Niedzielne hopki
Niedziela, 28 maja 2017
Kategoria 3. 50-100km, WPN, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 60.45 | km teren: | 0.00 |
czas: | 03:32 | km/h: | 17.11 |
Najpierw razem z Michałem pojechaliśmy do Dopiewca na Mszę. Wróciliśmy do mnie, żeby się się posilić i wypić po szklance coli. Dzień już robił się upalny.
Gdy w końcu wyjechaliśmy z domu, po kilometrze zawracaliśmy, żeby posmarować ramiona Michała kremem z filtrem. Spalił je sobie dzień wcześniej, jadąc cały dzień na rowerze. Musiało go bardzo boleć, skoro dał sobie wysmarować ręce mazidłem. Nie wiem skąd wynika taka niechęć płci przeciwnej do różnego rodzaju kremów... :P
Planowana trasa prowadziła przez Ludwikowo i Dymaczewo, tak też pojechaliśmy. Na początek do WPNu, przy jeziorze Góreckim zatrzymaliśmy się tylko by zrobić zdjęcie.
Dalej przejechaliśmy do jeziora Kociołek i zaraz zaczął się podjazd do Ludwikowa, na którym straciłam wiele nerwów i narzekałam na SPDy. Kiedyś podjeżdżało mi się łatwiej, czułam się pewniej. Jeszcze dużo nauki przede mną. Tego dnia okazji było wiele.
Na górze zatrzymaliśmy się na chwilę, obmyliśmy twarze i łyknęliśmy trochę Ludwiczanki. Zjechaliśmy kawałek asfaltem i odbiliśmy w leśną ścieżkę, prowadzącą przez sinusoidy do Dymaczewa. Dojechaliśmy do podjazdu nie do pokonania, nawet zjazd byłby trudny.
Dawno nie byłam w tym miejscu, przypomniałam sobie i odpowiedziałam Michałowi historię, jak pierwszy raz tam dotarłyśmy z Lotką. Muszę jeździć tam częściej.
Wyjechaliśmy z lasu przed Dymaczewem i czekał nas zjazd. Zatrzymaliśmy się w sklepie i kupiliśmy lody, ale przysklepowe towarzystwo zniechęciło nas do postoju w tym miejscu. Dlatego szybko pojechaliśmy nad jezioro z lodami w ręce i tam je zjedliśmy. Było znacznie przyjemniej. :)
Po przerwie pojechaliśmy dalej czarnym szlakiem. Tu też dawno mnie nie było, a szkoda, bo to bardzo fajna trasa, pełna krótkich zjazdów i podjazdów.
Jechaliśmy szlakiem wzdłuż jeziora, później przez Łódź i Rosnówko. Dalej to już prosto do Chomęcic.
Wieczorem jeszcze odprowadziłam Michała kawałek i po drodze oglądaliśmy zachód słońca, który udało mi się sfotografować:
Dziękuję za wycieczkę. :)
Gdy w końcu wyjechaliśmy z domu, po kilometrze zawracaliśmy, żeby posmarować ramiona Michała kremem z filtrem. Spalił je sobie dzień wcześniej, jadąc cały dzień na rowerze. Musiało go bardzo boleć, skoro dał sobie wysmarować ręce mazidłem. Nie wiem skąd wynika taka niechęć płci przeciwnej do różnego rodzaju kremów... :P
Planowana trasa prowadziła przez Ludwikowo i Dymaczewo, tak też pojechaliśmy. Na początek do WPNu, przy jeziorze Góreckim zatrzymaliśmy się tylko by zrobić zdjęcie.
Dalej przejechaliśmy do jeziora Kociołek i zaraz zaczął się podjazd do Ludwikowa, na którym straciłam wiele nerwów i narzekałam na SPDy. Kiedyś podjeżdżało mi się łatwiej, czułam się pewniej. Jeszcze dużo nauki przede mną. Tego dnia okazji było wiele.
Na górze zatrzymaliśmy się na chwilę, obmyliśmy twarze i łyknęliśmy trochę Ludwiczanki. Zjechaliśmy kawałek asfaltem i odbiliśmy w leśną ścieżkę, prowadzącą przez sinusoidy do Dymaczewa. Dojechaliśmy do podjazdu nie do pokonania, nawet zjazd byłby trudny.
Dawno nie byłam w tym miejscu, przypomniałam sobie i odpowiedziałam Michałowi historię, jak pierwszy raz tam dotarłyśmy z Lotką. Muszę jeździć tam częściej.
Wyjechaliśmy z lasu przed Dymaczewem i czekał nas zjazd. Zatrzymaliśmy się w sklepie i kupiliśmy lody, ale przysklepowe towarzystwo zniechęciło nas do postoju w tym miejscu. Dlatego szybko pojechaliśmy nad jezioro z lodami w ręce i tam je zjedliśmy. Było znacznie przyjemniej. :)
Po przerwie pojechaliśmy dalej czarnym szlakiem. Tu też dawno mnie nie było, a szkoda, bo to bardzo fajna trasa, pełna krótkich zjazdów i podjazdów.
Jechaliśmy szlakiem wzdłuż jeziora, później przez Łódź i Rosnówko. Dalej to już prosto do Chomęcic.
Wieczorem jeszcze odprowadziłam Michała kawałek i po drodze oglądaliśmy zachód słońca, który udało mi się sfotografować:
Dziękuję za wycieczkę. :)
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj