Wpisy archiwalne w kategorii
3. 50-100km
Dystans całkowity: | 4499.56 km (w terenie 168.50 km; 3.74%) |
Czas w ruchu: | 267:04 |
Średnia prędkość: | 16.11 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.00 km/h |
Liczba aktywności: | 63 |
Średnio na aktywność: | 71.42 km i 4h 27m |
Więcej statystyk |
Piękny wschód - dzień 4. U Pana Boga za piecem
Czwartek, 17 sierpnia 2017
Kategoria 3. 50-100km, Piękny wschód 2017, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 79.04 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:23 | km/h: | 14.68 |
Poranek przywitał nas niepewną pogodą. Gdy wyszłam z namiotu zza chmur przebijało się słońce, lecz po kilkunastu minutach całe niebo zaciągnięte było szarymi chmurami.
O 9:00 otwierano punkt informacji turystycznej i pani miała nam powiedzieć czy uda się przejechać kładką. Mieliśmy więc ponad 2 godziny na śniadanie i pakowanie.
Na miejscu okazało się, że już wszystko jest ok, więc trochę wypytałam panią co warto zobaczyć w Białymstoku, skorzystałam z toalety i ruszyliśmy w drogę. Kładka jest ciekawą atrakcją, ma około kilometra długości, są 4 pływające pontony, w Waniewie i na środku są dwie wieże widokowe.
Pierwszy ponton był dość dużym wyzwaniem, trzeba było go trzymać, żeby nie odpłynął i wtargać ciężkie rowery. Był znacznie niżej, niż kładka, więc nie było to łatwe. Dla jednej osoby wręcz niemożliwe.
Drugi ponton nie miał łańcucha, ale odległość do przepłynięcia była tylko trochę dłuższa niż on sam i przepłynęliśmy ciągnąc za linki stabilizujące. Tylko trudniej było utrzymać go przy wysiadaniu.
Na środku odcinka znajduje się punkt widokowy i ławeczka, przy której się zatrzymaliśmy. Było nam zimno, słońce chowało się za chmuramii wiało, a od tej wszechobecnej wody i bagien też ciągnęło chłodem.
Trzecia i czwarta kładka były najłatwiejsze do pokonania, choć droga do przepłynięcia była najdłuższa.
Za kładkami, w Śliwnie zrobiło się o wiele cieplej, oddaliliśmy się od tych rozlewisk. Dalsza droga wiodła nas już głównie asfaltami, a za miejscowością Konowały jechaliśmy już Green Velo, aż do Białegostoku ścieżką wzdłuż drogi.
W Białymstoku straciliśmy pół dnia. Na wjeździe zrobiliśmy spore zakupy w Biedronce, później jeszcze kilka kilometrów do centrum, ciągle przejścia, światła... Dodatkowo trochę źle pojechaliśmy i nadłożyliśmy drogi. Przejazd przez centrum i deptak też zabrał sporo czasu, co chwilę zatrzymywanie się i robienie zdjęć.
Na rynku nie byliśmy długo, choć zagadał nas miejscowy rowerzysta. Pojechaliśmy jeszcze do pięknego parku i ogrodu przy Pałacu Branickich.
Później jeszcze małe zakupy w aptece i mozolne wydostawanie się z miasta, które ciągnęło się jeszcze długo... Kilka kilometrów dzieliło nas od Supraśla, jednak po drodze zatrzymaliśmy się w MORze na "obiad".
W Supraślu zatrzymaliśmy się kilka razy, żeby zrobić zdjęcia. Najpierw był monaster, czyli prawosławny klasztor, później ładny ratusz i dwa kościoły. Poniżej monaster:
Za Supraślem już spokojna, późnopopołudniowa jazda przez małe miejscowości. Wiedziałam, że przez nami jest Królowy Most, znany z filmu U Pana Boga za piecem, choć właściwie był on kręcony w okolicach, głównie w Supraślu. Mimo wszystko chciałam mieć zdjęcie pod tablicą.
Wjechaliśmy na główną drogę, ale po niecałych trzech kilometrach wróciliśmy na szlak, bo ruch był duży i jechało się nieprzyjemnie. W Zalukach zrobiliśmy zakupy na wieczór i uzupełniliśmy zapas wody w sklepie. Zastanawialiśmy się nad odmianą nazwy następnej miejscowości - Waliły Dwór... :P W Waliłach (wieczorem udało się ustalić jak to się odmienia) zjechaliśmy z Green Velo, bo ciągnęło nas w stronę Kruszynian.
Urzekła nas następna miejscowość, Słuczanka. Malutka wioska, ze znienawidzonym brukiem, drewnianymi domami i mieszkańcami siedzącymi na ławeczkach przy drodze, a po ulicy biegały dzieci goniące kury.
I ta rozmowa dwóch dziewczynek:
- I don't like kura.
- Chicken, chicken!
- I don't like chicken. I like hot chiken!
:D
Zaraz z lasu wyjechał pan na rowerze i zapytaliśmy go jak daleko jeszcze ciągnie się bruk. W rozmowie zaczął nam opowiadać, że możemy się rozbić kawałek dalej nad rzeką, a po chwili, że u niego za płotem. Zgodziliśmy się. Zaproponował też kawę, a że była 18:30 i już mieliśmy miejsce na nocleg, to zgodziliśmy się.
Weszliśmy do domu, w którym czas się zatrzymał chyba z 30 lat temu.
Po chwili na stole wylądowała kawa, bardziej "czysty" napój i ziemniaczki z jajkiem smażone na piecu opalanym drewnem. Wieczór w towarzystwie pana Włodzimierza i pani Ani - jego znajomej, minął szybko. Kolejne godziny uciekały przy jedzeniu, piciu, wielu opowieściach, oglądaniu kolekcji monet i nawet stuletnich banknotów. Później okazało się, że możemy spać pod dachem w tzw. letniej kuchni czyli małego domku na podwórzu. Mimo iż była to wielka rupieciarnia, to chętnie przyjęliśmy propozycję, bo zrobiło się już późno i nie mieliśmy ochoty rozkładać namiotu.
Zrobiliśmy trochę miejsca na podłodze, rozłożyliśmy poduchy z jakichś starych foteli i po ogarnięciu wszystkiego poszliśmy spać.
Kolejny dzień udany, pogoda dobra, brak awarii i wieczór w ciekawym towarzystwie. Bardzo gościnnym towarzystwie. :)
Piękny wschód - dzień 3. Gdzie te łosie?
Środa, 16 sierpnia 2017
Kategoria 3. 50-100km, Piękny wschód 2017, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 97.69 | km teren: | 0.00 |
czas: | 06:01 | km/h: | 16.24 |
Kolejna nocka minęła nam spokojnie, spało się dobrze i nie było zimno. Poranek za to był bardzo chłodny, gdyż znajdowaliśmy się w cieniu. Trawa była od rosy tak mokra, jakby padał deszcz. Chodziliśmy w klapkach, żeby nie zamoczyć butów i skarpet, więc nogi już po kilku minutach mieliśmy całkowicie wymarznięte.
Kiedy wyszło słońce staraliśmy się wyjść z cienia i złapać każde ciepłe promienie. Ostatecznie, gdy już słońce pokazało sie na dobre, udało mi się wysuszyć wypraną wieczorem koszulkę, która po całej nocy była tak samo mokra jak tuż po praniu.
Ruszyliśmy na szlak i było już ciepło, słońce przyjemnie grzało. Szlakiem dojechaliśmy do głównej drogi i jechaliśmy idealnie równą ścieżką o zdecydowanie lepszej nawierzchni. Po kilku kilometrach zjechaliśmy w ubitą drogę gruntową, a przed Goniądzem czekał nas krótki odcinek starego bruku. Przez Goniądz przejechaliśmy bez zatrzymywania, licząc na to, że w Osowcu zrobimy zakupy - to był błąd. Dalej jechaliśmy znów asfaltową ścieżką wzdłuż drogi.
W Osowcu pojechaliśmy w stronę twierdzy i dojechaliśmy do dyrekcji BPN. Zrobiliśmy sobie pieczątki w książeczkach i kupiłam sobie piękną, zieloną opaskę odblaskową z łosiami. Polecam - kosztowała tylko 2 złote. :P Były też inne gadżety w niskich cenach. Sklep spożywczy był, ale zamknięty, więc pozostało nam jechać dalej.
Wjechaliśmy na słynną Carską Drogę i po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się w MORze na drugie śniadanie. Spotkaliśmy poznanego wcześniej Warszawiaka. Akurat kończył jedzenie śniadania, ale jeszcze trochę z nami został i rozmawialiśmy o sakwach, bagażnikach i rowerach. On pojechał dalej, a my posiedzieliśmy jeszcze chwilę.
Carską Szosą jechało nam się bardzo dobrze i sprawnie, w pewnym momencie nawet trochę monotonnie - cały czas tylko asfalt i las. Ale takie odcinki też są fajne, można trochę nadrobić. Był środek dnia, więc nie spotkaliśmy żadnego łosia.
Dotarliśmy jednak do miejsca znanego nam z wcześniej oglądanego filmiku na youtubie, czyli wieży widokowej Bagno Ławki. Michał nawet marzył, żeby tam spać. Dobrze, że byliśmy tam w południe i nie nalegał na realizację pomysłu. :P
Po wejściu na górę i zrobieniu zdjęć wróciliśmy na szlak. Niebawem skończyła się Carska Szosa i dojechaliśmy do Strękowej Góry gdzie był mały, wiejski sklep. Kupiliśmy picie i zjedliśmy lody w towarzystwie miejscowych, popijających już popołudniowe (było po 13:00) piwo. :) Doradzili nam, aby do Tykocina nie jechać szlakiem, bo tam straszne piachy. Cofnęliśmy się więc i skręciliśmy w podaną drogę, nasza trasa do Tykocina pokrywała się z Podlaskim Szlakiem Bocianim.
Tykocin od samego wjazdu wyłożony jest brukiem, podobnie jak większość głównych ulic, więc kiedy tylko się dało jechaliśmy chodnikiem.
Wjechaliśmy akurat na plac Czarnieckiego, z pomnikiem hetmana w centrum rynku i kościołem pw. Świętej Trójcy. Akurat trwał remont i niestety ustawione były rusztowania. Zabudowa wokół rynku jest bardzo ciekawa.
W Tykocinie zrobiliśmy wielkie zakupy, żeby uzupełnić zapas picia, słodkości i mieć co zjeść na kolację. Ruszyliśmy w dalszą drogę, jeszcze przez kilka miejscowości jadąc szlakiem. W Jeżewie znów na jakiś czas rozstaliśmy się z GV, ponieważ naszym celem było Waniewo i przeprawa przez Narew kładką Waniewo - Śliwno.
Przy kładce miejscowi poinformowali nas, że nie można się dostać na drugą stronę, bo przy jednym z promów jest zerwany łańcuch. Tuż obok była informacja turystyczna, pech chciał, że została zamknięta 25 minut wcześniej. Był jednak podany numer komórkowy do pracującej tam pani i w rozmowie obiecała, że z samego rana poinformuje pracowników parku o zaistniałej sytuacji i poprosi o naprawienie usterki.
Mieliśmy czas do 9:00 rano, więc postanowiliśmy znaleźć nocleg w Waniewie. Nie chcieliśmy jechać znów dookoła, bo była to dla nas jedna z ciekawszych atrakcji.
Nocleg udało nam się znaleźć na ogrodzie, niedaleko kościoła. Od razu zajęliśmy się rozkładaniem namiotu i gotowaniem.
Było jeszcze dość wcześnie, słonecznie i ciepło, więc spokojnie i bez pośpiechu zjedliśmy sobie obiadokolację czyli pulpety w sosie pomidorowym z makaronem. Później jeszcze wieczorna toaleta i do spania. O 21:20 już leżeliśmy w śpiworkach.
Kolejny dzień można zaliczyć do udanych, piękna pogoda, oby tak dalej... :)
Kiedy wyszło słońce staraliśmy się wyjść z cienia i złapać każde ciepłe promienie. Ostatecznie, gdy już słońce pokazało sie na dobre, udało mi się wysuszyć wypraną wieczorem koszulkę, która po całej nocy była tak samo mokra jak tuż po praniu.
Ruszyliśmy na szlak i było już ciepło, słońce przyjemnie grzało. Szlakiem dojechaliśmy do głównej drogi i jechaliśmy idealnie równą ścieżką o zdecydowanie lepszej nawierzchni. Po kilku kilometrach zjechaliśmy w ubitą drogę gruntową, a przed Goniądzem czekał nas krótki odcinek starego bruku. Przez Goniądz przejechaliśmy bez zatrzymywania, licząc na to, że w Osowcu zrobimy zakupy - to był błąd. Dalej jechaliśmy znów asfaltową ścieżką wzdłuż drogi.
W Osowcu pojechaliśmy w stronę twierdzy i dojechaliśmy do dyrekcji BPN. Zrobiliśmy sobie pieczątki w książeczkach i kupiłam sobie piękną, zieloną opaskę odblaskową z łosiami. Polecam - kosztowała tylko 2 złote. :P Były też inne gadżety w niskich cenach. Sklep spożywczy był, ale zamknięty, więc pozostało nam jechać dalej.
Wjechaliśmy na słynną Carską Drogę i po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się w MORze na drugie śniadanie. Spotkaliśmy poznanego wcześniej Warszawiaka. Akurat kończył jedzenie śniadania, ale jeszcze trochę z nami został i rozmawialiśmy o sakwach, bagażnikach i rowerach. On pojechał dalej, a my posiedzieliśmy jeszcze chwilę.
Carską Szosą jechało nam się bardzo dobrze i sprawnie, w pewnym momencie nawet trochę monotonnie - cały czas tylko asfalt i las. Ale takie odcinki też są fajne, można trochę nadrobić. Był środek dnia, więc nie spotkaliśmy żadnego łosia.
Dotarliśmy jednak do miejsca znanego nam z wcześniej oglądanego filmiku na youtubie, czyli wieży widokowej Bagno Ławki. Michał nawet marzył, żeby tam spać. Dobrze, że byliśmy tam w południe i nie nalegał na realizację pomysłu. :P
Po wejściu na górę i zrobieniu zdjęć wróciliśmy na szlak. Niebawem skończyła się Carska Szosa i dojechaliśmy do Strękowej Góry gdzie był mały, wiejski sklep. Kupiliśmy picie i zjedliśmy lody w towarzystwie miejscowych, popijających już popołudniowe (było po 13:00) piwo. :) Doradzili nam, aby do Tykocina nie jechać szlakiem, bo tam straszne piachy. Cofnęliśmy się więc i skręciliśmy w podaną drogę, nasza trasa do Tykocina pokrywała się z Podlaskim Szlakiem Bocianim.
Tykocin od samego wjazdu wyłożony jest brukiem, podobnie jak większość głównych ulic, więc kiedy tylko się dało jechaliśmy chodnikiem.
Wjechaliśmy akurat na plac Czarnieckiego, z pomnikiem hetmana w centrum rynku i kościołem pw. Świętej Trójcy. Akurat trwał remont i niestety ustawione były rusztowania. Zabudowa wokół rynku jest bardzo ciekawa.
W Tykocinie zrobiliśmy wielkie zakupy, żeby uzupełnić zapas picia, słodkości i mieć co zjeść na kolację. Ruszyliśmy w dalszą drogę, jeszcze przez kilka miejscowości jadąc szlakiem. W Jeżewie znów na jakiś czas rozstaliśmy się z GV, ponieważ naszym celem było Waniewo i przeprawa przez Narew kładką Waniewo - Śliwno.
Przy kładce miejscowi poinformowali nas, że nie można się dostać na drugą stronę, bo przy jednym z promów jest zerwany łańcuch. Tuż obok była informacja turystyczna, pech chciał, że została zamknięta 25 minut wcześniej. Był jednak podany numer komórkowy do pracującej tam pani i w rozmowie obiecała, że z samego rana poinformuje pracowników parku o zaistniałej sytuacji i poprosi o naprawienie usterki.
Mieliśmy czas do 9:00 rano, więc postanowiliśmy znaleźć nocleg w Waniewie. Nie chcieliśmy jechać znów dookoła, bo była to dla nas jedna z ciekawszych atrakcji.
Nocleg udało nam się znaleźć na ogrodzie, niedaleko kościoła. Od razu zajęliśmy się rozkładaniem namiotu i gotowaniem.
Było jeszcze dość wcześnie, słonecznie i ciepło, więc spokojnie i bez pośpiechu zjedliśmy sobie obiadokolację czyli pulpety w sosie pomidorowym z makaronem. Później jeszcze wieczorna toaleta i do spania. O 21:20 już leżeliśmy w śpiworkach.
Kolejny dzień można zaliczyć do udanych, piękna pogoda, oby tak dalej... :)
Piękny wschód - dzień 2. W centrum kontynentu
Wtorek, 15 sierpnia 2017
Kategoria 3. 50-100km, Piękny wschód 2017, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 94.43 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:42 | km/h: | 16.57 |
Pierwsza nocka minęła spokojnie, było ciepło, sucho i bez zakłóceń. Obudziliśmy się dość wcześnie, ale poranne czynności i pakowanie zajęły nam tradycyjnie około dwóch godzin. Po 9:00 ruszyliśmy w drogę w kierunku Augustowa.
Tam zakończyliśmy zeszłoroczną wyprawę przy okropnej deszczowej pogodzie. Teraz pogoda była o wiele lepsza, zza chmur przebijało się słońce i było ciepło.
Krążyliśmy trochę po Augustowie szukając kościoła i Mszy o odpowiadającej nam porze. Przejechaliśmy się trochę po mieście odwiedzjąc m.in. Kanał Augustowski. Tutaj już było na tyle ciepło, że Michał zdjął długi rękaw.
Przed kościołem mieliśmy trochę czasu więc podjechaliśmy sobie do jeziora Necko. Było naprawdę pięknie i ciepło, aż kusiło, żeby wskoczyć do jeziorka na szybką kąpiel.
Msza była długa, z okropnie nudnym kazaniem, a sama architektura kościoła dziwaczna. Jak rakieta, albo latarnia morska :D Kto to zbudował...?
Dalej jechaliśmy już szlakiem Green Velo, minęliśmy dworzec kolejowy, znienawidzony przez nas roku poprzedniego. Wyjechaliśmy z miasta i jechaliśmy przez las, a następnie dookoła jeziora Sajno. Gdy przejeżdżaliśmy obok miejsca postojowego mieliśmy się nie zatrzymywać, bo już było późno i straciliśmy tego dnia już sporo czasu. Stanęliśmy jednak na chwilę i zachwycaliśmy się pięknym widokiem. Podjechał też do nas rowerzysta z Warszawy, którego później jeszcze kilkukrotnie spotkaliśmy na trasie.
Dodatkowo wyjęłam apteczkę i zajęłam się stopą, którą niewiadomo dlaczego zaczął mi obcierać but.
Po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się znów pod sklepem, aby kupić picie i zjeść lody. Znów spotkaliśmy tego samego rowerzystę. Za dużo nieplanowanych postojów, trzeba było wprowadzić większą dyscyplinę, żeby przejechać konkretny dystans tego dnia.
Od tego postoju w Białobrzegach jechaliśmy już znacznie sprawniej. Przejechaliśmy przez kilka miejscowości i usiedliśmy w MORze dopiero kiedy zgłodnieliśmy.
Po jedzeniu przeanalizowaliśmy mapy, bo niebawem mieliśmy pierwszy raz zjechać z GV. Chcieliśmy koniecznie pojechać do Suchowoli - punktu oznaczonego jako środek Europy. Zaraz po ruszeniu z postoju minęliśmy tabliczkę informującą, że wjechaliśmy do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Przed miejscowością Jagłowo zjechaliśmy ze szlaku i niebawem dojechaliśmy do Biebrzy.
Zatrzymaliśmy się by zrobić zdjęcie i zaczepił mnie wędkarz, z którym porozmawiałam chwilę. Powiedział, że w Suchowoli jest też pomnik ks. Popiełuszki, który pochodził właśnie stamtąd.
W rzece kąpał się chłopiec, który narobił wielkiego krzyku, bo odpłynęła mu mała boja, ale ktoś szybko mu po nią podpłynął. Gdy już ruszaliśmy, powiedział nam "dzień dobry", a trzy sekundy później "do widzenia". :D Rozbawił mnie bardzo.
W miejscowości spotkaliśmy kilka osób i każdy - nie ważne czy pieszy, czy rowerzysta - mówił nam dzień dobry.
Dalej czekało na nas kilka kilometrów przedzierania się przez większe lub mniejsze piaski, a od miejscowości Karpowicze był już asfalt aż do Suchowoli, z długim podjazdem na koniec.
W Suchowoli wszystko co chcieliśmy zobaczyć było w jednym miejscu. Pokręciliśmy się tam chwilę, zrobiliśmy zdjęcia i tą samą drogą ruszyliśmy do Karpowicz. Zaczęło się zjazdem, ale później jechało się równie przyjemnie.
Zrobiliśmy sobie postój przy sklepie, Michał poszedł po małe zakupy na wieczór, a przy okazji najedliśmy się.
Jadąc sobie dalej główną drogą zauważyliśmy na polu duże stado żurawi, jednak kiedy Michał podchodził bliżej od razu się spłoszyły i zerwały do lotu. Zdjęcie jest więc tylko z daleka.
Myśleliśmy gdzie by rozbić namiot, bo cały czas byliśmy w BPN-ie. Wróciliśmy na szlak, przejechaliśmy przez Dolistowo Stare i Nowe, a we Wroceniu zatrzymaliśmy się na polu namiotowym. Poza tym, że było trochę trawy na rozbicie namiotu, tuż nad Biebrzą, wiata i śmierdzący wychodek, to nie było nic nadzwyczajnego. Okazało się, że tuż obok jest pole namiotowe z prawdziwego zdarzenia, ale pewnie było drożej, no i to nasze miejsce było tylko dla nas. :)
Przed 19:00 mieliśmy już miejsce do spania, więc spokojnie rozbiliśmy namiot, zrobiliśmy sobie prysznic pod drzewkiem i zjedliśmy kolację. No może tak spokojnie to nie było, bo atakowały nas tabuny komarów. Odwiedził nas też wstrętny kocur, który próbował zajrzeć nam do namiotu, a po spłoszeniu osikał nam tropik. Całe szczęście, że tylko tropik, dość łatwo to wyczyściliśmy i już nam nie śmierdziało. :P
Poszliśmy spać wcześnie, ostatecznie zadowoleni z całego dnia i przejechanej trasy.
Szlak Kościołów Drewnianych - kontynuacja
Sobota, 15 lipca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 94.37 | km teren: | 0.00 |
czas: | 06:04 | km/h: | 15.56 |
W Boże Ciało podjęliśmy pierwszą próbę odwiedzenia wszystkich drewnianych kościołów wchodzących w skład Szlaku Kościołów Drewnianych wokół Puszczy Zielonki. Opis można przeczytać tutaj. Wtedy dotarliśmy do siedmiu z dwunastu kościołów, więc dziś postanowiliśmy odwiedzić pozostałe pięć.
Trasa była w dużej części wyznaczona leśnymi ścieżkami, które były bardzo zabłocone. Nie zliczę ile razy zastanawialiśmy się jak pokonać kałużę zajmującą całą drogę, albo w którym miejscu błotko jest najmniej grząskie.
Początkowo trasa była taka sama jak ostatnim razem, wyjazd z Poznania, Koziegłowy, Kicin i wjechaliśmy w las. Pogoda sprzyjała, było ciepło, ale niezbyt gorąco, jechało się fajnie. Czasem tylko zdarzało się mniejsze lub większe błoto.
Przejechaliśmy przez Dąbrówkę Kościelną, zastanawiając się nad zrobieniem przerwy, ale pojechaliśmy dalej.
Dotarliśmy do Rejowca, gdzie znajduje się jeden z kościołów, ale najpierw zrobiliśmy sobie przerwę. Dopiero gdy się posililiśmy, udaliśmy się do kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Kościół jest bardzo mały, ale ładny, nawet udało się wejść do środka.
Już podczas postoju zrobiło nam się chłodno, a zaraz za Rejowcem zaczęło kropić. Na szczęście dla nas nie rozpadało się, a ciemne chmury się rozeszły. Jechaliśmy wzdłuż drogi z kocich łbów, tak poprzerastanej trawą, że z daleka było widać ładną, zieloną ścieżkę.
Gdy dojechaliśmy do Jabłkowa, słońce świeciło już na dobre, ale grzało jeszcze słabo. Pokręciliśmy się chwilę koło kościoła, który był zamknięty i podjechaliśmy do sklepu na lody.
Ruszyliśmy dalej i niebawem naszym oczom ukazał się kościół Wszystkich Świętych w Raczkowie, który także był zamknięty.
Z Raczkowa znów jechaliśmy lasem aż do Skoków, do kościoła św. Mikołaja Biskupa. Kościół miał otwarty tylko przedsionek, ale udało nam się zrobić zdjęcie wnętrza. Zdecydowanie jest to najmniej drewniany kościół z całej dwunastki.
Ostatnim z odwiedzonych kościołów był kościół św. Marii Magdaleny w Długiej Goślinie. Był otwarty, ale nie udało nam się wejść do środka. Gdy tam podjechaliśmy akurat wychodziła z niego para młoda, a gdy już goście się rozeszli, to przyjechali kolejni na następny ślub.
Zrobiliśmy sobie przerwę na jedzenie i odpoczynek, po czym ruszyliśmy już w stronę domu. Ta część trasy m.in przez Murowaną Goślinę i Czerwonak była już w stu procentach asfaltowa, ale dzięki temu szybko dojechaliśmy do domu.
Cieszę się, że udało się razem odwiedzić wszystkie kościoły, które Michał już wcześniej widział, ale ja nie.
Dziękuję za wycieczkę! :)
Trasa była w dużej części wyznaczona leśnymi ścieżkami, które były bardzo zabłocone. Nie zliczę ile razy zastanawialiśmy się jak pokonać kałużę zajmującą całą drogę, albo w którym miejscu błotko jest najmniej grząskie.
Początkowo trasa była taka sama jak ostatnim razem, wyjazd z Poznania, Koziegłowy, Kicin i wjechaliśmy w las. Pogoda sprzyjała, było ciepło, ale niezbyt gorąco, jechało się fajnie. Czasem tylko zdarzało się mniejsze lub większe błoto.
Przejechaliśmy przez Dąbrówkę Kościelną, zastanawiając się nad zrobieniem przerwy, ale pojechaliśmy dalej.
Dotarliśmy do Rejowca, gdzie znajduje się jeden z kościołów, ale najpierw zrobiliśmy sobie przerwę. Dopiero gdy się posililiśmy, udaliśmy się do kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Kościół jest bardzo mały, ale ładny, nawet udało się wejść do środka.
Już podczas postoju zrobiło nam się chłodno, a zaraz za Rejowcem zaczęło kropić. Na szczęście dla nas nie rozpadało się, a ciemne chmury się rozeszły. Jechaliśmy wzdłuż drogi z kocich łbów, tak poprzerastanej trawą, że z daleka było widać ładną, zieloną ścieżkę.
Gdy dojechaliśmy do Jabłkowa, słońce świeciło już na dobre, ale grzało jeszcze słabo. Pokręciliśmy się chwilę koło kościoła, który był zamknięty i podjechaliśmy do sklepu na lody.
Ruszyliśmy dalej i niebawem naszym oczom ukazał się kościół Wszystkich Świętych w Raczkowie, który także był zamknięty.
Z Raczkowa znów jechaliśmy lasem aż do Skoków, do kościoła św. Mikołaja Biskupa. Kościół miał otwarty tylko przedsionek, ale udało nam się zrobić zdjęcie wnętrza. Zdecydowanie jest to najmniej drewniany kościół z całej dwunastki.
Ostatnim z odwiedzonych kościołów był kościół św. Marii Magdaleny w Długiej Goślinie. Był otwarty, ale nie udało nam się wejść do środka. Gdy tam podjechaliśmy akurat wychodziła z niego para młoda, a gdy już goście się rozeszli, to przyjechali kolejni na następny ślub.
Zrobiliśmy sobie przerwę na jedzenie i odpoczynek, po czym ruszyliśmy już w stronę domu. Ta część trasy m.in przez Murowaną Goślinę i Czerwonak była już w stu procentach asfaltowa, ale dzięki temu szybko dojechaliśmy do domu.
Cieszę się, że udało się razem odwiedzić wszystkie kościoły, które Michał już wcześniej widział, ale ja nie.
Dziękuję za wycieczkę! :)
Lwówek
Niedziela, 9 lipca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 98.17 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:53 | km/h: | 20.10 |
W niedzielny poranek wstaliśmy wcześnie, wskoczyliśmy w ciuchy rowerowe i ruszyliśmy w drogę. Na 8:00 dojechaliśmy do Konarzewa na Mszę, a przed 9:00 pojechaliśmy dalej. Trasa do Lwówka została wyznaczona przez Mapy Google. Jechaliśmy znanymi mi drogami przez Dopiewo, Podłoziny, Skrzynki i Otusz do Buku, gdzie skończyła się moja znajomość okolicy.
Przemierzaliśmy kilometry spokojnymi drogami przez małe miejscowości. Słońce zaczynało grzać coraz bardziej, ale było przyjemnie.
W pewnym miejscu przy drodze rósł prawdopodobnie Barszcz Sosnowskiego. Widziałam to na żywo pierwszy raz w takiej formie, w czasie pełnego kwitnienia. Wielkie to, najwyższe okazy miały około trzech metrów. Widać, że było to tępione i pryskane przy drodze, ale roślina rośnie coraz bardziej wgłąb pola.
Przed Michorzewem zrobiliśmy krótką przerwę, posililiśmy się kanapką i ruszyliśmy dalej.
Trochę dziurawego asfaltu, skręt w prawo, długa prosta pod wiatr i przed 12:00 dotarliśmy do Lwówka. :) Tam miło spędziliśmy dzień u znajomych i po 18:00 ruszyliśmy w drogę powrotną. Trasa taka sama, tym razem poszło nam szybciej i łatwiej, bo wiatr już nie przeszkadzał.
Fajny dzień, obfity zarówno w kilometry jak i miłe chwile lenistwa. :) A dodatkowo zaliczyłam dwie nowe gminy.
Kesze na Dębinie
Niedziela, 25 czerwca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, ze zdjęciami, geocaching
km: | 58.12 | km teren: | 0.00 |
czas: | 03:14 | km/h: | 17.97 |
Rano spotkanie z Michałem pod kościołem św. Rocha. Razem poszliśmy na Mszę, na którą ledwo zdążył przez triathlon i trasę rowerową wyznaczoną koło jego domu. Po kościele pojechaliśmy na Dębinę na geocaching. Po drodze zaliczyliśmy fajny kesz z syrenką na Starołęce i dalej w miejsce docelowe. Najpierw zgarnęłam dwa kesze, które Michał już miał, kolejnego nie udało mi się znaleźć. Później razem znaleźliśmy jeszcze kilka, tylko jeden został nieodkryty. Dopadła nas geoślepota, a w dodatku komary gryzły niesamowicie i szybko uciekliśmy.
Na koniec podjęliśmy próbę znalezienia jednej skrytki szukanej w zeszłym roku przez 20 minut. Wtedy, rozczarowani i zmarznięci się poddaliśmy. Prawdopodobnie skrytki tam nie było, bo tym razem odnalezienie zajęło nam kilkanaście sekund.
Zadowoleni z keszobrania pojechaliśmy do Michała na obiad, po drodze zgarniając jeszcze jedną zaległość przy Parku Tysiąclecia.
Postaliśmy chwilę przy ulicy Warszawskiej i przyglądaliśmy się triathlonistom na rowerach.
Pod wieczór Michał odprowadził mnie do Rosnowa, tam zawrócił i uciekał przed ulewą.
Dziękuję za fajny dzień. :)
Lusowo
Niedziela, 18 czerwca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 51.13 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:32 | km/h: | 20.18 |
Niedzielna przejażdżka z Michałem, najpierw do kościoła, a później w stronę jeziora Lusowskiego.
Michał pokazał mi tam bardzo piękne miejsce. Siedzieliśmy sobie na małym pomoście, jednym z wielu takich samych. Bardzo urokliwie. :)
Michał pokazał mi tam bardzo piękne miejsce. Siedzieliśmy sobie na małym pomoście, jednym z wielu takich samych. Bardzo urokliwie. :)
Miało być tak pięknie...
Czwartek, 15 czerwca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 98.06 | km teren: | 0.00 |
czas: | 06:52 | km/h: | 14.28 |
...a wyszło jak zwykle! ;)
Wyruszyliśmy o 7:00 rano od Michała. W planie było odwiedzenie wszystkich kościółków tworzących Szlak Kościołów drewnianych wokół Puszczy Zielonki. Nie na raz, ale na dwa razy. Na rowerach wieźliśmy sakwy, a w nich namiot, śpiwory, palnik i cały ten obozowy bajzel, by wreszcie w tym roku poczuć ten klimat...
Prognozy pogody były jednak nieubłagane, deszcz w nocy i przez cały następny dzień. Mimo wszystko pojechaliśmy.
Pierwszym kościołem na naszej trasie był kościół św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Kicinie, tam też byliśmy na Mszy Świętej.
Po Mszy pokręciliśmy się trochę dookoła, zrobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy dalej. Nadal było chłodno, ale jechało się dobrze.
Kolejnym odwiedzonym przez nas był Kościół św. Mikołaja w Wierzenicy. Byłam już tam dwa lata temu przy okazji wycieczki na Dziewiczą Górę - link do opisu tutaj. Czytając opis tamtej wycieczki uświadomiłam sobie, że w Kicinie wtedy też byliśmy, ale zupełnie o tym nie pamiętałam.
Kolejny był Kościół św. Michała Archanioła w Uzarzewie, również już przez nas odwiedzony w tym roku (tu opis). Akurat trwała tam Msza, więc zrobiliśmy zdjęcie i pojechaliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się przy pałacu na terenie Muzeum Przyrodniczo-Łowieckiego.
Tutaj przerwa była dłuższa, Michała opuściły już chęci do jazdy i wolałby zostać na ławeczce. Zebraliśmy się jednak i ruszyliśmy w dalszą drogę. Dzień już zrobił się upalny, co znacznie odbierało nam siły. Dodatkowo wjechaliśmy w piach. Za to na spokojnych, piaszczystych drogach można dostrzec takie widoki:
Niebawem dotarliśmy do Kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Węglewie, kolejnego i ostatniego już z odwiedzonych przeze mnie wcześniej. Przy tym kościele zrobiliśmy sobie przerwę pierwszego dnia zeszłorocznej wyprawy.
Następnym punktem dnia było nieplanowane odwiedzenie Pól Lednickich.
Pojechaliśmy nad jezioro i rozsiedliśmy się tam na godzinę. Cały czas pływała koło nas mała rybka, nie spłoszyła się nawet gdy wsadziliśmy nogi do wody.
Siedziało nam się wspaniale, mimo słońca. Najedliśmy się, odpoczęliśmy, a ja wspominałam wszystkie spędzone tam chwile. :)
Podjęliśmy decyzję o powrocie do domu tego samego dnia pod wieczór i odłożeniu odwiedzin części kościołów na kiedyś. Kilka jednak było przed nami, musiałam przecież zobaczyć coś nowego. :)
Dotarliśmy do Sławna i do Kaplicy św. Rozalii, stojącej na położonym na wzniesieniu cmentarzu. Bardzo piękna, ale niestety zamknięta.
Dalej jechaliśmy przez miejscowość o wdzięcznej nazwie Myszki i dotarliśmy do Łagiewnik Kościelnych. Tamtejszy kościół jest pod wezwaniem Bożego Ciała i w wiosce trwał odpust. Sam budynek jest odmienny od wcześniejszych, ma naturalny kolor i wysoką strzelistą wieżę. Zwiedziliśmy go również w środku.
W Łagiewnikach zrobiliśmy kolejną przerwę, tym razem koło sklepu, żeby uzupełnić zapasy picia. Zjedliśmy też lody i nawet wygrałam Big Milka, ale nie mogłam wymienić patyczka.
Jechaliśmy dalej dość żwawo, zastanawiając się po co my to wszystko wieziemy i śmiejąc się z siebie. Przynajmniej konkretny trening z sakwami będzie zrobiony. :D
Ostatnim odwiedzonym tego dnia był kościół św. Jana Chrzciciela w Kiszkowie.
Później zostało nam przedzieranie się przez las, siły już mnie opuszczały, ale powoli jechaliśmy dalej.
Trochę dziwne, że jechaliśmy z sakwami i wróciliśmy do domu, ale i tak było fajnie. Lubię takie wycieczki krajoznawcze, tak piękne są nasze okolice. A Puszcza Zielonka jest przeze mnie zdecydowanie zbyt mało odwiedzana.
Fajny dzień - mimo wszystko. :) Dziękuję za wspólne kilometry. :)
Wyruszyliśmy o 7:00 rano od Michała. W planie było odwiedzenie wszystkich kościółków tworzących Szlak Kościołów drewnianych wokół Puszczy Zielonki. Nie na raz, ale na dwa razy. Na rowerach wieźliśmy sakwy, a w nich namiot, śpiwory, palnik i cały ten obozowy bajzel, by wreszcie w tym roku poczuć ten klimat...
Prognozy pogody były jednak nieubłagane, deszcz w nocy i przez cały następny dzień. Mimo wszystko pojechaliśmy.
Pierwszym kościołem na naszej trasie był kościół św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Kicinie, tam też byliśmy na Mszy Świętej.
Po Mszy pokręciliśmy się trochę dookoła, zrobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy dalej. Nadal było chłodno, ale jechało się dobrze.
Kolejnym odwiedzonym przez nas był Kościół św. Mikołaja w Wierzenicy. Byłam już tam dwa lata temu przy okazji wycieczki na Dziewiczą Górę - link do opisu tutaj. Czytając opis tamtej wycieczki uświadomiłam sobie, że w Kicinie wtedy też byliśmy, ale zupełnie o tym nie pamiętałam.
Kolejny był Kościół św. Michała Archanioła w Uzarzewie, również już przez nas odwiedzony w tym roku (tu opis). Akurat trwała tam Msza, więc zrobiliśmy zdjęcie i pojechaliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się przy pałacu na terenie Muzeum Przyrodniczo-Łowieckiego.
Tutaj przerwa była dłuższa, Michała opuściły już chęci do jazdy i wolałby zostać na ławeczce. Zebraliśmy się jednak i ruszyliśmy w dalszą drogę. Dzień już zrobił się upalny, co znacznie odbierało nam siły. Dodatkowo wjechaliśmy w piach. Za to na spokojnych, piaszczystych drogach można dostrzec takie widoki:
Niebawem dotarliśmy do Kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Węglewie, kolejnego i ostatniego już z odwiedzonych przeze mnie wcześniej. Przy tym kościele zrobiliśmy sobie przerwę pierwszego dnia zeszłorocznej wyprawy.
Następnym punktem dnia było nieplanowane odwiedzenie Pól Lednickich.
Pojechaliśmy nad jezioro i rozsiedliśmy się tam na godzinę. Cały czas pływała koło nas mała rybka, nie spłoszyła się nawet gdy wsadziliśmy nogi do wody.
Siedziało nam się wspaniale, mimo słońca. Najedliśmy się, odpoczęliśmy, a ja wspominałam wszystkie spędzone tam chwile. :)
Podjęliśmy decyzję o powrocie do domu tego samego dnia pod wieczór i odłożeniu odwiedzin części kościołów na kiedyś. Kilka jednak było przed nami, musiałam przecież zobaczyć coś nowego. :)
Dotarliśmy do Sławna i do Kaplicy św. Rozalii, stojącej na położonym na wzniesieniu cmentarzu. Bardzo piękna, ale niestety zamknięta.
Dalej jechaliśmy przez miejscowość o wdzięcznej nazwie Myszki i dotarliśmy do Łagiewnik Kościelnych. Tamtejszy kościół jest pod wezwaniem Bożego Ciała i w wiosce trwał odpust. Sam budynek jest odmienny od wcześniejszych, ma naturalny kolor i wysoką strzelistą wieżę. Zwiedziliśmy go również w środku.
W Łagiewnikach zrobiliśmy kolejną przerwę, tym razem koło sklepu, żeby uzupełnić zapasy picia. Zjedliśmy też lody i nawet wygrałam Big Milka, ale nie mogłam wymienić patyczka.
Jechaliśmy dalej dość żwawo, zastanawiając się po co my to wszystko wieziemy i śmiejąc się z siebie. Przynajmniej konkretny trening z sakwami będzie zrobiony. :D
Ostatnim odwiedzonym tego dnia był kościół św. Jana Chrzciciela w Kiszkowie.
Później zostało nam przedzieranie się przez las, siły już mnie opuszczały, ale powoli jechaliśmy dalej.
Trochę dziwne, że jechaliśmy z sakwami i wróciliśmy do domu, ale i tak było fajnie. Lubię takie wycieczki krajoznawcze, tak piękne są nasze okolice. A Puszcza Zielonka jest przeze mnie zdecydowanie zbyt mało odwiedzana.
Fajny dzień - mimo wszystko. :) Dziękuję za wspólne kilometry. :)
Każdy jest ważny
Niedziela, 11 czerwca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 51.78 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:00 | km/h: | 12.94 |
W niedzielę głównym punktem dnia był Marsz dla Życia, ale chcieliśmy też przejechać się rowerem. Postanowiliśmy połączyć jedno z drugim i na marsz pojechać rowerami. Udało nam się też zrealizować pomysł chodzący nam po głowie już od długiego czasu. Wybraliśmy się na Morasko do rezerwatu meteorytów. Przez pół miasta jechaliśmy ścieżką wzdłuż trasy PST, jechałam nią pierwszy raz. Za pętlą na Sobieskiego wyjechaliśmy na drogę gruntową, krajobrazy były niemal wiejskie. Jeszcze tylko trochę kręcenia i dotarliśmy do rezerwatu, zatrzymaliśmy się na początku ścieżki, żeby przeczytać opis na tablicy informacyjnej.
Przejechaliśmy przez całą ścieżkę i podziwialiśmy kilka leżących przy niej kraterów. Niektóre z nich wypełnione są wodą, tak jak ten na zdjęciu poniżej.
Dalej pojechaliśmy na Górę Moraską, jechało się bardzo przyjemnie, ale ostatnią część - bardzo stromy, piaszczysty podjazd - pokonałam podprowadzając rower. Na górze bez rewelacji, podobno kiedyś był tam jakiś słupek, ale teraz już nic nie ma. Dodatkowo na słońcu było gorąco i bardzo duszno.
Zjechaliśmy z góry i znów podjeżdżaliśmy do punktu widokowego. Widoczność była dość dobra, więc zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Zajadaliśmy orzeszki, podziwialiśmy panoramę miasta i analizowaliśmy położenie znanych nam budynków.
Po przerwie ruszyliśmy do domu na obiad, a później pojechaliśmy na Marsz dla Życia. Od razu po przybyciu na Plac Wolności spotkaliśmy siostrę, szwagra i moją małą, najpiękniejszą siostrzenicę. Razem z nimi dumnie pomaszerowaliśmy u boku prowadząc rowery.
Przeszliśmy w wesołym, kolorowym i bardzo pozytywnym tłumie aż do katerdy. Tam rozmowy ze znajomymi niemal nie miały końca. :)
Pod wieczór Michał odprowadził mnie do domu. Udało mi się po drodze uchwycić na zdjęciu piękny zachód słońca.
A na koniec jeszcze naklejka na michałowej koszulce:
Fajny dzień! :)
Przejechaliśmy przez całą ścieżkę i podziwialiśmy kilka leżących przy niej kraterów. Niektóre z nich wypełnione są wodą, tak jak ten na zdjęciu poniżej.
Dalej pojechaliśmy na Górę Moraską, jechało się bardzo przyjemnie, ale ostatnią część - bardzo stromy, piaszczysty podjazd - pokonałam podprowadzając rower. Na górze bez rewelacji, podobno kiedyś był tam jakiś słupek, ale teraz już nic nie ma. Dodatkowo na słońcu było gorąco i bardzo duszno.
Zjechaliśmy z góry i znów podjeżdżaliśmy do punktu widokowego. Widoczność była dość dobra, więc zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Zajadaliśmy orzeszki, podziwialiśmy panoramę miasta i analizowaliśmy położenie znanych nam budynków.
Po przerwie ruszyliśmy do domu na obiad, a później pojechaliśmy na Marsz dla Życia. Od razu po przybyciu na Plac Wolności spotkaliśmy siostrę, szwagra i moją małą, najpiękniejszą siostrzenicę. Razem z nimi dumnie pomaszerowaliśmy u boku prowadząc rowery.
Przeszliśmy w wesołym, kolorowym i bardzo pozytywnym tłumie aż do katerdy. Tam rozmowy ze znajomymi niemal nie miały końca. :)
Pod wieczór Michał odprowadził mnie do domu. Udało mi się po drodze uchwycić na zdjęciu piękny zachód słońca.
A na koniec jeszcze naklejka na michałowej koszulce:
Fajny dzień! :)
Poznań
Poniedziałek, 29 maja 2017
Kategoria 3. 50-100km, transport
km: | 51.53 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:49 | km/h: | 18.30 |
Kolejny raz do Michała rowerem + trochę krążenia po mieście.