Wyprawa Nysa Odra - dzień 3. Dzik jest dziki
Piątek, 17 lipca 2015
Kategoria 3. 50-100km, Szlak Odra-Nysa 2015, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 74.51 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:42 | km/h: | 15.85 |
Spało nam się dobrze, tylko Michał widział ślimaki łażące po sypialni. Gdy ja się obudziłam już ich nie było. :)
Nadszedł czas na poranne ogarnięcie, Michał zajął się rowerami, a ja śniadaniem.
Chcieliśmy zebrać się w miarę sprawnie, ale i tak zeszło nam około dwóch godzin. Ruszyliśmy wzdłuż pola, żeby wyjechać na drogę i wrócić na szlak. W pewnym momencie Michał stwierdził u siebie awarię, but mu się wypinał czy coś i musieliśmy po kilkuset metrach zrobić pierwszą przerwę. Stanęliśmy w cieniu pod drzewami, bo słońce już nieźle prażyło. Chwilę zajęło dokręcenie śrubki i wróciliśmy na szlak. Dobrze, że śrubka nie wypadła całkiem bo mielibyśmy większy kłopot.
Droga była bardzo przyjemna, jechaliśmy głównie asfaltem pomiędzy lasem, a rzeką. Zdarzały się też urokliwe miejscowości z pięknymi uliczkami. W Marienthal szlak został poprowadzony pomiędzy zabudowaniami klasztornymi, bardzo ładnie.
Był tam nawet pomnik Świętego Jana Pawła II:
Zatrzymaliśmy się tam tylko na chwilę, żeby zrobić zdjęcie po czym pojechaliśmy dalej. Po kolejnej godzinie jazdy usiedliśmy na dłużej, żeby coś zjeść i chwilę odpocząć:
Krajobraz zmienił się nieco, jechaliśmy częściej przez pola, co nie oznacza, że polnymi drogami. Nieustannie towarzyszyła nam asfaltowa ścieżka, przerywana tylko kilkudziesięcio- lub kilkuset- metrowymi odcinkami kostki, bruku czy polnej drogi.
Po południu dojechaliśmy do Gorlitz czyli niemieckiej strony Zgorzelca. Postanowiliśmy tam zrobić zakupy na wieczór. Już się przyzwyczailiśmy, że nie ma tam sklepików w małych miejscowościach i Biedronek, Lidlów itp. w większych wioskach. Podjechaliśmy do City Center w którym była Norma. Najpierw ja poszłam na zakupy, potem Michał poszedł dokupić jeszcze więcej słodyczy. :P
Nie mogliśmy jednak oddać tam butelek za kaucją, więc poszukaliśmy Kauflandu. Po drodze zaczęły na nas padać ogromne krople i pędziliśmy co sił w nogach. Udało nam się nie zmoknąć, ale z butelkami znów był problem. Pewna baba gdakała do nas po niemiecku choć wiedziała, że nic nie rozumiemy :P Niesamowita była - buzia jej się nie zamykała. Z kolei Polak, który na straganie obok sprzedawał owoce i warzywa powiedział Michałowi, co i jak ma zrobić z tymi butelkami. Później chwilę z nami pogadał i poczęstował brzoskwiniami. Oferował też pomidory, ale nie mieliśmy gdzie ich włożyć, żeby się nie podusiły. Bardzo miło z jego strony. Skorzystaliśmy jeszcze z darmowej toalety i wróciliśmy na szlak.
Chmury się rozeszły, wyszło słońce, zrobiło się parno i gorąco. Zrobiliśmy postój w cieniu. Michał poszedł kupić więcej picia, a ja uszykowałam bułki. Po "obiedzie" zjedliśmy jeszcze wafelki, wylizując je z papierków bo się rozjechały od gorączki. Miło i przyjemnie siedziało się w cieniu, ale na wyprawie trzeba jechać, a nie siedzieć, później już nie ma wielu takich szans :D
Zdarzały się krótkie postoje, tzw. sik-pauzy :P Jechaliśmy trochę polami, trochę lasami i nie spieszyliśmy się zbytnio. Zaczęły pojawiać się śmieszne znaki z dziwnymi grafikami. Po kilku kilometrach okazało się, że jest tam jakiś taki dziwny ośrodek, ścieżka zdrowia, kozy, dużo drewnianych elementów, chatek, przejść... Różne rzeczy.
Część dziwactw widać na zdjęciu poniżej, ale teren był bardzo rozległy:
Trochę dalej zobaczyliśmy taki znak:
Szykował się niezły zjazd, Michał chciał zdjęcie, włączył kamerę i ruszył. Zjazd okazał się być bardzo krótki, więc nie było o co robić tyle zamieszania, po paru sekundach jechaliśmy już taką ścieżką:
Słyszeliśmy w niedalekiej odległości różne głosy, tak jakby ktoś kąpał się w rzece. Zamarzyło nam się ładne zejście do rzeki i kąpiel, ale nie było żadnego zjazdu ze szlaku, więc pojechaliśmy dalej.
Dojechaliśmy do miasteczka Rothenburg i zrobiliśmy sobie wspólne fotki.
Za miastem pomyśleliśmy, że jeśli się uda zjedziemy do rzeki i się wykąpiemy. Odbiliśmy ze szlaku, zjechaliśmy z górki i wylądowaliśmy na polu, rzeka była dość daleko. Pomyślałam sobie, że są tu potencjalne miejsca na nocleg, więc trochę się rozejrzeliśmy i pojechaliśmy w stronę Nysy. Zejścia do wody nie było, więc cofnęliśmy się i sprawdzaliśmy gdzie możemy się rozbić, żeby nas nie było widać.
Znaleźliśmy miejsce przy polu, na skraju lasu. Michał zapakował turystyczny prysznic do worka i pojechał po wodę z rzeki:
Nie było go dość długo, w tym czasie zdążyłam rozbić namiot, co wcale nie było trudne w pojedynkę. Nadmuchałam materac i wzięłam się za rozkładanie kuchni.
Wrócił z wodą, umocowaliśmy prysznic na drzewie i poszedł się myć, później ja. Oszczędnie puszczając wodę można się zmoczyć, namydlić i później porządnie spłukać. Rewelacja! Po trzech dniach jazdy w upale się umyć - bajka :)
Czuliśmy się wspaniale :P
Pierwszy raz coś ugotowaliśmy na wyprawie, makaron z sosem pomidorowym - pychota. Pierwszego dnia mieliśmy jedzenie z domu, a drugiego było zbyt późno na gotowanie. Zjedliśmy makaron, trochę za dużo ugotowałam, ale daliśmy radę.
Czyści i pachnący położyliśmy się spać. Gdy już prawie zasypialiśmy, usłyszeliśmy kroki - tup, tup, tup, tuż obok namiotu, później głośne chrumknięcie i dziwne sapanie. Odwiedził nas dzik, baliśmy się poruszyć, ale po chwili już go nie było. Nieźle nas nastraszył :D
Niebawem zasnęliśmy po tym dniu (i wieczorze!) pełnym wrażeń.
<<< Dzień 2. Dzień 4. >>>
Komentarze
Właśnie to kocham na wyprawach rowerowych. Tą bezinteresowną pomoc ludzką. Niby tylko brzoskwinie, ale za to jak wraca wiara w ludzi! :)
sq3mko - 17:30 sobota, 17 października 2015 | linkuj
Komentuj