Świnoujście - Hel - dzień 5
Piątek, 15 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 75.54 | km teren: | 0.00 |
czas: | 06:12 | km/h: | 12.18 |
Rano obudziło nas słońce, mój namiot był suchutki i byłam wyspana. Moi "sąsiedzi" niestety nie spali tak dobrze, bo uchodziło im powietrze z materaca. :/ Postanowiliśmy zwinąć szybko nasz obóz i ruszyć w trasę, a śniadanie zjeść gdzieś po drodze.
Na zdjęciu widać jak wychodzę z ukrycia na ścieżkę:
Jechaliśmy głównie drogami z betonowych płyt i polnymi. Na początku, jak widać, pogoda była ładna, ale zaczęło się chmurzyć, więc śniadanko musiało poczekać.
Uciekając przed chmurami dotarliśmy do Rowów, schowaliśmy się przed deszczem i Marta z Gumisiem rozegrali rundę cymbergaja.
Kiedy przestało padać wyjechaliśmy spod dachu i okazało się, że prawdziwy deszcz dopiero się zbliża. Zaraz obok na szczęście był wielki, murowany przystanek z porządnym dachem. Zmieściliśmy się tam my, nasze rowery i inni chowający się przed deszczem. Przyszła pora na śniadanie. Były kanapki z ogórkiem, a nawet kaszka na ciepło. Spędziliśmy tam chyba około godziny bo padało (i grzmiało) nieźle.
Bo na wyprawie każdy staje się Tyrolem... :D
Kiedy w końcu ciut się wypogodziło ruszyliśmy dalej i wjechaliśmy do Słowińskiego Parku Narodowego, za wstęp musieliśmy zapłacić. Dobrze, że po WPN-ie mogę jeździć za darmo :P Po deszczu drzewa były mokre i cały czas na nas kapało, ale gorsze było błoto, przez które momentami było na prawdę ciężko.
Tak prezentowały się nasze rowery podczas jednej z przerw:
Dojechaliśmy do punktu widokowego nad jeziorem Gardno:
Gdzieś przed Smołdzinem mamy dylemat co do trasy, grupa świątecznych rowerzystów jedzie dookoła, żeby uniknąć drogi z mega kałużami. My oczywiście jedziemy prosto. Droga przez 500 metrów wyglądała mniej więcej tak:
W końcu dojechaliśmy do miejscowości i zrobiliśmy sobie przerwę koło wielskiego sklepu. Dalej dotarliśmy do miejscowości Kluki, w której można podziwiać starą, kaszubską architekturę - tzw. "domy w kratę". W Klukach też zrobiliśmy podgląd mapy, ale nie było wyboru - droga tylko jedna. Wyjechaliśmy z miejscowości i zauważyliśmy tabliczkę z napisem, którego nie pamiętam dokładnie, ale w stylu: "Uwaga, nawierzchnia częściowo uszkodzona". Jednak nie było innego wyjścia. Droga okazała się trawiasto-błotnista, ciężko się tym jechało:
Po ujechaniu niemałego odcinka wjechaliśmy na łąkę i droga totalnie się skończyła, wcale nie dało się jechać, więc zawróciliśmy. Spotkaliśmy Krzysztofa, którego widzieliśmy już kilka razy i razem z nim dojechaliśmy do wspomnianej tabliczki, tyle, że tym razem odbiliśmy w bok. Droga była miejscami okropna, koła zanurzały się nawet do połowy w czarnym błocie.
Tak wyglądał rower Gumisia:
Jechaliśmy dzielnie dalej, ale wszyscy marzyli o tym, żeby w końcu wyjechać z tego bagna. Trzeba jednak przyznać, że było tam mega pięknie, choć wtedy chyba o tym nie myśleliśmy.
Kiedy dojechaliśmy do drewnianych drogowskazów okazało się, że do miejscowości z której przyjechaliśmy było 1,5 km,a mi wydawało się że tysiąc. :P Za namową Krzycha zrezygnowaliśmy ze skrętu w stronę Łeby, bo podobno tam było jeszcze gorzej. Jechaliśmy dookoła, ale droga stała się w końcu normalną, polną i przejezdną. W końcu wyjechaliśmy na asfalt, który dawno aż tak nas nie cieszył. Dojechaliśmy do Izbicy, później skierowaliśmy się w stronę miejscowości Gać. Minęliśmy Łebę, ale nie tę, do której zmierzaliśmy:
Pogoda zaczęła się psuć, więc rozglądaliśmy się za miejscem, w którym można by przeczekać deszcz. I kolejny raz na tej wyprawie udało nam się uniknąć zmoknięcia, bo po wjechaniu do lasu schowaliśmy się pod taką wiatą:
Nasz towarzysz pojechał dalej, a my zrobiliśmy sobie jedzonko. Szczerze mówiąc już byłam wykończona, na dodatek zrobiło się chłodno.
Po przerwie ruszyliśmy przez lasy, było trochę piachu, ale w końcu przejechaliśmy Żarnowską i mijając po lewej jezioro Łebsko kierowaliśmy się na Łebę.
W Łebie pojechaliśmy na plażę, było zimno, ludzie chodzili w bluzach i kurtkach, ale Paweł postanowił się wykąpać.
Rozważaliśmy spanie na polu namiotowym - Gumiś chciał, Marta nie, a mi było wszystko jedno, byle tylko szybko znaleźć się w namiocie, w ciepłym śpiworku. Byłam zmęczona, czułam się źle, chyba miałam gorączkę, a co za tym idzie paskudny humor. Trochę się wszyscy o to pokłóciliśmy, ale w końcu wyjechaliśmy za miasto i rozbiliśmy się znów blisko ścieżki R-10 nad j. Sarbsko. Postanowiliśmy rozbić tylko jeden namiot, żeby rano szybciej go złożyć i odjechać. Okazało się, że nasze zapasy wody były bardzo małe, a zapomnieliśmy kupić zajęci kłóceniem się. Zagotowaliśmy więc tylko trochę na gorące kubki i zrobiliśmy kanapki. Marta sklejała materac, który i tak się rozkleił kiedy Paweł na niego wlazł. Czekała ich nocka na twardym :(
Dzień był mega męczący, jazda głównie w wymagającym terenie, ale na pewno pasuje do niego po raz kolejny słowo: PRZYGODA! :)
Na zdjęciu widać jak wychodzę z ukrycia na ścieżkę:
Jechaliśmy głównie drogami z betonowych płyt i polnymi. Na początku, jak widać, pogoda była ładna, ale zaczęło się chmurzyć, więc śniadanko musiało poczekać.
Uciekając przed chmurami dotarliśmy do Rowów, schowaliśmy się przed deszczem i Marta z Gumisiem rozegrali rundę cymbergaja.
Kiedy przestało padać wyjechaliśmy spod dachu i okazało się, że prawdziwy deszcz dopiero się zbliża. Zaraz obok na szczęście był wielki, murowany przystanek z porządnym dachem. Zmieściliśmy się tam my, nasze rowery i inni chowający się przed deszczem. Przyszła pora na śniadanie. Były kanapki z ogórkiem, a nawet kaszka na ciepło. Spędziliśmy tam chyba około godziny bo padało (i grzmiało) nieźle.
Bo na wyprawie każdy staje się Tyrolem... :D
Kiedy w końcu ciut się wypogodziło ruszyliśmy dalej i wjechaliśmy do Słowińskiego Parku Narodowego, za wstęp musieliśmy zapłacić. Dobrze, że po WPN-ie mogę jeździć za darmo :P Po deszczu drzewa były mokre i cały czas na nas kapało, ale gorsze było błoto, przez które momentami było na prawdę ciężko.
Tak prezentowały się nasze rowery podczas jednej z przerw:
Dojechaliśmy do punktu widokowego nad jeziorem Gardno:
Gdzieś przed Smołdzinem mamy dylemat co do trasy, grupa świątecznych rowerzystów jedzie dookoła, żeby uniknąć drogi z mega kałużami. My oczywiście jedziemy prosto. Droga przez 500 metrów wyglądała mniej więcej tak:
W końcu dojechaliśmy do miejscowości i zrobiliśmy sobie przerwę koło wielskiego sklepu. Dalej dotarliśmy do miejscowości Kluki, w której można podziwiać starą, kaszubską architekturę - tzw. "domy w kratę". W Klukach też zrobiliśmy podgląd mapy, ale nie było wyboru - droga tylko jedna. Wyjechaliśmy z miejscowości i zauważyliśmy tabliczkę z napisem, którego nie pamiętam dokładnie, ale w stylu: "Uwaga, nawierzchnia częściowo uszkodzona". Jednak nie było innego wyjścia. Droga okazała się trawiasto-błotnista, ciężko się tym jechało:
Po ujechaniu niemałego odcinka wjechaliśmy na łąkę i droga totalnie się skończyła, wcale nie dało się jechać, więc zawróciliśmy. Spotkaliśmy Krzysztofa, którego widzieliśmy już kilka razy i razem z nim dojechaliśmy do wspomnianej tabliczki, tyle, że tym razem odbiliśmy w bok. Droga była miejscami okropna, koła zanurzały się nawet do połowy w czarnym błocie.
Tak wyglądał rower Gumisia:
Jechaliśmy dzielnie dalej, ale wszyscy marzyli o tym, żeby w końcu wyjechać z tego bagna. Trzeba jednak przyznać, że było tam mega pięknie, choć wtedy chyba o tym nie myśleliśmy.
Kiedy dojechaliśmy do drewnianych drogowskazów okazało się, że do miejscowości z której przyjechaliśmy było 1,5 km,a mi wydawało się że tysiąc. :P Za namową Krzycha zrezygnowaliśmy ze skrętu w stronę Łeby, bo podobno tam było jeszcze gorzej. Jechaliśmy dookoła, ale droga stała się w końcu normalną, polną i przejezdną. W końcu wyjechaliśmy na asfalt, który dawno aż tak nas nie cieszył. Dojechaliśmy do Izbicy, później skierowaliśmy się w stronę miejscowości Gać. Minęliśmy Łebę, ale nie tę, do której zmierzaliśmy:
Pogoda zaczęła się psuć, więc rozglądaliśmy się za miejscem, w którym można by przeczekać deszcz. I kolejny raz na tej wyprawie udało nam się uniknąć zmoknięcia, bo po wjechaniu do lasu schowaliśmy się pod taką wiatą:
Nasz towarzysz pojechał dalej, a my zrobiliśmy sobie jedzonko. Szczerze mówiąc już byłam wykończona, na dodatek zrobiło się chłodno.
Po przerwie ruszyliśmy przez lasy, było trochę piachu, ale w końcu przejechaliśmy Żarnowską i mijając po lewej jezioro Łebsko kierowaliśmy się na Łebę.
W Łebie pojechaliśmy na plażę, było zimno, ludzie chodzili w bluzach i kurtkach, ale Paweł postanowił się wykąpać.
Rozważaliśmy spanie na polu namiotowym - Gumiś chciał, Marta nie, a mi było wszystko jedno, byle tylko szybko znaleźć się w namiocie, w ciepłym śpiworku. Byłam zmęczona, czułam się źle, chyba miałam gorączkę, a co za tym idzie paskudny humor. Trochę się wszyscy o to pokłóciliśmy, ale w końcu wyjechaliśmy za miasto i rozbiliśmy się znów blisko ścieżki R-10 nad j. Sarbsko. Postanowiliśmy rozbić tylko jeden namiot, żeby rano szybciej go złożyć i odjechać. Okazało się, że nasze zapasy wody były bardzo małe, a zapomnieliśmy kupić zajęci kłóceniem się. Zagotowaliśmy więc tylko trochę na gorące kubki i zrobiliśmy kanapki. Marta sklejała materac, który i tak się rozkleił kiedy Paweł na niego wlazł. Czekała ich nocka na twardym :(
Dzień był mega męczący, jazda głównie w wymagającym terenie, ale na pewno pasuje do niego po raz kolejny słowo: PRZYGODA! :)
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj