thewheel

rowerOWOblog rowerowy

animalek z miasta Chomęcice k/Poznania
km:12285.43
km teren:439.70
czas:29d 01h 24m
pr. średnia:17.19 km/h
podjazdy:0 m

Moje rowery

Znajomi

Szukaj

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy animalek.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

4. 100-150km

Dystans całkowity:421.40 km (w terenie 4.00 km; 0.95%)
Czas w ruchu:26:55
Średnia prędkość:15.66 km/h
Maksymalna prędkość:41.10 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:105.35 km i 6h 43m
Więcej statystyk

Wyprawa na wschód - dzień 1. Rozkręcamy się

Sobota, 6 sierpnia 2016
km:107.80km teren:0.00
czas:06:45km/h:15.97
Kategoria Wschód 2016, ze zdjęciami, z sakwami, z Michałem, 4. 100-150km

Dzień przed wyprawą był bardzo chłodny i deszczowy. Miałam już po południu zapakować sakwy na rower i pojechać do Michała, żeby na spokojnie wszystko przepakować. Jednak deszcz padał i nie zamierzał przestać, a prognozy na najbliższe dni były niezbyt zachęcające. Dzień zakończył się tak, że tata wieczorem podwiózł mnie autem do Michała, razem z sakwami i rowerem.
I wyszło tak, że zamiast wcześniej i ze spokojem, to o 22:00 w pośpiechu wyciągałam wszystkie rzeczy z sakw, żeby wszystko przepakować i zapakować w ostatecznej formie. To pierwsza długa wyprawa, na którą zabraliśmy też przednie sakwy, więc mieliśmy zrezygnować z worków. Jednak przekonałam Michała, żeby namiot spakować do worka, będzie wygodniej i przyda się, żeby np. usiąść na nim wieczorem. :)

Wyprawa, dzień 1 - mój rower

Położyliśmy się spać późno i nie chcieliśmy się zrywać zbyt wcześnie. Poranne ogarnięcie się, wyjście i ostatnie przygotowania rowerów zajęły nam sporo czasu.

Wyprawa, dzień 1 - Michał szykuje swój rower

Przed 10 wyruszyliśmy, początkowo nasza trasa prowadziła PTR-em czyli Piastowskim Traktem Rowerowym. Pogoda była bardzo dobra, 20 stopni, lekkie słoneczko. Jechało się przyjemnie, po deszczu z dnia poprzedniego zostały tylko kałuże.
I niestety już na początku wyprawy przytrafiła się pierwsza mała usterka. Mój łańcuch ocierał o kółeczko przerzutki, które było skrzywione. Tuż przed wyprawą Michał kupił małe kombinerki, których w tym momencie użył. Trafiony zakup! :)

Wyprawa, dzień 1 - mała awaria

Uporaliśmy się z tym i wspomagani lekkim wiaterkiem jechaliśmy dalej. W pewnym miejscu mieliśmy niezłą przeprawę przez gigantyczne błotko, dlatego trochę dalej zjechaliśmy ze szlaku, by ominąć fragment drogi leśnej i pojechać asfaltem.

Wyprawa, dzień 1 - błotko na Piastowskim Trakcie Rowerowym

Dłuższą przerwę na odpoczynek i jedzonko zrobiliśmy w Węglewie koło kościoła. Poznaliśmy tam historię Pani z Wyspy czyli Matki Boskiej Wspomożycielki Wiernych.

Wyprawa, dzień 1 - pierwsza przerwa

Im bliżej Gniezna, tym krajobraz był coraz bardziej charakterystyczny dla tych terenów. Oczywiście nie mogło zabraknąć wiatraków.

Wyprawa, dzień 1 - wiatraki

Wyprawa, dzień 1 - coraz bliżej Gniezna

Popołudniową porą dotarliśmy do Gniezna i postanowiliśmy zrobić kolejną regenerującą przerwę koło katedry.

Wyprawa, dzień 1 - Gniezno

Wyprawa, dzień 1 - przerwa w Gnieźnie

Zjedliśmy bułki i trochę słodyczy w towarzystwie bardzo natrętnej osy, która nie dożyła końca naszego posiłku - na własne życzenie. :P

Wyprawa, dzień 1 - przejazd przez centrum (Gniezno)

Wyjechaliśmy z Gniezna i bez postoju kręciliśmy do Trzemeszna, gdzie zrobiliśmy zakupy i pojechaliśmy dalej PTR, aż do końca szlaku, czyli miejscowości Izdby.

Wyprawa, dzień 1 - Izdby (koniec PTR)

Dalej kierowaliśmy się śladem w nawigacji, który Michał wyznaczył przy pomocy map od Google. :) Przejechaliśmy przez Mogilno i rozglądaliśmy się za miejscem za nocleg. Co ciekawe znaleźliśmy je w lasku przy drodze, który Michał wyparzył kilka miesięcy przed wyprawą na Google Street View. :D Nie wiązałam z tym żadnych nadziei, na zdjęciu nie widać czy podłoże dobre itd., poza tym myśleliśmy, że to zbyt daleko i nie uda nam się tam dojechać jednego dnia. Warunki były jednak dobre i zajechaliśmy daleko, a jazdę zakończyliśmy po 19:00. Szybko zrzuciliśmy bagaże z rowerów i zajęliśmy się namiotem oraz przygotowaniami do spania.

Wyprawa, dzień 1 - pierwszy nocleg jest

Rozłożenie namiotu zajęło nam moment, bo postraszyło nas kilka kropelek drobniutkiego deszczu, który szybko przeszedł.

Wyprawa, dzień 1 - wieczorne ogarnianie

Jednak gdy szykowałam kolację, niebo zaczęło robić się dziwne. Zdążyłam zagotować wodę, zalać zupki i musiałam wszystko szybko chować do namiotu, bo zaczęło padać konkretnie. Niebo było niesamowite, z jednej strony niebieskie przechodzące w szare, a z drugiej czerwono-pomarańczowe od zachodzącego słońca. Jak zwykle zdjęcie nie oddaje w pełni tego pięknego widoku.

Wyprawa, dzień 1 - widoki do kolacji

Zjedliśmy w namiocie i mimo dość wczesnej pory poszliśmy spać w szumie usypiającego deszczu. Odpoczynek nam się należał. ;) Oby tylko rano już nie padało!

<<< wstęp    dzień 2. >>>

Wyprawa Nysa Odra - dzień 4. Rozpływamy się

Sobota, 18 lipca 2015
km:102.21km teren:0.00
czas:06:58km/h:14.67
Kategoria 4. 100-150km, Szlak Odra-Nysa 2015, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami

Michał wyskoczył z namiotu przed 7:00, ja poleżałam chwilę dłużej, ale był tam taki skwar, że po chwili też wyszłam.

Słońce praży od samego rana

Słońce prażyło niemiłosiernie, więc pakowaliśmy się szybko w miarę możliwości, żeby czym prędzej ruszyć. I tak zjedzenie śniadania i zapakowanie wszystkiego zajęło nam 2 godziny.

Prawie gotowi do odjazdu

O 9:00 wróciliśmy na szlak i jechaliśmy dalej. Na rowerze choć trochę zawiewało i było chłodniej niż stojąc w pełnym słońcu.

Mała przerwa

Rozglądaliśmy się za sklepem, bo nasze zapasy picia były ubogie, a przy takiej pogodzie pić się chciało bez przerwy. Trasa była bardzo ciekawa - pola, lasy, bardzo ładnie. Ale przejechaliśmy przez kilka wiosek i picia nie zdobyliśmy. Dodatkowo zaczęło pogrzmiewać więc rozglądaliśmy się za miejscem na przeczekanie ewentualnego deszczu.
Wypogodziło się, dojechaliśmy do wioski Podrosche i zapytaliśmy Czechów, czy wiedzą gdzie tu jest sklep. Powiedzieli, że po polskiej stronie, tylko daleko - około 10 kilometrów. Postanowiliśmy nadrobić 20 km w obie strony, a nie ryzykować jechanie kolejnych 50 km po stronie niemieckiej bez wody. Po kilkuset metrach dojechaliśmy do polskiej miejscowości Przewóz i tam znaleźliśmy kilka małych sklepików. Na wszystkich napisy Zigaretten, nic po polsku.

Miejscowość Przewóz na granicy polsko-niemieckiej

W sklepie siedział sobie starszy pan, oglądał TV i sprzedawał głównie napoje i jakieś słodycze. Z napojów były tylko gazowane oranżady, z niegazowanych woda. :P Kupiliśmy 3 butelki, wodę nalaliśmy do bidonów i ruszyliśmy.

Dłuższy postój

Michał cierpiał bo wody pić nie lubi. Bidonu nie tknął, tylko co jakiś czas się zatrzymywaliśmy, żeby łyknąć trochę słodkiego, gazowanego. :)

Bad Muskau

Dojechaliśmy do miasteczka Bad Muskau, większe miasto dało nam nadzieję na zakupy. Był sklep z napojami, ale zamknięty na kilka godzin w środku dnia. Odpuściliśmy i wyjechaliśmy z tej nieprzyjaznej nam mieściny.
Wkrótce też opuściliśmy Saksonię i wkroczyliśmy do Brandenburgii. Natrafiliśmy na pierwszy automat z dętkami, o których się naczytaliśmy wcześniej, że jest ich pełno przy tym szlaku:

Automat z dętkami

Ciężko się jechało w upale, siły nas opuszczały. Zrobiliśmy sobie przerwę nad rzeką, najedliśmy się i zabraliśmy się za roztopione snikersy kupione w super promocji poprzedniego dnia. Michał wpadł na genialny pomysł, zapakował je do siatki, przymocował do patyka i chłodził w wodzie. xD

Kto zgadnie co on robi?

Słaby z niego geniusz, bo efekt był taki:

Chłodzenie nie pomogło

Ja odcięłam końcówkę i sobie wszystko wycisnęłam. Ani trochę się nie pobrudziłam.

Jechaliśmy dalej fajnymi ścieżkami przez lasy, nakręciliśmy sobie kilka filmików. Trasa też trochę się zmieniła, wjechaliśmy na wał przy rzece i dojechaliśmy do Forst. Trochę szukaliśmy sklepu, potem zapytałam jakąś panią po niemiecku, z jej odpowiedzi zrozumiałam piąte przez dziesiąte, ale najwyraźniej zrozumiałam wszystko co najważniejsze bo bez problemu trafiliśmy do sklepu. Ja poszłam na zakupy i gdy wyszłam ze sklepu z klimatyzacją poczułam jakbym weszła na patelnię. Uff... Zaczęło padać, Michał poszedł jeszcze do sklepu i przeczekaliśmy deszcz. Zrobiło się trochę przyjemniej.

A wyjeżdżając z miasta wyglądaliśmy jak wielbłądy: 

Zapasy cz. 1

Zapasy cz. 2

Zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg, ale było ciężko. Jadąc wałem nie ma co szukać miejsca po stronie rzeki, bo wszędzie byłoby nas widać. Po drugiej stronie skończyły się lasy, więc też było ciężko. Raz miejsce było znośne, Michał je oglądał, ale gdy weszłam zobaczyłam kilka dużych mrowisk, pojechaliśmy dalej. Miejsca nie było i zaczęły nas gonić ciemne chmury.
Michał znalazł miejsce w lasku przy Griessen, ale mi się nie podobało, zbyt blisko miejscowości, ktoś mógłby nas zobaczyć. Było jeszcze wcześnie, trzeba by od razu wejść do namiotu i siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Przeczekaliśmy deszcz kawałek dalej pod dużym drzewem.
Kilkanaście kilometrów dalej była miejscowość Gross Gastrose, tam też próbowaliśmy coś znaleźć ale było ciężko. Postanowiliśmy jechać do Gubina i zapytać w Polsce o nocleg u kogoś na ogrodzie. Nigdy tego nie robiliśmy, ale warto było spróbować. :)
Byliśmy już zmęczeni, ale było dość wcześnie. Przejechaliśmy do naszego kraju w pierwszym możliwym miejscu i skręciliśmy do miejscowości Sękowice. Przed pierwszym domem, obok którego przejechaliśmy siedziała pewna pani. Michał zapytał czy użyczyłaby nam ogrodu na rozbicie namiotu. Zgodziła się i weszła do domu, wyszła z mężem i zaprosili nas na ogród. Rozkładaliśmy namiot, gdy przyszła Natalka z sąsiedztwa, wszystko musiała wiedzieć i zadawała sto pytań na minutę.

Mała Natalka

Gospodarze, a zwłaszcza pan Tadeusz też byli bardzo rozmowni. Mogliśmy skorzystać z prysznica, co było wspaniałe po kolejnym upalnym dniu. Poza tym umycie włosów po 4 dniach wyprawy jest świetne. :)

Wieczorne gotowanie

Ja umyłam się pierwsza, żeby przesuszyć włosy przed spaniem, a kiedy Michał poszedł pod prysznic wzięłam się za gotowanie. Proponowano nam posiłek, ale nie chcieliśmy nadużywać gościnności. Rowery schowaliśmy do pomieszczenia gospodarczego, a sakwy do domu. Poza tym dom pozostał otwarty na noc, gdybyśmy chcieli iść do toalety w nocy. Niebywała gościnność i zaufanie do nas, obcych ludzi. :)

<<< Dzień 3.    Dzień 5. >>>

Świnoujście - Hel - dzień 6

Sobota, 16 sierpnia 2014
km:100.22km teren:0.00
czas:07:20km/h:13.67
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 4. 100-150km, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
Rano pobudka dość wcześnie, szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Powody naszego pośpiechu były trzy: byliśmy blisko ścieżki bardzo widoczni, mieliśmy mało wody, a jeszcze mniej jedzenia. 

Nasz

Ruszyliśmy w końcu i jechaliśmy wzdłuż wydm, za którymi równolegle z nami przesuwały się ciemne chmury. Trasa była bardzo ciekawa, a już na pewno na wyprawę z sakwami, góra, dół, piach, korzenie itd. 

Wydmy w okolicy j. Sarbsko

Jechaliśmy przez piękny las, który zdawał się nie kończyć. W pewnym momencie Gumiś zauważył, że opona w jego tylnym kole jest przetarta. Niestety nie należało to do awarii, które można po prostu naprawić, jechaliśmy więc dalej z dużą ostrożnością. 

Piękne lasy

Gdy zobaczyliśmy drogowskaz wskazujący latarnię, postanowiliśmy tam pojechać. Okazało się, że czekał na nas spory podjazd. Gumiś postanowił powalczyć, a ja z Martą poddałyśmy się i podprowadziłyśmy rowery, co też do łatwych nie należało.
Na górze zjedliśmy po batonie i Paweł z Martą weszli na latarnię. Mieli widok na nadchodzącą ulewę, podobno było widać jak te chmury idą w naszym kierunku:
Widok z latarni Stilo

Nie ma co, widok niezły.
A tutaj widać mnie i rowery:

Widok w dół z latarni Stilo

Gdy schodzili na dół zaczęło kropić, pobiegłyśmy do rowerów zabrać kaski, zdjęłam też mapnik, żeby nie przemókł. I zaczęło lać, jakby się dobrze przyjrzeć to widać na zdjęciu:

Pod latarnią Stilo

I kolejny raz udało nam się uniknąć zmoknięcia! :)
Gdy wyszło słońce zjechaliśmy na dół i wjechaliśmy do malutkiej miejscowości Osetnik, gzie kupiliśmy trochę wody i takie coś z serem. Nie był to szczyt śniadaniowych marzeń, ale na początek musiało wystarczyć.



Po zaspokojeniu głodu znów wjechaliśmy w las. Pogoda była w porządku, tylko temperatura dziwna. W krótkim rękawie trochę chłodno, a jak coś się założyło na wierzch to za gorąco. Co chwilę robiliśmy przerwy, żeby się ubrać i rozebrać. :P

Przerwa w lesie

Podczas jednej z przerw w lesie zza naszych pleców wyłonił się Krzysiek, tak więc dalej jechaliśmy w czwórkę. Gdy wyjechaliśmy na asfalt zrobiliśmy przerwę techniczną i zamianę opon Gumisia z przodu na tył i odwrotnie, żeby zmniejszyć obciążenie tej uszkodzonej. Nasz towarzysz patrzył z nutką zazdrości na naszą szybką współpracę, bo on był sam :P Podczas gdy Gumiś przekładał dętki my skorzystałyśmy z chwili i posmarowałyśmy sobie łańcuchy, a potem napompowałyśmy po jednym kole Pawła. Gdy wszystko było już gotowe ruszyliśmy dalej.

Przerwa techniczna

Jechaliśmy przez Kopalino, Lubiatowo i chcieliśmy dojechać do Białogóry, ale nie wiedzieliśmy którędy. Ani nasze GPSy w telefonach, ani mapa Krzyska nie pomogły. W końcu zapytaliśmy o drogę rowerzystę, gdy nam tłumaczył zbytnio nie słuchałam, Marta podobnie :P Miałyśmy przecież dwóch chłopaków, którzy analizowali trasę na mapie. To był błąd, bo kiedy ruszyliśmy dalej zaczęliśmy krążyć po lasach i pogubiliśmy się. I na dobrą trasę wyprowadził nas nie kto inny, tylko Marta, patrząc na słońce, którego prawie nie było widać za chmurami. :) Ta sama Marta, która siedząc ze mną na plaży pytała, w którą stronę jest Hel. :P W końcu wyjechaliśmy na dobrą drogę, nasz towarzysz się odłączył. Ciekawe jak długo jeszcze błądził. My dojechaliśmy do Białogóry, zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy po lodzie, batoniku, wypiliśmy sok, a później Gumiś kupił po kiełbasie, które zjedliśmy od razu. :P

Nie ma to jak kiełbasa

Dalej jechaliśmy przez Dębki, przed Karwieńskimi Błotami Drugimi wiało tak bardzo z boku, że myślałam, że wpadnę do rzeczki płynącej wzdłuż drogi. :P W miejscowości zatrzymaliśmy się na chwilę, ale śmierdziało od kanału, więc pojechaliśmy do Karwii, gdzie wjechalismy na drogę nr 215, którą chcieliśmy dojechać do Władysławowa. Planowaliśmy rozbić się na polu namiotowym w miarę wcześnie i pójść na plażę. 

Tym szlakiem się najczęściej kierowaliśmy
Tym szlakiem się najczęściej kierowaliśmy.

Droga była dość ruchliwa i niezbyt ciekawa, ale najgorzej było w Jastrzębiej Górze - wąsko, ruchliwie i jeszcze niemiłosiernie długi podjazd. Pojechaliśmy pod "Gwiazdę Północy" czyli najdalej wysunięty na północ punkt Polski i zrobiliśmy wspólną fotkę. Gumiś i Marta w pięknych strojach. :)



Jechaliśmy dalej, droga zamieniła się na drogę z kostki (okropne), były podjazdy, zjazdy i tak dotarliśmy do Władysławowa. Wstąpiliśmy na pole namiotowe zapytać o cenę, ale pojechaliśmy dalej szukać czegoś innego. Jakoś tak wyszło, że przejechaliśmy przez Władysławowo i po małym starciu postanowiliśmy nie cofać się tylko jechać jeszcze kilka kilometrów do Chałup. 
Tak oto pierwszy raz znalazłam się na Półwyspie Helskim, przyznam szczerze, było bardzo ładnie. :)

Już na Półwyspie Helskim

W Chałupach zero szans na znalezienie miejsca na polu namiotowym, więc jechaliśmy dalej. W Kuźnicy podobnie jak w Chałupach, trzeba było dojechać do Jastarni. Gumiś po drodze zrobił mi zdjęcie, które bardzo mi się podoba :)

Gumiś robi zdjęcia nawet jadąc :)

Po Jastarni krążyliśmy trochę szukając odpowiedniego pola namiotowego, Marta dzwoniła do mamy która nam wyszukała kilka w internecie. W końcu trafiliśmy na pole "Pod Cyprysami". Szybko rozbiliśmy jeden namiot, włożyliśmy do niego sakwy i rowerami pojechaliśmy na miasto na gofry, potem na zakupy i tak wybiło nam 100 km tego dnia. Bez sakw jechało się cudownie lekko.

Wieczorny objazd Jastarnii

Po powrocie ugotowaliśmy sobie makaron, wypiliśmy po piwie i poszliśmy spać.

Dzień znów męczący, ale udany. I po raz kolejny nie zmokliśmy chociaż były spore szanse. A Hel już tuż, tuż... :)

<<< dzień 5  dzień 7 >>>

Na Bytyń z Martą :)

Niedziela, 28 lipca 2013
km:111.17km teren:4.00
czas:05:52km/h:18.95
Kategoria 4. 100-150km, ze zdjęciami
W końcu się udało!
Już od dłuższego czasu planowałyśmy z Martą dłuższy wypad. Wypadło na niedzielę, więc o 9.30 ruszamy mimo wiatru i nadchodzącego upału. Postanawiamy, że odwiedzimy moją rodzinkę, która jest nad jeziorkiem (j. Bytyńskie) na rybach. Z Komornik (miejsca spotkania) przez Rosnowo, Chomęcice, Konarzewo, Dopiewo do Więckowic, gdzie robimy chwilę przerwy, aby spojrzeć na mapę, bo tu kończy się nasza znajomość trasy. Szybki pogląd i ruszamy dalej przez różne mniejsze i większe wioski. Niestety Marty przerzutki odmawiają posłuszeństwa i co chwilę musi coś przy nich "grzebać", np. tutaj:


Robi się gorąco, ale dzielnie jedziemy. W końcu docieramy do lasku, w którym jest przyjemnie chłodno i robimy przerwę przy pomniku ku czci bohaterów II Wojny Światowej. Jednak szybko trzeba ruszać w drogę z powodu komarów.

Przed odjazdem jeszcze moja fotka:


i Marta:


I w drogę... Po jakimś czasie docieramy w końcu do celu - miejscowości Piersko. Upał już był niemiłosierny, dlatego dla po chwili odpoczynku wskakujemy do jeziorka, aby się ochłodzić. Później czas na jedzonko i robienie listy rzeczy na wyprawę.

Około 16 ruszamy w drogę powrotną. Słońce schowało się za chmury, ale nadal jest gorąco.
Jedziemy zdecydowanie wolniej, żeby Marty kolana nie protestowały. :)
Gdzieś po drodze przerwa i sik-pauza.

No i fotki:




Jedzie się już zdecydowanie przyjemniej, ale i tak są 34 stopnie. Nie wiadomo od czego zaczyna mnie boleć łokieć :P
Następną przerwę robimy w Dopiewie, gdzie możemy podziwiać aż dwa pogiągi, jeden nawet udało się uchwycić:


Później jedziemy na chwilkę do mnie na chłodną kawkę i muszę dać Marcie pieniądze za bagażnik. Odprowadzam Martę prawie do Auchan i wracam do domu.

Dzięki za wycieczkę! Myślę, że mimo temperatury udaną i jesteśmy choć trochę lepiej przygotowane na nasze mazurskie przygody. :)