Wyprawa na wschód - dzień 5. Depresja
Środa, 10 sierpnia 2016
Kategoria ze zdjęciami, z sakwami, z Michałem, Wschód 2016, 3. 50-100km
km: | 70.51 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:15 | km/h: | 13.43 |
Poranek był pochmurny, ale dawał nadzieję na przebicie się słońca przez chmury i tak też się stało w krótkim czasie. Poszliśmy do pani Mirki zrobić sobie herbatę, ale niebawem musiała wyjść, więc nie zawracaliśmy jej głowy zbyt długo.
Na śniadanie próbowałam pokroić kupionego w Polo Markecie ogórka, ale był tragiczny, więc skorzystałam z rosnących tuż obok namiotu i chociaż były trochę przerośnięte, to były o niebo lepsze. Oczywiście wcześniej gospodarze pozwolili nam się poczęstować warzywami z ogródka.
Spakowaliśmy wszystko, trochę powygłupiałam się z Krecikiem i ruszyliśmy w drogę.
Po kilkunastu kilometrach dotarliśmy do Raczków Elbląskich, gdzie znajduje się najniżej położony punkt w Polsce.
No i tak znaleźliśmy się w depresji. Na szczęście nastroje mieliśmy dobre. Będąc jeszcze w domu oglądaliśmy zdjęcie tego miejsca i wydaje nam się, że zostało przeniesione, teraz jest tuż przy głównej drodze.
Jedna ze spotkanych rowerzystek zrobiła nam zdjęcie i ruszyliśmy dalej w kierunku Elbląga.
Już w mieście zrobiliśmy sobie zdjęcie przy Bramie Targowej, przejechaliśmy m.in. obok Ratusza Staromiejskiego i Katedry pw. św. Mikołaja. Krążyliśmy trochę w poszukiwaniu początku trasy Green Velo, ujrzeliśmy pierwszy MOR czyli Miejsce Obsługi Rowerzystów, ale choć jechaliśmy w dobrą stronę to do punktu startowego nie dotarliśmy. Doradził nam tak tamtejszy rowerzysta, który mówił, że nie ma tam nic szczególnego i nie warto.
Szlak od początku nie zrobił na nas dobrego wrażenia, prowadził przez miasto raz jedną, raz drugą stroną ulicy, co sprawiało, że traciliśmy czas na światłach objeżdżając jedno skrzyżowanie dookoła.
Później w parku trafiliśmy na przeszkody nie do pokonania na rowerze...
Z jednej strony były schody, z drugiej duży uskok, ale we dwójkę sobie z tym poradziliśmy, później już tylko podjazd i kolejny MOR, w którym postanowiliśmy zrobić przerwę.
Były ławeczki, wiata, stojaki rowerowe i toaleta, niestety nieczynna. Jak dowiedzieliśmy się od miejscowych, to była już druga w tym miejscu, pierwsza została spalona. Szkoda, że nie wszyscy potrafią uszanować takich rzeczy... :(
Podczas postoju podjechał do nas rowerzysta spotkany już przez nas i chwilę pogadaliśmy o szlaku itd. Ruszyliśmy dalej, zrobiliśmy zakupy w małym sklepie i wyjechaliśmy z miasta. Czekały na nas podjazdy, bardzo ciężkie z obciążonymi rowerami, do tego zła nawierzchnia z nieubitych, dużych i ostrych kamieni, które odbijały się spod opon.
Pogoda też była średnia, dodatkowo było nam zimno na szybkich zjazdach, gdy chwilę wcześniej zgrzaliśmy się na podjeździe. Nie jechało się zbyt dobrze, a na dodatek w pewnym momencie zblokował się łańcuch w Michała rowerze. Walczył trochę z napędem i gdy już było dobrze na tyle, że mógł jechać, ruszyliśmy dalej.
Naszym oczom ukazał się w oddali Zalew Wiślany:
Jechaliśmy asfaltem i zaliczyliśmy bardzo długi zjazd, to tu osiągnęłam rekordową prędkość tego dnia - 54,7 km/h. W Suchaczu zatrzymaliśmy się w bardzo ładnym MORze, choć szkoda, że nie było z niego widoku na pobliski zalew.
Michał po raz drugi na wyprawie użył zakupionych przed nią małych kombinerek, żeby naprostować blaszkę przy kółeczku od przerzutki. Kółeczko miał tak zjechane, że aż prosiło się o szybką wymianę.
Zjedliśmy sobie obiad - bułki i frankfurterki, a potem sporo słodyczy na deser.
Oznaczenia GV prezentują się całkiem fajnie, ale z Elbląga przejechaliśmy niecałe 20 kilometrów, a nie 38,5 jak wskazuje poniższy znak:
Szlak w końcu przyprowadził nas nad Zalew Wiślany, do małej plaży, gdzie zrobiliśmy sobie zdjęcie. Gdyby było później, może pokusilibyśmy się o spanie w tym miejscu. Jednak trzeba było dokręcić jeszcze trochę tego dnia.
Jadąc drogą z płyt dotarliśmy do Tolkmicka, zrobiliśmy zakupy w sklepie i ruszyliśmy dalej.
Droga z asfaltowej zmieniła się w płyty, a później znów w te okropne kamienie... Miałam dość tego dnia, tych górek, byłam zmęczona i złapałam kryzys, nie miałam już siły na te podjazdy. Postanowiliśmy się rozbić, miejsce znaleźliśmy ładne, na skraju lasu, z ładnym widokiem. Dopiero gdy po powrocie z wyprawy analizowałam mapy zorientowałam się, że był to Park Krajobrazowy Wysoczyzny Elbląskiej. Ups... :P
Rozbiliśmy namiot i zajęliśmy się codziennymi czynnościami, ja pompowałam materac, Michał spinał rowery, później układanie wszystkiego, gotowanie... Przy kolacji mieliśmy mały wypadek, Michał chciał odgonić komara, który sobie na mnie przysiadł i tak się zamachnął, że wylał całą zupkę. Szybko zagotowaliśmy wodę na kolejną i wyzbieraliśmy z trawy makaron, na tyle ile się dało. Po co niepotrzebnie kusić zwierzaki.
Worek z wodą wisiał sobie pięknie na gałęzi, więc było wygodnie, niemalże luksusowo. :)
Posprzątaliśmy wszystko i po 20:00 szykowaliśmy się do spania. Gdy już leżeliśmy w namiocie zerwał się wiatr i przygnał całkiem konkretną burzę. Mimo to udało nam się zasnąć spokojnie. :)
Komentarze
Też nie lubię kamienistych nawierzchni. Nic przyjemnego, a w razie upadku można i sobie i rowerowi konkretną krzywdę zrobić.
Wpadłam na Twój blog przez przypadek - wczoraj na głównej stronie BS, pośród kilku mało interesujących zdjęć z wycieczek, wypatrzyłam Twoje zdjęcie, na którym był namiot! Od razu pomyślałam sobie, że to pewnie coś ciekawego i fajnego - no i się nie pomyliłam :). Szybko się wciągnęłam w czytanie oraz oglądanie fotek. A potem poskakałam po Twoim blogu jeszcze - gratuluję pierwszej dwusetki :). Pierścień dookoła Poznania pewnie też niedługo się uda. Zresztą, to nie długość wyjazdu jest istotna, a radość jaką jazda daje.
Moje trasy są zwykle dość długie, bo akurat tak lubię najbardziej :) Już się nie mogę doczekać lepszej, bardziej wiosennej pogody. Wtedy wreszcie znowu wsiądę na rower. Kot - 06:44 czwartek, 23 lutego 2017 | linkuj
Wpadłam na Twój blog przez przypadek - wczoraj na głównej stronie BS, pośród kilku mało interesujących zdjęć z wycieczek, wypatrzyłam Twoje zdjęcie, na którym był namiot! Od razu pomyślałam sobie, że to pewnie coś ciekawego i fajnego - no i się nie pomyliłam :). Szybko się wciągnęłam w czytanie oraz oglądanie fotek. A potem poskakałam po Twoim blogu jeszcze - gratuluję pierwszej dwusetki :). Pierścień dookoła Poznania pewnie też niedługo się uda. Zresztą, to nie długość wyjazdu jest istotna, a radość jaką jazda daje.
Moje trasy są zwykle dość długie, bo akurat tak lubię najbardziej :) Już się nie mogę doczekać lepszej, bardziej wiosennej pogody. Wtedy wreszcie znowu wsiądę na rower. Kot - 06:44 czwartek, 23 lutego 2017 | linkuj
Słyszałam o Green Velo, że w niektórych miejscach nawierzchnia bywa fatalna. Czyli jak widzę w Twojej relacji - jest to prawda. Miałam okazję trochę jechać tym szlakiem w zeszłym roku, gdy łapałam gminy w drodze z Elbląga do Suwałk i dalej. Ale ja trzymałam się cały czas szosy, bo jechałam na przełajówce z szosowymi oponkami. Te odcinki przy szosach, którymi miałam okazję jechać, to były znakomite asfalciki i świetnie się po tym jechało. Podobały mi się też punkty MOR. Można było przysiąść, odpocząć, często w ładnych okolicznościach przyrody.
Wciągająca relacja, czekam na ciąg dalszy! :) Kot - 18:57 środa, 22 lutego 2017 | linkuj
Komentuj
Wciągająca relacja, czekam na ciąg dalszy! :) Kot - 18:57 środa, 22 lutego 2017 | linkuj