thewheel

rowerOWOblog rowerowy

animalek z miasta Chomęcice k/Poznania
km:12285.43
km teren:439.70
czas:29d 01h 24m
pr. średnia:17.19 km/h
podjazdy:0 m

Moje rowery

Znajomi

Szukaj

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy animalek.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wyprawa Nysa Odra - dzień 6. Wiatr w oczy

Poniedziałek, 20 lipca 2015
km:74.29km teren:0.00
czas:04:54km/h:15.16
Kategoria 3. 50-100km, Szlak Odra-Nysa 2015, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami

W nocy wiało dosyć mocno, ale chyba nie padało. Gdy się obudziliśmy było troszkę chłodno, ale słonecznie. Zaczęliśmy ogarniać nasz namiotowy bajzel i planować gdzie zrobimy zakupy oraz zjemy śniadanie, gdy z domu wyszła gospodyni i zaprosiła nas do środka na śniadanie. Zostawiliśmy pakowanie na później i poszliśmy do środka. Na śniadanie były frakfurterki na ciepło, chlebek z masłem i herbata, wszystko bardzo dobre, mimo że pani Teresa tłumaczyła się, że zbyt skromnie, bo nie była przygotowana.
Zrozumieliśmy, że ciężko poprosić kogoś tylko o trochę miejsca w ogrodzie na rozbicie namiotu. Ludzie okazują się zbyt zamknięci, żeby się zgodzić, albo tak otwarci, że oferują o wiele, wiele więcej. :)
Wróciliśmy na dwór, żeby spakować rzeczy i uszykować się do wyjazdu. Ostatnie chwile wyglądały tak:

Ostatnie przygotowania do wyjazdu

Po zapakowaniu sakw, wyprowadziliśmy rowery przed dom i poszliśmy się pożegnać oraz podziękować za kolejną miłą gościnę. Spodobało nam się bardzo. :) Zorientowałam się, że nie znamy nazwiska ludzi, którzy nas tak fajnie przyjęli, więc nie wyślemy kartki ze Świnoujścia. Ulicę i numer domu znaliśmy, kod pocztowy można poszukać później w internecie, a o nazwisko postanowiliśmy zapytać sąsiadów, którzy wieczorem zapraszali również do siebie. Sąsiadka słysząc naszą prośbę, pobiegła do domu i równie szybko przybiegła z kartką, na której napisała nazwisko sąsiadów i dokładny adres. Zaprosiła nas na kawę, odmówiliśmy, ale powiedziała, że już biegnie robić i nie zajmie nam dużo czasu. Wprowadziliśmy więc rowery i zaraz siedzieliśmy w salonie, z nią i jej mężem, z psem (jak się nazywa za nic nie pamiętam), a przed nami stała kawa i świetny torcik z owocami. :)

Pies sąsiadów

Porozmawialiśmy chwilę, sąsiadom bardzo podobał się nasz sposób podróżowania, im też nieobce było jeżdżenie z sakwami, tylko że na motorze. Włączyli laptopa i przeanalizowaliśmy na mapie plan naszej trasy, pokazali jeszcze gdzie można przejechać na polską stronę i doradzali, by właśnie przez nasz kraj objechać Zalew Szczeciński. Dopiliśmy kawę i dokończyliśmy jedzenie ciasta, rzadko spotykane rarytasy na wyprawie. :) Pożegnaliśmy się i bardziej już przed południem niż rano, wyruszyliśmy w drogę - najpierw do Frankfurtu:

Frankfurt

Tam pojechaliśmy do sklepu na duże zakupy, które robiłam ja. Musiałam znaleźć automat do zwrotu butelek, zrobić dość dużo zapasów, najgorsze okazało się znalezienie w tym wielkim sklepie zwykłych chusteczek. :P Michał narzekał, że zajęło mi to zbyt dużo czasu. Ruszyliśmy na szlak, początkowo jechaliśmy wzdłuż głównej drogi:

Wróciliśmy na szlak

Po kilku kilometrach szlak odbił od trasy samochodowej i dojechaliśmy do miejscowości Lebus:

Niemiecka miejscowość Lebus

Drogowskazy na szlaku

Nie robiliśmy tam przerwy, tylko krótki postój, żeby zrobić fotki. Za miejscowością szlak biegł przez mały lasek, ale po niedługim czasie znów prowadził wzdłuż wału:

Na szlaku

Droga była monotonna, po prawej stronie wał, za nim łąka i rzeka, po lewej łąki, pastwiska, czasem pola. Pogoda ładna, słoneczna, aczkolwiek znów wietrzna. Wiatr odebrał nam chęć jazdy i zrobiliśmy przerwę na szlaku na drugie śniadanie:

Przerwa śniadaniowa

Po kolejnych dwudziestu kilometrach za Kustrin Kietz (na wysokości Kostrzyna) zrobiliśmy kolejną przerwę na posiłek. Tym razem wyjęliśmy palnik i osłaniając go od wiatru zagotowaliśmy wodę. Bułka + kubek ciepłej zupki = obiad :)

Kolejna przerwa na jedzenie

Najedzeni zapakowaliśmy wszystkie nasze tobołki na rowery i ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy podziwiając piękne widoki, łąki, pastwiska, rozlewiska... Ale także zmagając się z wiatrem i własną niechęcią do jazdy.

Ładny widok ze szlaku

Taki widok jest częsty na szlaku

Stwierdziłam, że jeśli Michałowi nie chce się jechać, to już jest z nami źle. :P Zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę i gdy ruszyliśmy, postanowiliśmy, że zaczniemy szukać noclegu. Michał załatwił potrzebę w kukurydzy, ja poleżałam trochę i totalnie nie chciało mi się wstać i jechać.

Przerwa

Wróciliśmy na szlak i rozglądaliśmy się za miejscem na rozbicie namiotu, ale nie było żadnego dobrego, złego też nie. :P Około 10 km dalej zobaczyliśmy zabudowania i zjechaliśmy ze szlaku. Krążyliśmy trochę po drogach wśród pól, ale nie było innej roślinności niż zboże albo wielkie drzewa. Przejechaliśmy kilka kilometrów, sprawdzając po drodze potencjalne miejsca, ale nic. W końcu postanowiliśmy zapytać Niemca, który przycinał żywopłot koło domu, czy użyczy nam trochę swojego ogrodu na jedną nockę. Ułożyliśmy w głowie zdania i pytania po niemiecku, a gdy tylko wyłączył piłę od razu do niego podjechaliśmy. Ja powiedziałam po niemiecku skąd jesteśmy, skąd i dokąd jedziemy, a Michał przygotował w telefonie przetłumaczone pytanie "Czy możemy rozbić namiot w pańskim ogrodzie?". Byliśmy trochę niepewni, bo powiedział po prostu "Ok". Jednak po chwili pokazał nam dokąd mamy iść. Miejsce było idealne, tak jakby drugi ogród, z tyłu. Równiutka trawka, kilka drzewek owocowych, za płotem pole kukurydzy.

  Idealna miejscówka

Szybko rozbiliśmy namiot:

Wieczorne gotowanie

Nasz gospodarz poszedł dokończyć swoją pracę i po chwili wrócił z żoną. Trochę "porozmawialiśmy" na migi, używając tych kilku słów po niemiecku, które pamiętałam. Trochę się pośmialiśmy z tej niemocy w porozumiewaniu, ale coś tam zrozumieliśmy. Pan pokazał nam wąż ogrodowy i powiedział, że możemy się umyć. Jego żona zaprowadziła mnie do domu i napełniłam puste butelki wodą.
Potem zostaliśmy sami, więc mogliśmy kontynuować przygotowania do noclegu.

Na ogródku u Niemca

W czasie gotowania kolacji był czas na telefony do domów. Niestety sos brokułowy okazał się być takim zwykłym sosem, do którego trzeba włożyć brokuła, ale i tak był smaczny. Dojedliśmy trochę suszonej wołowiny. Później mycie pod prysznicem, załatwienie tego co trzeba w kukurydzy, ostatnie spojrzenie na zachód słońca i mogliśmy iść spać.

Niemiecki zachód słońca

Tak minął dzień szósty wyprawy.

< < < Dzień 5.     Dzień 7. > > >


Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa iaiwr
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]