Wyprawa na wschód - dzień 6. Brrr, jak zimno
Czwartek, 11 sierpnia 2016
Kategoria ze zdjęciami, z sakwami, z Michałem, Wschód 2016, 3. 50-100km
km: | 87.06 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:14 | km/h: | 16.64 |
W nocy mieliśmy dość stresującą przygodę. Obudziłam się w nocy bo Michał coś lub kogoś głośno przeganiał. Na moje pytanie co się dzieje odpowiedział tylko, że "ktoś nam ukradł klapki". Rzeczywiście, nie było ich w przedsionku. Michał bohatersko, na boso z latarką wyszedł z namiotu, żeby sprawdzić co się stało. Klapki były ułożone w linii biegnącej w stronę lasu, najdalszy leżał kilka metrów od namiotu.
Później Michał opowiadał mi, że obudził się bo usłyszał szeleszczenie reklamówki w przedsionku. Ustaliliśmy według nas bardzo prawdopodobną wersję wydarzeń: mały zwierzaczek (który bez problemu dołem się wślizgnął do przedsionka) poczuł zapach zupki wylanej wieczorem i wyjadł sobie resztki makaronu, później dobrał się do laczków, które pachniały zupą, bo była wylana przed wejściem i deptaliśmy po tym wieczorem. Gdy wyniósł laczki, które tylko pachniały, dobrał się do naszej reklamówki ze śmieciami, która również pachniała, bo był w niej wyzbierany makaron, narobił hałasu i obudził Michała, który go spłoszył. Prawdopodobne?
Do dziś zastanawiamy się co to mogło być... :)
Rano szykowanie się i pakowanie przebiegło według naszego standardowego rytmu.
Podejrzałam Michała "w łazience":
Ruszyliśmy dopiero o 9:45, ale już się przyzwyczailiśmy do tej pory. :) Tak wyglądało nasze miejsce od strony drogi, tam gdzieś spaliśmy:
Jechaliśmy sobie szlakiem, gdy słonko przygrzało to było ciepło, ale czuć było lekki chłodek. Oznaczenia znów do niczego, zbliżaliśmy się do Fromborka, a kolejne tabliczki wskazywały coraz większy dystans. W pewnym momencie było rozwidlenie dróg, lecz brak oznaczeń. Mogliśmy zjechać w dół i ewentualnie cofać się pod górę, albo od razu cisnąć pod górkę, a potem zjeżdżać, cudnie...
Kawałek dalej na szlaku trwała wycinka drzew.
Znów nawierzchnia nam się nie podobała i gdy dotarliśmy do drogi asfaltowej postanowiliśmy właśnie nią, a nie Green Velo, pojechać do Fromborka. Po kilku kilometrach dotarliśmy do tego ładnego miasteczka i mieliśmy ochotę zjeść rybkę nad zalewem, ale rano wszystkie smażalnie i wędzarnie były zamknięte.
Zjedliśmy sobie żabkowe hot-dogi i pojechaliśmy na rynek, spotkaliśmy Mikołaja Kopernika, siedział sobie na ławce obok nas.
Oprócz nas kręciło się tam wielu innych sakwiarzy. Michał podsunął mi genialny pomysł. Chciałam umyć włosy, ale wieczory były za zimne, żeby kłaść się spać z mokrą głową, a dni też niezbyt ciepłe, żeby z mokrą głową jechać. Od niechcenia czytał szyldy na rynku i powiedział: "możesz sobie iść do dentysty, albo do fryzjera...". Eureka! Fryzjer mi umyje i wysuszy włosy. :) Pobiegłam szybko zapytać czy z marszu można wskoczyć na rower, ale pani miała napięty grafik, szkoda.
Pojechaliśmy dalej również asfaltową drogą, omijając leżącą przy GV Nową Pasłękę. Zatrzymaliśmy się na sik-pauzę w lesie i znaleźliśmy jakiś dawny schron.
Dotarliśmy do Braniewa, podjechaliśmy pod bazylikę św. Katarzyny z Aleksandrii i ruszyliśmy dalej, ja rozglądałam się cały czas za fryzjerem.
Udało się, trafiliśmy do małego salonu, poczekałam chwilę na moją kolej i za 10 złotych miałam porządnie umyte i wysuszone włosy. Fryzjerka nie mogła się nadziwić, że musiała suszyć je tak długo. Ależ byłam szczęśliwa w tym momencie. :)
W czasie gdy ja siedziałam na fotelu fryzjerskim zaczęło padać, całe szczęście nie mocno. Jednak przed wyjazdem z miasta zatrzymaliśmy się, żeby założyć peleryny przeciwdeszczowe. Jakiś czas później na szczęście nie były już potrzebne.
W Tolkowcu łaciate panie rządziły na drodze.
Żniwa cały czas trwają.
Gdy widzieliśmy już Pieniężno na horyzoncie zaczęły nas gonić ciemne chmury.
W mieście wstąpiliśmy do Biedronki na zakupy i przeczekanie ewentualnego deszczu.
Deszcz nadszedł i nie chciał odejść. Przyniósł też spore ochłodzenie. Wiem, że to mało precyzyjne, ale prognozy w telefonach wskazywały 10-11 stopni. Założyłam wełniane ocieplane nogawki, których w ogóle nie chciałam zabierać na wyprawę i dodatkowe rękawki pod bluzę.
Jechaliśmy przed siebie zmarznięci, marząc o ciepłym śpiworku. Na długim odcinku bawiliśmy się w wyścigi z parką na zdezelowanych rowerach, oni bez bagażu mieli przewagę na podjazdach, z kolei my z naszym ładunkiem nie mogliśmy jechać wolno na zjazdach. Ostatecznie zostali w tyle na niezbyt stromym, ale długim podjeździe.
Robiło się późno i nie chcieliśmy wjeżdżać do Lidzbarka Warmińskiego pod wieczór. Nie mieliśmy ochoty nic oglądać, bo było nam zimno, a poza tym chcieliśmy zrobić ładne zdjęcia, a jak jest ciemno to są brzydkie. Zapytaliśmy o nocleg w ostatnim gospodarstwie w Laudzie, miejscowości przed Lidzbarkiem. Biegły za nami ciekawskie krowy, ale za ogrodzeniem. Średnio było gdzie rozbić namiot, bo na pastwisku krowy by nas mogły zadeptać, a na fajnym kawałku trawy widziałby nas pies, który nie lubi rowerzystów i szczekałby całą noc. Zapytaliśmy czy możemy rozłożyć się w garażu, a nasz gospodarz był w porządku i się zgodził, powiedział nawet, że zamknie nam bramę i będzie cieplej.
Przyszła do nas mama gospodarza mieszkająca w domu obok i była bardzo rozmowna. W trakcie rozmowy zamietliśmy posadzkę i zabraliśmy się za rozłożenie namiotu. Zrobiliśmy od razu herbatę, żeby się rozgrzać, na zdjęciu widać jak rozmawiając z mamą przez telefon grzeję sobie stopy. :P
Później jeszcze raz przyszła nasza gospodyni i razem z nią, już po ciemku zwiedziliśmy budowany dom. A potem poszliśmy do niej i mogliśmy się umyć w łazience. Ciepły prysznic to był strzał w dziesiątkę! :) Później obejrzeliśmy ostatni set meczu naszych siatkarzy z Rio, grali z Argentyną, punkt za punkt do 37 i musiałam pani cały czas tłumaczyć zasady, nie mogła pojąć czemu jeszcze nie kończą meczu. :D
Wróciliśmy do namiotu i około 22:00 poszliśmy spać.
Komentarze
Kupiłam kiedyś fajną malutką suszarkę i na większe wyjazdy wożę. Na wakacjach w Norwegii użyłam, bo tam było okropnie zimno i prawie ciągle mi padało, włosy bez suszenia by schły i schły.... W innych miejscach wakacyjnych na ogół było na tyle ciepło, że mogłam jechać z mokrymi włosami.
Jednak patent z fryzjerem zapamiętam, to jest dobre i może się przydać :) Kot - 18:52 czwartek, 23 lutego 2017 | linkuj
Jednak patent z fryzjerem zapamiętam, to jest dobre i może się przydać :) Kot - 18:52 czwartek, 23 lutego 2017 | linkuj
Ciekawy pomysł z umyciem i wysuszeniem włosów u fryzjera - nigdy na to nie wpadłam, a na dłuższych wyjazdach często jest z włosami problem. Ja zwykle myję na stacjach paliw, ale trzeba trafić stację z porządną łazienką i gniazdkiem, aby podpiąć suszarkę, bo nie zawsze jest na tyle ciepło, by jechać z mokrą głową.
Kot - 06:48 czwartek, 23 lutego 2017 | linkuj
Komentuj