Dziewicza Góra
Niedziela, 3 maja 2015
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 93.50 | km teren: | 0.00 |
czas: | km/h: |
Trzeci dzień majowego weekendu postanowiliśmy wykorzystać na wycieczkę w rejony Michała. Zwykle to on przyjeżdżał do mnie i tutaj jeździliśmy, więc pora to zmienić. Trochę czasu minęło zanim się ogarnęłam i wyjechałam z domu, później jeszcze wykolejony tramwaj w Poznaniu, ale w końcu dotarłam. Zostawiliśmy mój rower w piwnicy i poszliśmy wypić kawkę, jego rodziców nie było, też pojechali na rowery. :)
Wyjechaliśmy po posileniu się. Nie będę dokładnie opisywać trasy, bo to nie ja byłam przewodnikiem.
Pamiętam, że na początku pojechaliśmy w stronę cmentarza na Miłostowie - jest naprawdę ogromny. Później wyjechaliśmy w las i trochę się pogubiliśmy, ścieżka się skończyła i trzeba było się cofać. Przecięliśmy ul. Bałtycką i zjechaliśmy kawałek z trasy bo Michał chciał mi pokazać strzelnicę, gdzie w dzieciństwie przychodził z tatą zbierać łuski. :)
Jechało się bardzo przyjemnie przez las, zrobiło się na tyle ciepło, że musiałam zdjąć jedną warstwę spod spodu. Czekał nas przejazd pod torami kolejowymi, trzeba było się schylić, ale gorsze były kamienie, na których opony się ześlizgiwały.
Lekko otarłam sobie rękę, ale tylko naskórek, więc jechaliśmy dalej. Niestety po kilku kilometrach musieliśmy przejechać koło pola rzepaku - żółtego śmierdziela :P Na szczęście nie było upału i powiewało trochę, więc nie było czuć tak mocno.
Jadąc przez ładne okolice (pomijając rzepak) dotarliśmy do Kicina i zrobiliśmy moment przerwy przy drewnianym kościele.
Kawałek wjechaliśmy w las, Michał nastraszył mnie okropnym podjazdem, który wcale nie był taki zły :P W jednym tylko momencie podprowadziłam kilka metrów, bo nie dałam rady na korzeniach. Myślę, że następnym razem, kiedy już znam drogę, pójdzie mi lepiej. :)
Na samej górze przerwa i odpoczynek. Nie wchodziliśmy na wieżę, nie było gdzie zostawić rowerów, dlatego postanowiliśmy, że zrobimy to innym razem.
Na Dziewiczej Górze nie było gdzie usiąść, więc zjechaliśmy na dół i jechaliśmy dalej. Po kilku kilometrach zrobiliśmy dłuższą przerwę na ławeczkach w lesie. Zjedliśmy całą czekoladę i bawiliśmy się aparatami. Jednym z efektów jest to zdjęcie:
Mimo, że mamy odciski kasków na czołach to i tak uważam, że jest bardzo ładne. :)
W końcu pojechaliśmy dalej, w Wierzenicy podjechaliśmy do kościoła i do Dworku Cieszkowskich, ale ruszaliśmy do domu, bo robiło się późno, a żołądki domagały się obiadu. :D
Jechaliśmy koło jeziora Swarzędzkiego, okolice Antoninka, później wzdłuż Nowego ZOO, aż dotarliśmy do końcowej stacji Maltanki i zaczęłam znów rozpoznawać miejsca, przez które jechaliśmy.
Obiad po takiej wycieczce smakował wyśmienicie. :)
Wieczorem znów wsiedliśmy na rowery i Michał odprowadził mnie do Komornik. Przy Lidlu chwila rozmowy i każde z nas odjechało w swoją stronę.
Dziękuję za wycieczkę :*
Komentarze
Komentuj