Wyprawa na wschód - dzień 10. Niemoc
Poniedziałek, 15 sierpnia 2016
Kategoria 2. 30-50km, Wschód 2016, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 48.08 | km teren: | 0.00 |
czas: | 03:29 | km/h: | 13.80 |
Brrr, zimno... Rano było okropnie, mokro, zimno i brzydko. Założyłam na siebie kilka warstw ciuchów i nawet chustę na głowę, bo marzły uszy. Zapakowaliśmy wszystkie sakwy i umówiliśmy się, że zostawimy je w namiocie i pojedziemy do kościoła. Mieliśmy nadzieję, że namiot się wysuszy do naszego powrotu i nie będzie potrzebny, żeby się w nim ponownie schować przed deszczem.
Jadąc do kościoła nie widzielismy perspektyw na poprawę pogody, choć teraz dojrzałam na zdjęciu przebłysk błękitu. Na lewo od wieży kościelnej. :)
Gdy wracaliśmy z kościoła nasze modlitwy już były wysłuchane, bo pięknie świeciło słońce.
Niestety gdy przez godzinę stałam w kościele rozbolał mnie brzuch i lędźwie. Poprzedniego dnia dopadła mnie comiesięczna dolegliwość. Nie wróżyło to zbyt dobrego dnia.
Zostaliśmy poczęstowani herbatą, sernikiem i ciastkami. Planowaliśmy zjeść trochę i wziąć sobie resztę na drogę, ale wciągnęliśmy wszystko. :D
Nasi gospodarze byli w kościele, więc odjeżdżając zostawiliśmy liścik z podziękowaniem. Ruszyliśmy przed siebie, jechaliśmy fajną, gładką ścieżką, droga cały czas lekko się wznosiła i opadała. Te krótkie podjazdy nie były dobre, nie miałam mocy by je pokonywać. Po pięciu kilometrach był pierwszy postój, musiałam poleżeć chwilę na poboczu. Generalnie cały dzień był taki, często zsiadałam z roweru, żeby podprowadzić pod górkę, albo prosiłam o przerwę. Michał był bardzo wyrozumiały. :)
Niedługo dojechaliśmy do Stańczyków.
Pokręciliśmy się tam trochę, nie chcieliśmy wchodzić na górę, ale z dołu zrobiliśmy sobie zdjęcie.
Podjechaliśmy kawałek i zatrzymaliśmy się w fajnym MORze. Z jednej strony był widok na mosty, z drugiej, za płotem pasły się krowy. Siedzieliśmy tam prawie godzinę, zrobiliśmy kanapki, jedliśmy i grzaliśmy się na słońcu.
Niespiesznie jechaliśmy dalej. Michał czasem pędził do przodu, żeby z zarośli pstryknąć mi fotkę. Ja czasem schodziłam z roweru i go prowadziłam.
Widoki były bardzo ładne, głównie pastwiska, czasem pola, stawki i jeziorka.
Mieliśmy przygodę z wyprzedzaniem wielkiego kombajnu na wąskiej drodze. Niby zjechał na bok, ale się nie zatrzymał, więc dreszczyk emocji był. Zatrzymaliśmy się na chwilkę w MORze dla wielkich ludzi. Odległość stolika od ławki i jego wysokość były ciut za duże. Ale może to my jesteśmy zbyt mali. :P
Z drogi gruntowej wyjechaliśmy na ścieżkę wzdłuż głównej i według znaków mieliśmy zaraz dojechać do Trójstyku.
Przy drodze stoi greenvelowa ławeczka, obok jest MOR, ale do trójstyku trzeba jeszcze kawałek podjechać. Od rowerzystów spotkanych na trasie słyszeliśmy, że jest ciężki podjazd, ale wcześniej jest zjazd, więc można się nieźle rozpędzić. Problem pojawia się pewnie gdy jest dużo pieszych i trzeba na zjeździe wyhamować. Nam udało się podjechać.
To nasz drugi trójstyk odwiedzony rowerami, pierwszy był podczas wyprawy rok wcześniej. Przy słupku najpierw zrobiliśmy zdjęcia, a później dopiero spojrzeliśmy na tablicę.
Chmury tego dnia krążyły w każdą możliwą stronę, co kilkanaście minut zmieniając kierunek, w którym się przesuwały. Gdy jechaliśmy drogą na Wiżajny po prawej stronie mieliśmy widok na jezioro Bolcie w dole, a po lewej chmury niewątpliwie zwiastujące deszcz.
Chmury zbliżały się coraz szybciej, na drodze zaczęły się pojawiać drogowskazy z Litewskimi nazwami, a my pędziliśmy do Wiżajn.
Udało nam się znaleźć schronienie i schować w sklepie przed pierwszymi kroplami deszczu. Nabrałam ochoty na kawę, którą tam sprzedawano z ekspresu, ale okazało się, że ekspres tego dnia pojechał na jakąś imprezę w okolicy, szkoda. :( Czekając na przejaśnienie uzupełniliśmy zapas batoników, zupek i picia. Później jeszcze długo staliśmy w przedsionku.
Po deszczu jechaliśmy dalej spokojnym tempem. Chmury przybierały najróżniejsze formy. Wjechaliśmy na Green Velo, który opuściliśmy za trójstykiem. Warto było jechać przez Wiżajny, fajne wzniesienia i ładne widoki.
Gdy dojechaliśmy do jeziora Hańcza, niebo było prawie całkowicie zachmurzone. Zrobiliśmy najpierw przerwę w MORze i pogadaliśmy z innymi rowerzystami.
Obowiązkowo zjechaliśmy do jeziora i zrobiliśmy fotkę.
W Hańczy (miejscowości) zapytaliśmy o nocleg gospodarza. Musieliśmy uzbroić się w cierpliwość, bo jeździł po polu kombajnem. Kiedy podjechał wysypać plon, obraził się na syna, który krzywo ustawił przyczepę i pojechał dalej. Czekaliśmy aż przejedzie do końca pola i z powrotem. Nie był tak groźny jak się wydawał i bez oporów pozwolił nam rozbić się na jego terenie.
Robiło się coraz zimniej, więc sprawnie rozbiliśmy obóz i ugotowaliśmy zupki. Zjedliśmy je już w namiocie, bo było bardzo zimno.
<<< dzień 9.
CIĄG DALSZY NASTĄPI... :)
CIĄG DALSZY NASTĄPI... :)
Komentarze
No i skończyło się, wyprawa utknęła w Wiżajnach na dobre:) A tak dobrze szło... przepraszam .... jechało, choćby tylko te dwa dni.
Gość - 18:40 sobota, 1 lipca 2017 | linkuj
mmmmmm :-( a nie będzie już cd ????? Czy ja nie mogę odszukać ......
Tak tylko pytam bo mój przyjaciel Waldek planuje GV na przyszły rok i fajnie poczytać wasz opis. Gozdzik - 09:45 czwartek, 18 maja 2017 | linkuj
Tak tylko pytam bo mój przyjaciel Waldek planuje GV na przyszły rok i fajnie poczytać wasz opis. Gozdzik - 09:45 czwartek, 18 maja 2017 | linkuj
MOR ze zdjęcia rzeczywiście jakiś dziwny - jak dla wielkoludów :)
Kot - 19:59 niedziela, 19 marca 2017 | linkuj
Komentuj