Wyprawa Nysa Odra - dzień 4. Rozpływamy się
Sobota, 18 lipca 2015
Kategoria 4. 100-150km, Szlak Odra-Nysa 2015, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 102.21 | km teren: | 0.00 |
czas: | 06:58 | km/h: | 14.67 |
Michał wyskoczył z namiotu przed 7:00, ja poleżałam chwilę dłużej, ale był tam taki skwar, że po chwili też wyszłam.
Słońce prażyło niemiłosiernie, więc pakowaliśmy się szybko w miarę możliwości, żeby czym prędzej ruszyć. I tak zjedzenie śniadania i zapakowanie wszystkiego zajęło nam 2 godziny.
O 9:00 wróciliśmy na szlak i jechaliśmy dalej. Na rowerze choć trochę zawiewało i było chłodniej niż stojąc w pełnym słońcu.
Rozglądaliśmy się za sklepem, bo nasze zapasy picia były ubogie, a przy takiej pogodzie pić się chciało bez przerwy. Trasa była bardzo ciekawa - pola, lasy, bardzo ładnie. Ale przejechaliśmy przez kilka wiosek i picia nie zdobyliśmy. Dodatkowo zaczęło pogrzmiewać więc rozglądaliśmy się za miejscem na przeczekanie ewentualnego deszczu.
Wypogodziło się, dojechaliśmy do wioski Podrosche i zapytaliśmy Czechów, czy wiedzą gdzie tu jest sklep. Powiedzieli, że po polskiej stronie, tylko daleko - około 10 kilometrów. Postanowiliśmy nadrobić 20 km w obie strony, a nie ryzykować jechanie kolejnych 50 km po stronie niemieckiej bez wody. Po kilkuset metrach dojechaliśmy do polskiej miejscowości Przewóz i tam znaleźliśmy kilka małych sklepików. Na wszystkich napisy Zigaretten, nic po polsku.
W sklepie siedział sobie starszy pan, oglądał TV i sprzedawał głównie napoje i jakieś słodycze. Z napojów były tylko gazowane oranżady, z niegazowanych woda. :P Kupiliśmy 3 butelki, wodę nalaliśmy do bidonów i ruszyliśmy.
Michał cierpiał bo wody pić nie lubi. Bidonu nie tknął, tylko co jakiś czas się zatrzymywaliśmy, żeby łyknąć trochę słodkiego, gazowanego. :)
Dojechaliśmy do miasteczka Bad Muskau, większe miasto dało nam nadzieję na zakupy. Był sklep z napojami, ale zamknięty na kilka godzin w środku dnia. Odpuściliśmy i wyjechaliśmy z tej nieprzyjaznej nam mieściny.
Wkrótce też opuściliśmy Saksonię i wkroczyliśmy do Brandenburgii. Natrafiliśmy na pierwszy automat z dętkami, o których się naczytaliśmy wcześniej, że jest ich pełno przy tym szlaku:
Ciężko się jechało w upale, siły nas opuszczały. Zrobiliśmy sobie przerwę nad rzeką, najedliśmy się i zabraliśmy się za roztopione snikersy kupione w super promocji poprzedniego dnia. Michał wpadł na genialny pomysł, zapakował je do siatki, przymocował do patyka i chłodził w wodzie. xD
Słaby z niego geniusz, bo efekt był taki:
Ja odcięłam końcówkę i sobie wszystko wycisnęłam. Ani trochę się nie pobrudziłam.
Jechaliśmy dalej fajnymi ścieżkami przez lasy, nakręciliśmy sobie kilka filmików. Trasa też trochę się zmieniła, wjechaliśmy na wał przy rzece i dojechaliśmy do Forst. Trochę szukaliśmy sklepu, potem zapytałam jakąś panią po niemiecku, z jej odpowiedzi zrozumiałam piąte przez dziesiąte, ale najwyraźniej zrozumiałam wszystko co najważniejsze bo bez problemu trafiliśmy do sklepu. Ja poszłam na zakupy i gdy wyszłam ze sklepu z klimatyzacją poczułam jakbym weszła na patelnię. Uff... Zaczęło padać, Michał poszedł jeszcze do sklepu i przeczekaliśmy deszcz. Zrobiło się trochę przyjemniej.
A wyjeżdżając z miasta wyglądaliśmy jak wielbłądy:
Zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg, ale było ciężko. Jadąc wałem nie ma co szukać miejsca po stronie rzeki, bo wszędzie byłoby nas widać. Po drugiej stronie skończyły się lasy, więc też było ciężko. Raz miejsce było znośne, Michał je oglądał, ale gdy weszłam zobaczyłam kilka dużych mrowisk, pojechaliśmy dalej. Miejsca nie było i zaczęły nas gonić ciemne chmury.
Michał znalazł miejsce w lasku przy Griessen, ale mi się nie podobało, zbyt blisko miejscowości, ktoś mógłby nas zobaczyć. Było jeszcze wcześnie, trzeba by od razu wejść do namiotu i siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Przeczekaliśmy deszcz kawałek dalej pod dużym drzewem.
Kilkanaście kilometrów dalej była miejscowość Gross Gastrose, tam też próbowaliśmy coś znaleźć ale było ciężko. Postanowiliśmy jechać do Gubina i zapytać w Polsce o nocleg u kogoś na ogrodzie. Nigdy tego nie robiliśmy, ale warto było spróbować. :)
Byliśmy już zmęczeni, ale było dość wcześnie. Przejechaliśmy do naszego kraju w pierwszym możliwym miejscu i skręciliśmy do miejscowości Sękowice. Przed pierwszym domem, obok którego przejechaliśmy siedziała pewna pani. Michał zapytał czy użyczyłaby nam ogrodu na rozbicie namiotu. Zgodziła się i weszła do domu, wyszła z mężem i zaprosili nas na ogród. Rozkładaliśmy namiot, gdy przyszła Natalka z sąsiedztwa, wszystko musiała wiedzieć i zadawała sto pytań na minutę.
Gospodarze, a zwłaszcza pan Tadeusz też byli bardzo rozmowni. Mogliśmy skorzystać z prysznica, co było wspaniałe po kolejnym upalnym dniu. Poza tym umycie włosów po 4 dniach wyprawy jest świetne. :)
Ja umyłam się pierwsza, żeby przesuszyć włosy przed spaniem, a kiedy Michał poszedł pod prysznic wzięłam się za gotowanie. Proponowano nam posiłek, ale nie chcieliśmy nadużywać gościnności. Rowery schowaliśmy do pomieszczenia gospodarczego, a sakwy do domu. Poza tym dom pozostał otwarty na noc, gdybyśmy chcieli iść do toalety w nocy. Niebywała gościnność i zaufanie do nas, obcych ludzi. :)
<<< Dzień 3. Dzień 5. >>>
Komentarze
Komentuj