Świnoujście - Hel - dzień 7
Niedziela, 17 sierpnia 2014
Kategoria ze zdjęciami, z Gumisiem, 2. 30-50km, Świnoujście - Hel 2014, z sakwami
km: | 43.87 | km teren: | 0.00 |
czas: | 03:40 | km/h: | 11.97 |
Ostatni dzień naszej wyprawy zaczął się bardzo leniwie i powoli. Spaliśmy na polu namiotowym, a nie na dziko więc nie było powodu by się spieszyć. Zrobiliśmy sobie śniadanie, później spakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy dalej.
Wyjechaliśmy z Jastarni i zaraz wjechaliśmy do Juraty, gdzie zjechaliśmy na molo od strony zatoki:
A później pojechaliśmy na plażę od strony morza:
W końcu wyjechaliśmy z Juraty i niebawem naszym oczom ukazała się wyczekiwana tablica. Dotarliśmy do celu, więc zdjęcia musiały być. Radość była też ogromna, co widać na załączonym obrazku:
Jak mówi Paweł, wyprawa jest wtedy, kiedy trwa ponad tydzień, ale dla mnie to była prawdziwa wyprawa i bardzo przeżywałam, że nie było wielkich komplikacji i udało nam się osiągnąć cel.
Do "końcówki Helu" był jeszcze kawałek więc jechaliśmy dalej. W mieście sprawdziliśmy pociągi, statki itd, po mniejszych i większych starciach osiągnęliśmy kompromis w kwestii naszego powrotu. Najpierw statkiem do Gdańska, a potem pociągiem do Poznania. Do statku było trochę czasu, więc zwiedziliśmy trochę Hel. Pojechaliśmy do latarni:
Ja z Gumisiem weszliśmy do góry, ale na samej górze było trochę tłoczno i przede wszystkim gorąco. Najbardziej podobały mi się schody :P
Później pojechaliśmy na cypel i przejechaliśmy promenadą, która jest bardzo fajnie zrobiona.
Widoki oczywiście wspaniałe:
A tak prezentowały się nasze rowery podczas przerwy.
Później musieliśmy już jechać z powrotem do portu, bo przed wejściem na statek chcieliśmy zjeść kebab, ale nie mieli mięsa. Tak więc poczekaliśmy na statek, zapakowaliśmy się i na statku zjedliśmy kanapki.
Podróż statkiem minęła w miarę szybko, nie bujało - jak to w zatoce.
Wpływając do Gdańska mijaliśmy Westerplatte i za każdym razem poruszający napis:
Gdy dopłynęliśmy do celu nastąpiło wypakowywanie. Panowie wystawiali rowery jak leci i stawiali je po prosu na chodniku. Trochę to nieprzemyślane, bez ładu i składu, ale cóż. Zapakowaliśmy sakwy na rowery i ruszyliśmy na starówkę. Wstąpiliśmy na obiecanego kebaba do pana Turka, ale wcale nie były super smaczne. :P Jak dla mnie za dużo cebuli, a poza tym zjadłam całego, więc musiał być mały, bo nigdy mi się to nie zdarzyło. :P
Trochę się zasiedzieliśmy, więc trzeba było się pospieszyć na dworzec. Gdy podjechał pociąg, od razu zaczęliśmy pakować rowery, mimo że nie mieliśmy biletów. Byle wejść i pojechać, a resztę już się załatwi. :)
Oczywiście rowery były upchane jeden na drugi, ale nie ma co narzekać.
Kiedy dojeżdżaliśmy do Poznania Głównego zaczęło padać dosyć mocno. Pomyśleliśmy sobie, że udało nam się uniknąć tyle ulew na wyprawie, a zmokniemy jadąc z Poznania do domu. Na peronie sprawnie zapakowaliśmy bagaż, pożegnaliśmy się ze współtowarzyszami z pociągu i pojechaliśmy.
Na szczęście przestało padać, no i w Poznaniu było o wiele cieplej niż na wybrzeżu, więc pomimo późnej godziny nie było zimno. Niestety byliśmy potwornie wymęczeni jazdą pociągiem i droga do domu dłużyła się w nieskończoność.
W Komornikach stwierdziłam, że nie pojadę przez Głuchowo, tylko pożegnałam się z Martą i Pawłem, i przez Rosnowo sama pojechałam prosto do domu. Zmęczona, ale bardzo dumna i szczęśliwa dotarłam do Chomęcic i tak zakończyła się moja wyprawa.
:)
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ Marcie i Pawłowi :)
Wyjechaliśmy z Jastarni i zaraz wjechaliśmy do Juraty, gdzie zjechaliśmy na molo od strony zatoki:
A później pojechaliśmy na plażę od strony morza:
W końcu wyjechaliśmy z Juraty i niebawem naszym oczom ukazała się wyczekiwana tablica. Dotarliśmy do celu, więc zdjęcia musiały być. Radość była też ogromna, co widać na załączonym obrazku:
Jak mówi Paweł, wyprawa jest wtedy, kiedy trwa ponad tydzień, ale dla mnie to była prawdziwa wyprawa i bardzo przeżywałam, że nie było wielkich komplikacji i udało nam się osiągnąć cel.
Do "końcówki Helu" był jeszcze kawałek więc jechaliśmy dalej. W mieście sprawdziliśmy pociągi, statki itd, po mniejszych i większych starciach osiągnęliśmy kompromis w kwestii naszego powrotu. Najpierw statkiem do Gdańska, a potem pociągiem do Poznania. Do statku było trochę czasu, więc zwiedziliśmy trochę Hel. Pojechaliśmy do latarni:
Ja z Gumisiem weszliśmy do góry, ale na samej górze było trochę tłoczno i przede wszystkim gorąco. Najbardziej podobały mi się schody :P
Później pojechaliśmy na cypel i przejechaliśmy promenadą, która jest bardzo fajnie zrobiona.
Widoki oczywiście wspaniałe:
A tak prezentowały się nasze rowery podczas przerwy.
Później musieliśmy już jechać z powrotem do portu, bo przed wejściem na statek chcieliśmy zjeść kebab, ale nie mieli mięsa. Tak więc poczekaliśmy na statek, zapakowaliśmy się i na statku zjedliśmy kanapki.
Podróż statkiem minęła w miarę szybko, nie bujało - jak to w zatoce.
Wpływając do Gdańska mijaliśmy Westerplatte i za każdym razem poruszający napis:
Gdy dopłynęliśmy do celu nastąpiło wypakowywanie. Panowie wystawiali rowery jak leci i stawiali je po prosu na chodniku. Trochę to nieprzemyślane, bez ładu i składu, ale cóż. Zapakowaliśmy sakwy na rowery i ruszyliśmy na starówkę. Wstąpiliśmy na obiecanego kebaba do pana Turka, ale wcale nie były super smaczne. :P Jak dla mnie za dużo cebuli, a poza tym zjadłam całego, więc musiał być mały, bo nigdy mi się to nie zdarzyło. :P
Trochę się zasiedzieliśmy, więc trzeba było się pospieszyć na dworzec. Gdy podjechał pociąg, od razu zaczęliśmy pakować rowery, mimo że nie mieliśmy biletów. Byle wejść i pojechać, a resztę już się załatwi. :)
Oczywiście rowery były upchane jeden na drugi, ale nie ma co narzekać.
Kiedy dojeżdżaliśmy do Poznania Głównego zaczęło padać dosyć mocno. Pomyśleliśmy sobie, że udało nam się uniknąć tyle ulew na wyprawie, a zmokniemy jadąc z Poznania do domu. Na peronie sprawnie zapakowaliśmy bagaż, pożegnaliśmy się ze współtowarzyszami z pociągu i pojechaliśmy.
Na szczęście przestało padać, no i w Poznaniu było o wiele cieplej niż na wybrzeżu, więc pomimo późnej godziny nie było zimno. Niestety byliśmy potwornie wymęczeni jazdą pociągiem i droga do domu dłużyła się w nieskończoność.
W Komornikach stwierdziłam, że nie pojadę przez Głuchowo, tylko pożegnałam się z Martą i Pawłem, i przez Rosnowo sama pojechałam prosto do domu. Zmęczona, ale bardzo dumna i szczęśliwa dotarłam do Chomęcic i tak zakończyła się moja wyprawa.
:)
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ Marcie i Pawłowi :)
Komentarze
Właśnie skończyłam czytać. Ale z Ciebie farciara! Pięknie udało się Tobie ominąć te wszystkie ulewy. Gdybym ja wcześniej wiedziała, że umiesz tak skutecznie zaklinać pogodę, to bym Cię zabrała na moje ubiegłoroczne wakacje do Norwegii. Lało prawie codziennie i było przeraźliwie zimno :D
Kot - 20:08 niedziela, 26 lutego 2017 | linkuj
ps. i dobrze żeście pojechali od zachodu na wschód; my nie sprawdziliśmy wcześniej w jakim kierunku najczęściej zawiewa i większą część trasy walczyliśmy z ostrymi podmuchami (przy słonecznej i bardzo ciepłej pogodzie)
rszper - 12:45 niedziela, 26 lutego 2017 | linkuj
Krótko i treściwie - fajna wyprawa i fajne foto relacje :)
No i gratki za dojechanie co celu ! JPbike - 21:59 niedziela, 9 listopada 2014 | linkuj
Komentuj
No i gratki za dojechanie co celu ! JPbike - 21:59 niedziela, 9 listopada 2014 | linkuj