Jednym kołem - dzień 1.
Sobota, 30 kwietnia 2016
Kategoria 3. 50-100km, z Lotką, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami, Majówka 2016 NSR-W i SSJ
km: | 99.86 | km teren: | 0.00 |
czas: | 06:22 | km/h: | 15.69 |
Majówka była planowana dość dawno, ale ostateczną decyzję mieliśmy podjąć na ostatnią chwilę, ze względu na pogodę. Ostatnie dwa tygodnie były zimne, często deszczowe i mroźne w nocy. Do ostatniej chwili nie chcieliśmy jechać. Dzień przed postanowiliśmy, że jedziemy, ale na wyjazd zdecydowały się tylko trzy osoby z siedmiu - Lotka, Michał i ja.
Rano mieliśmy się spotkać z Lotką w Rosnowie o 8:30, ale słabo nam szło ogarnięcie się i załadowanie rowerów, więc zdążyła do nas dotrzeć. W sumie dobrze, bo gumy przytrzymujące jej wór transportowy nie wyglądały solidnie i mój tata poratował ją mocnymi, parcianymi paskami. Gdy już wszystko było gotowe mogliśmy ruszać.
I znów trzeba było przez pierwsze metry przyzwyczaić się do jazdy z obciążeniem. Punktem początkowym naszego szlaku, czyli Nadwarciańskiego Szlaku Rowerowego jest węzeł rowerowy przy Jeziorze Maltańskim, więc tam musieliśmy najpierw dotrzeć. Jechaliśmy trasą, którą zwykle jeżdżę do Michała czyli przez Luboń.
Przed Dębiną Lotka powiedziała, że coś jej zgrzyta i stuka w rowerze. Myślałam, że może odpowiedni bieg jej nie wskoczył, ale to nie było to. Zatrzymaliśmy się na chwilę i Michał oglądał rower, nie stwierdzając usterki.
Naszym zwyczajem zaczęliśmy się nabijać z Lotki (ona z nami :P), że mogłaby jechać z jednym kołem i pewnie by nie zauważyła, więc podziwiamy, że słyszy problem, którego nie ma. Później się okazało, że problem był, ale o tym wieczorem...
Już na początku wyjazd został mianowany nazwą "Jednym kołem..." :D
Przy moście Rocha Lotka z Michałem przegłosowali, żeby nie jechać nad Maltę robić zdjęcia przy początku szlaku. Trudno - obiecali, że pojedziemy tam na zakończenie. Szlak prowadzi przez Stare Miasto, dalej przez Wzgórze Świętego Wojciecha, przy Cytadeli i dalej gdzieś tam do Naramowickiej.
W pewnym momencie dojechaliśmy do znanego nam odcinka drogi, którym jeździmy do Śnieżycowego Jaru.
Po 30 kilometrach zrobiliśmy pierwszą przerwę regeneracyjną. Słońce świeciło i co najważniejsze grzało bardzo mocno. Byliśmy zadowoleni, że zdecydowaliśmy się jednak pojechać.
Najedzeni ruszyliśmy dalej znaną nam trasą. Nogi były jeszcze wypoczęte, pogoda dobra, więc jechało się wyśmienicie. Dotarliśmy do Starczanowa i nie zatrzymując się minęliśmy niedawno odwiedzony Śnieżycowy Jar. Jechaliśmy cały czas w terenie, piaski dały nam troszkę w kość, więc kiedy wyjechaliśmy na asfalt, bardzo nas to ucieszyło.
Za Obornikami (a może to jeszcze było w Obornikach) musieliśmy się obowiązkowo zatrzymać, żeby zrobić zdjęcie cudownej ścieżki rowerowej z drzewem na środku. Jasna część chodnika jest dla pieszych, czerwona dla rowerzystów. Co ciekawe, ścieżka skończyła się kilka metrów dalej, więc dlaczego nie mogła się skończyć już przed drzewem? To pozostanie chyba tajemnicą projektanta. :P
W Bąblinie zrobiliśmy sobie kolejną przerwę na odpoczynek i jedzenie.
Dalej jechaliśmy spokojnie asfaltem przez miejscowości o powiązanych nazwach: Bąblin, Bąblinek, Kiszewo, Kiszewko, Stobnica, Stobnicko. A potem przydarzyła się nawet Zielonagóra. :)
W Obrzycku przejechaliśmy na drugą stronę rzeki. Zrezygnowaliśmy z zakupów, decydując, że zrobimy je w następnej miejscowości. Jednak wjechaliśmy do lasu i walcząc z piaskami przebyliśmy prawie 10 kilometrów, aż do Wronek.
We Wronkach zrobiliśmy zakupy, głównie woda do gotowania i bułki na dzień następny. Zapytaliśmy też pewną panią o prom w Chojnie, ale powiedziała, że w weekend by nie ryzykowała. Mieliśmy do wyboru przejechać we Wronkach na drugą stronę rzeki i do Chojna nie jechać po naszym szlaku, albo jechać szlakiem do Chojna, bez pewności, że tam przedostaniemy się na drugą stronę rzeki - wybraliśmy opcję pierwszą.
Wyjechaliśmy z Wronek i po kilku kilometrach zjechaliśmy w boczną drogę, aby poszukać noclegu. Michał znalazł świetne miejsce, polankę między sosenkami.
Uprzątnęliśmy szyszki, rozbiliśmy namioty i wzięliśmy się za ogarnięcie siebie i posiłku. Na kolację zjedliśmy tortellini z grzybami z sosem pomidorowym z mozarellą. Pysznie smakowało po takim dniu i to jeszcze siedząc przy namiocie. Uwielbiam taki klimat! :)
Przy spinaniu rowerów przez Michała okazało się co było przyczyną stukania w Lotki rowerze. Otóż zapomniała dokręcić śrubki łączące bagażnik z blaszkami, dzięki którym można go było zamocować do jej roweru. Niewyobrażalne, niemożliwe - ale jednak. I nie na wyrost okazały się nasze żarty, że dojechałaby pewnie z jednym kołem i nie zauważyła tego po drodze :D
Lotka przyszła do naszego namiotu, trochę pogadaliśmy i poszła do siebie. Ubrani w ciepłe rzeczy i szczelnie zamknięci w śpiwory poszliśmy spać, mając nadzieję, że nie zamarzniemy całkowicie. :P
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj