Wyprawa na wschód - dzień 7. Zamek z monety
Piątek, 12 sierpnia 2016
Kategoria ze zdjęciami, z sakwami, z Michałem, Wschód 2016, 3. 50-100km
km: | 85.16 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:25 | km/h: | 15.72 |
W garażu spało się dobrze, nie wiało i było ciepło. Obudziliśmy się po 7:00 zregenerowani i chętni do dalszej jazdy. Poranek był chłodny i rześki, ale niebo było niemalże bezchmurne.
Ruszyliśmy o 9:30 i szybko dotarliśmy do Lidzbarka Warmińskiego, zatrzymaliśmy się przy drewnianej cerkwi prawosławnej pw. Apostołów Piotra i Pawła.
Późnej zrobiliśmy zakupy w Biedronce i zjedliśmy pieczywo o wdzięcznej nazwie cebulak. :D Trochę tłuste na wierzchu, ale całkiem smaczne.
W mieście trwały przygotowania do Święta Wojska Polskiego.
Pojechaliśmy w stronę zamku, o którym Michał mówił od jakiegoś czasu, musiał go zobaczyć. Kojarzył go z jednej z dwuzłotowych monet, które zbiera.
Zamek prezentuje się bardzo dobrze, warto było przyjechać tu rano, pogoda do zdjęć była fantastyczna. Poniżej Michał z zamkiem w tle, tego nieszczęsnego płotu nie dało rady inaczej wykadrować.
Od Lidzbarka znów jechaliśmy Green Velo, który porzuciliśmy poprzedniego dnia po deszczu w Pieniężnie. Znów droga była wysypana tymi kamieniami, ale w wielu miejscach była ubita przez samochody i jechało się lepiej niż w okolicach Elbląga.
Było ciepło na tyle, że wystarczył krótki rękawek, lecz nogawek nie odważyłam się jeszcze zdjąć. Wyjechaliśmy na asfalt i dotarliśmy do Stoczka Klasztornego. Nie mogliśmy nie wstąpić choć na chwilę do Bazyliki Nawiedzenia NMP.
Trochę dalej zatrzymaliśmy się i siedzieliśmy przy drodze. Nadszedł ten czas kiedy zaczęło nam odbijać, zwykle na wyprawie w pewnym momencie przychodzi taki czas. Chyba potrzebujemy jakoś odreagować zmęczenie, nabijamy się z głupot, robimy głupoty i ogólnie wyglądamy jak dwa durnie. Wielką wesołość wzbudziła "lipka", kanapki z herbatników i czekolady, czapeczka, przejeżdżający rowerzyści i wszystko co się dało. :P
Po przerwie pojechaliśmy dalej, w Krekolach przejechaliśmy obok kolejnego pięknego kościoła.
Skręciliśmy w drogę gruntową, widoczki były ładne, ale trasa znów zaczęła nas męczyć.
Dotarliśmy do Krawczyków i skusił nas asfalt, prowadzący prawie bezpośrednio do Bartoszyc. Tego pominiętego przez nas odcinka GV żałuję, bo nie dojechaliśmy do Zespołu Pałacowego w Galinach. :(
Niebawem dotarliśmy do Bartoszyc, zrobiliśmy zakupy na wjeździe do miasta i pojechaliśmy na plac przy Bramie Lidzbarskiej.
Dobre humory trwały nadal, stwierdziłam, że "była lipka, będzie rybka". Później Michał się trochę rozczarował, bo marzyła mu się rybka smażona z frytkami, a dostał makrelę z puszki i bułkę. Ale na bogato - każdy miał swoją puchę.
Było spokojnie i ciepło, pozbyłam się nogawek i nasmarowałam kremem z filtrem. Wyjechaliśmy z miasta i jechaliśmy ścieżkami wzdłuż drogi, a czasem spokojnymi drogami.
Przejechaliśmy przez Sępopol z zachowanymi fragmentami murów miejskich.
Zrobiliśmy małe zakupy, Michał chcąc mi zrobić przyjemność, kupił dla mnie jogurt kawowy. Kawę lubię, ale niestety jogurt to nie jest to. Wypiliśmy go na pół, ale więcej już takiego nie kupimy.
Jechało się przyjemnie, popołudnie było bardzo fajne, chcieliśmy zatrzymać się w jednym z MORów, ale pech chciał, że przez dłuższy czas nie było ani jednego. W Drogoszach postanowiliśmy przysiąść tuż przy szlaku. Ścieżka prezentuje się bardzo dobrze.
Gdy trochę pojedliśmy i odpoczęliśmy ruszyliśmy w kierunku Barcian. Barciany to wieś, ale mi bardziej przypominają małe miasteczko. Tu był pierwszy od wielu kilometrów MOR, który upodobali sobie miejscowi amatorzy trunków, więc rowerzystów nie zachęca do odwiedzenia.
Wyjeżdżając z Barcian postanowiliśmy postarać się o nocleg na ściernisku, podjechaliśmy do gospodarstwa zapytać i poprosić o wodę, a wylądowaliśmy na ogródku.
Rozbiliśmy namiot na idealnie równiutkiej trawie, mieliśmy też do dyspozycji WC oraz wiatę, pod którą siedzieliśmy wieczorem i gotowaliśmy makaron.
Za płotem były wielkie silosy i do nocy zjeżdżały się ciągniki zwożące zboże z pól. Nasza gospodyni martwiła się, że nie będziemy mogli spać, ale po całym dniu na rowerze kompletnie nam to nie przeszkadzało :)
Komentarze
Nie, na ryneczku szukałam jakiejś jadłodajni. Krążąc zauważyłam stoliki na zewnątrz i siedzącą grupkę sakwiarzy. Pomyślałam sobie, że pewnie namierzyli dobre miejsce z jedzeniem. Oni jedli pizzę, a ja wzięłam makaron. Makaron to jednak szybkie danie - przyjechałam tam później niż oni, a gotowa do dalszej trasy byłam przed nimi, bo dłużej czekali i jeszcze jedli swoje ogromne pizze.
Kot - 21:00 piątek, 24 lutego 2017 | linkuj
Twoje opisy trzech dni wyprawy, do tego 3 filmiki na YT z Waszych wycieczek i piątek w pracy mija cudownie. Miejscówka w salonie pierwsza klasa :-)))))).
Gozdzik - 12:44 piątek, 24 lutego 2017 | linkuj
W Barcianach całkiem niechcący odwiedziliśmy zamek Krzyżacki :)
miciu22 - 19:33 czwartek, 23 lutego 2017 | linkuj
Bartoszyce! :)) W centrum, tam gdzie jedliście rybkę, ja w maju zeszłego roku też zrobiłam sobie przerwę. Skusiłam się wtedy na makaron w sosie szpinakowo - łososiowym. Ależ to było pyszne!
Kot - 19:07 czwartek, 23 lutego 2017 | linkuj
Komentuj