Wyprawa Nysa Odra - dzień 8. Boss
Środa, 22 lipca 2015
Kategoria 3. 50-100km, Szlak Odra-Nysa 2015, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 90.57 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:55 | km/h: | 15.31 |
Po przykrych, deszczowych przeżyciach dnia poprzedniego, poranek przywitał nas pięknym słońcem. Namiot mieliśmy ustawiony w cieniu, więc nie zrobiło się w nim od razu gorąco i duszno. Takie poranki lubię najbardziej! :)
Widok "za oknem" też był bardzo urokliwy:
Obudziliśmy się sporo przed 7:00, więc leniwie zabraliśmy się za poranne czynności. Wystawiliśmy sakwy na słońce i położyliśmy na nich ubrania, żeby doschły. Później zabrałam się za przygotowywanie śniadania i jedzenia na drogę:
Michał jak zwykle zajął się rowerami, zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy wszystko, nawet ciuchy zdążyły wyschnąć i mogliśmy je założyć. Pozostało złożenie namiotu, zapakowanie sakw na rowery i ruszenie w drogę. Tak wyglądało miejsce, w którym spaliśmy, zupełnie niewidoczne z drogi:
Wróciliśmy do Niemiec i do Schwedt. Miasto wydało nam się bardziej przyjazne niż dnia poprzedniego. Byliśmy wypoczęci, najedzeni i w suchych ubraniach. :)
Podjechaliśmy też do tego samego sklepu na zakupy. Bardzo dużo ludzi na zakupy udało się właśnie rowerem :) Michał zauważył, że w wielu przypadkach rower jest starym gratem, ale wartość opon jest większa niż reszty sprzętu. Też się zastanawiamy nad kupnem takowych.
Po zakupach ruszyliśmy na szlak, znów jechaliśmy wzdłuż rzeki, tym razem dużo mniejszej. Pogoda była dobra, w końcu nie było strasznie męczących upałów, a i żaden deszcz też się nie zapowiadał.
Szlak na niecały kilometr odbił w las, by później znów prowadzić wzłuż rzeki - Odry Zachodniej. Dotarliśmy do miejscowości Gartz i na ławeczkach zrobiliśmy przerwę na jedzonko.
Przy stoliku obok rozpoznaliśmy czworo naszych rodaków, po sakwach jednego z nich. Podeszliśmy, przywitaliśmy się i zaprosili nas do stolika. Przerwa się znacznie przeciągnęła, rozmawialiśmy o wyprawach, o tym dokąd jedziemy itd. Ciekawostką było to, że śpimy w namiocie. Opowiedzieliśmy też kilka historii, między innymi o dziku. Jeden pan jest myśliwym i powiedział, że nie ma się czego bać. Chyba, że rannego, postrzelonego zwierzęcia, ale to nie był czas na polowanie, za ciepło. :)
Kiedy w końcu ruszyliśmy znów jechaliśmy wzdłuż rzeki, jednak po kilku kilometrach szlak odbił w lewo i pożegnaliśmy się z rzeką na dobre.
Spotykaliśmy po drodze wielu rowerzystów, dogonili nas też poznani tego dnia rodacy. Powodem naszego nieplanowanego postoju była przebita dętka, oczywiście moja, ale tym razem z tyłu.
Szybko zrzuciliśmy sakwy, zdjęliśmy koło i zabraliśmy się do pracy. Tak w sumie bardziej Michał zabrał się do pracy, ale ja wspierałam go duchowo. :)
Byliśmy bardzo blisko granicy z Polską, tuż obok ścieżki widać było biało-czerwone słupki w polu. Po uporaniu się z problemem, założyliśmy bagaż na rower i ruszyliśmy dalej.
Cieszyliśmy się, że w końcu trasa stała się bardziej urozmaicona, a nie tak jak w poprzednich dniach - tylko wał i rzeka, wał i rzeka... Aż do znudzenia. :)
Wyjechaliśmy na pola pełne wiatraków i jak przystało na takie miejsce, wiało dosyć mocno i ciężko się jechało. Po wielu mniejszych i większych podjazdach i zjazdach, oraz zmaganiu się z wiatrem, postanowiliśmy zrobić przerwę obiadową. Na obiad były bułki, a na deser chipsy.
Siedząc i odpoczywając, zobaczyliśmy nadjeżdżającą dwójkę na rowerach, mniej więcej naszych rówieśników. Poznaliśmy, że ta para to Polacy - znów po sakwach. :D
Nie chciało nam się, ale ruszyliśmy dalej. W pobliskiej miejscowości Penkun spodobało mi się, że szlak poprowadzony był między zabytkowymi budynkami.
Kilka kilometrów dalej przejechaliśmy przez miejscowość Krackow i żartowaliśmy sobie, że to prawie jak Kraków.
Kilka razy spotykaliśmy wspomnianą wyżej parę. Dziwnie jechali, dziewczyna pedałowała strasznie ciężko, chłopak jej uciekał, nie czekał za nią. Niby jechali razem, ale jednak osobno. Cieszę się, że my nie mieliśmy takich problemów. :)
Wyprzedzaliśmy ich, a gdy robiliśmy krótką przerwę, to oni znów wyprzedzali nas i jakoś tak zaczęliśmy rozmawiać. Oni sypiali na polach namiotowych i pomyśleliśmy, że może tego dnia też spróbujemy, bo tak jeszcze nie nocowaliśmy podczas tej wyprawy. Ale gdy dojechaliśmy do Locknitz, gdzie znajdowało się pole namiotowe, to jakoś tak nam się odechciało. Stwierdziliśmy zgodnie, że wolimy zaoszczędzić i popedałować jeszcze kilka kilometrów tego dnia.
Podjechaliśmy do supermarketu na zakupy, spotkaliśmy znów dwójkę rodaków poznanych rano i popilnowaliśmy im rowerów, kiedy Ci robili zakupy. Opowiedzieli, że szukali noclegu na dziko, ale druga część ich teamu nie podzielała tego pomysłu, więc zatrzymali się na polu namiotowym.
My pojechaliśmy dalej, rozglądając się za dobrym miejscem na rozbicie namiotu. Niestety na polu nie ma gdzie się rozbić, więc zapytaliśmy panią, która przed domem czytała gazetę, czy użyczy nam ogródka. Odmówiła, ale skierowała nas do sąsiada, tłumacząc, że jest to boss wsi :D Pewnie to jakiś sołtys, albo ktoś taki, ale wyrażenie "boss wsi" nas niezmiernie rozśmieszyło. Jak się okazało sąsiad był bardzo miły i od razu zaangażował się w sprawę. Nie pozwolił nam rozbić namiotu w ogrodzie, ale dzwonił do polsko-niemieckiego ośrodka młodzieżowego, żeby załatwić nam miejsce. Wtrącał nawet słowa po polsku, a gdy po raz kolejny nie mógł się dodzwonić, to nawet przeklinał w naszym języku. :P
Wyruszyliśmy z obietnicą, że na miejscu będą na nas czekać, zapłacimy po 6 euro i możemy sobie zamówić śniadanie.
Po kilku kilometrach dotarliśmy na miejsce i gdy w końcu znaleźliśmy panią, która mogła nas zameldować, okazało się, że 6 euro zapłacimy za namiot, a nie za osobę, więc bardzo się ucieszyliśmy.
Rozbiliśmy szybko namiot, ugotowaliśmy makaron i po kolacji poszliśmy się umyć pod prysznic.
Zaczęło kropić, więc szybko zapakowaliśmy bagaże do namiotu i położyliśmy się spać. Lekki deszczyk przeszedł w ulewę i ktoś przyszedł nam na ratunek, mówiąc, że możemy się przenieść do pomieszczenia obok, gdzie stoją stoły do tenisa. Podziękowałam, dziękując za pomoc i obiecując, że skorzystamy jeśli namiot zacznie przeciekać. Nie obawiałam się o to i tak też się nie stało. :)
Tak zakończył się dzień ósmy naszej wyprawy.
< < < Dzień 7. Dzień 9. > > >
Komentarze
Komentuj