizacyjnego.
rszper - 12:42 niedziela, 26 lutego 2017 | linkuj
Uwielbiam w taką pogodę jak dzisiaj czytać takie wpisy! Dodatkowy urok czytania jest, ponieważ zrobiłem tą samą trasę również obładowany sakwami, również ze Świnoujścia na Hel i również było świetnie! :D
gokamil7 - 14:32 sobota, 8 listopada 2014 | linkuj
Komentuj