Piękny wschód 2017
Piątek, 1 września 2017
Kategoria z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami, Piękny wschód 2017
km: | 0.00 | km teren: | 0.00 |
czas: | km/h: |
Tegoroczna wyprawa jest kontynuacją tego, co zaczęliśmy rok temu. Wtedy zakończyliśmy w Augustowie, więc teraz udaliśmy się pociągiem do Ełku i dalej już na rowerach do Augustowa, gdzie znów spotkaliśmy się ze szlakiem Green Velo. Kierowaliśmy się nim dalej na południe, choć często z niego zbaczaliśmy, żeby odwiedzić leżące niedaleko, interesujące nas miejsca.
Wyprawa trwała 11 dni, z czego prawie dwa spędziliśmy w pociągach, a jeden straciliśmy na przeczekanie całodniowego deszczu. Poza tym deszczem i zamarzaniem w namiocie przez kilka ostatnich nocy, pogoda była dobra. Udało nam się przejechać 780 kilometrów przez piękne, zachwycające tereny, niejednokrotnie po drogach, które potrafiły całkowicie odebrać siły i chęci do jazdy.
Mimo to wschód nas oczarował, a właściwie jego mieszkańcy ze swoją życzliwością i gościnnością.
Ostatecznie udało się dojechać do Chełma, skąd wróciliśmy pociągiem do domu, ale na pewno za rok właśnie stamtąd znów wyruszymy na szlak.
Wyprawa trwała 11 dni, z czego prawie dwa spędziliśmy w pociągach, a jeden straciliśmy na przeczekanie całodniowego deszczu. Poza tym deszczem i zamarzaniem w namiocie przez kilka ostatnich nocy, pogoda była dobra. Udało nam się przejechać 780 kilometrów przez piękne, zachwycające tereny, niejednokrotnie po drogach, które potrafiły całkowicie odebrać siły i chęci do jazdy.
Mimo to wschód nas oczarował, a właściwie jego mieszkańcy ze swoją życzliwością i gościnnością.
Ostatecznie udało się dojechać do Chełma, skąd wróciliśmy pociągiem do domu, ale na pewno za rok właśnie stamtąd znów wyruszymy na szlak.
Wszystkie nasze przygody postaram się jak najszybciej opisać w relacji na blogu.
Dzień 1. Ahoj przygodo! > > >
Dzień 1. Ahoj przygodo! > > >
Piękny wschód - dzień 4. U Pana Boga za piecem
Czwartek, 17 sierpnia 2017
Kategoria 3. 50-100km, Piękny wschód 2017, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 79.04 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:23 | km/h: | 14.68 |
Poranek przywitał nas niepewną pogodą. Gdy wyszłam z namiotu zza chmur przebijało się słońce, lecz po kilkunastu minutach całe niebo zaciągnięte było szarymi chmurami.
O 9:00 otwierano punkt informacji turystycznej i pani miała nam powiedzieć czy uda się przejechać kładką. Mieliśmy więc ponad 2 godziny na śniadanie i pakowanie.
Na miejscu okazało się, że już wszystko jest ok, więc trochę wypytałam panią co warto zobaczyć w Białymstoku, skorzystałam z toalety i ruszyliśmy w drogę. Kładka jest ciekawą atrakcją, ma około kilometra długości, są 4 pływające pontony, w Waniewie i na środku są dwie wieże widokowe.
Pierwszy ponton był dość dużym wyzwaniem, trzeba było go trzymać, żeby nie odpłynął i wtargać ciężkie rowery. Był znacznie niżej, niż kładka, więc nie było to łatwe. Dla jednej osoby wręcz niemożliwe.
Drugi ponton nie miał łańcucha, ale odległość do przepłynięcia była tylko trochę dłuższa niż on sam i przepłynęliśmy ciągnąc za linki stabilizujące. Tylko trudniej było utrzymać go przy wysiadaniu.
Na środku odcinka znajduje się punkt widokowy i ławeczka, przy której się zatrzymaliśmy. Było nam zimno, słońce chowało się za chmuramii wiało, a od tej wszechobecnej wody i bagien też ciągnęło chłodem.
Trzecia i czwarta kładka były najłatwiejsze do pokonania, choć droga do przepłynięcia była najdłuższa.
Za kładkami, w Śliwnie zrobiło się o wiele cieplej, oddaliliśmy się od tych rozlewisk. Dalsza droga wiodła nas już głównie asfaltami, a za miejscowością Konowały jechaliśmy już Green Velo, aż do Białegostoku ścieżką wzdłuż drogi.
W Białymstoku straciliśmy pół dnia. Na wjeździe zrobiliśmy spore zakupy w Biedronce, później jeszcze kilka kilometrów do centrum, ciągle przejścia, światła... Dodatkowo trochę źle pojechaliśmy i nadłożyliśmy drogi. Przejazd przez centrum i deptak też zabrał sporo czasu, co chwilę zatrzymywanie się i robienie zdjęć.
Na rynku nie byliśmy długo, choć zagadał nas miejscowy rowerzysta. Pojechaliśmy jeszcze do pięknego parku i ogrodu przy Pałacu Branickich.
Później jeszcze małe zakupy w aptece i mozolne wydostawanie się z miasta, które ciągnęło się jeszcze długo... Kilka kilometrów dzieliło nas od Supraśla, jednak po drodze zatrzymaliśmy się w MORze na "obiad".
W Supraślu zatrzymaliśmy się kilka razy, żeby zrobić zdjęcia. Najpierw był monaster, czyli prawosławny klasztor, później ładny ratusz i dwa kościoły. Poniżej monaster:
Za Supraślem już spokojna, późnopopołudniowa jazda przez małe miejscowości. Wiedziałam, że przez nami jest Królowy Most, znany z filmu U Pana Boga za piecem, choć właściwie był on kręcony w okolicach, głównie w Supraślu. Mimo wszystko chciałam mieć zdjęcie pod tablicą.
Wjechaliśmy na główną drogę, ale po niecałych trzech kilometrach wróciliśmy na szlak, bo ruch był duży i jechało się nieprzyjemnie. W Zalukach zrobiliśmy zakupy na wieczór i uzupełniliśmy zapas wody w sklepie. Zastanawialiśmy się nad odmianą nazwy następnej miejscowości - Waliły Dwór... :P W Waliłach (wieczorem udało się ustalić jak to się odmienia) zjechaliśmy z Green Velo, bo ciągnęło nas w stronę Kruszynian.
Urzekła nas następna miejscowość, Słuczanka. Malutka wioska, ze znienawidzonym brukiem, drewnianymi domami i mieszkańcami siedzącymi na ławeczkach przy drodze, a po ulicy biegały dzieci goniące kury.
I ta rozmowa dwóch dziewczynek:
- I don't like kura.
- Chicken, chicken!
- I don't like chicken. I like hot chiken!
:D
Zaraz z lasu wyjechał pan na rowerze i zapytaliśmy go jak daleko jeszcze ciągnie się bruk. W rozmowie zaczął nam opowiadać, że możemy się rozbić kawałek dalej nad rzeką, a po chwili, że u niego za płotem. Zgodziliśmy się. Zaproponował też kawę, a że była 18:30 i już mieliśmy miejsce na nocleg, to zgodziliśmy się.
Weszliśmy do domu, w którym czas się zatrzymał chyba z 30 lat temu.
Po chwili na stole wylądowała kawa, bardziej "czysty" napój i ziemniaczki z jajkiem smażone na piecu opalanym drewnem. Wieczór w towarzystwie pana Włodzimierza i pani Ani - jego znajomej, minął szybko. Kolejne godziny uciekały przy jedzeniu, piciu, wielu opowieściach, oglądaniu kolekcji monet i nawet stuletnich banknotów. Później okazało się, że możemy spać pod dachem w tzw. letniej kuchni czyli małego domku na podwórzu. Mimo iż była to wielka rupieciarnia, to chętnie przyjęliśmy propozycję, bo zrobiło się już późno i nie mieliśmy ochoty rozkładać namiotu.
Zrobiliśmy trochę miejsca na podłodze, rozłożyliśmy poduchy z jakichś starych foteli i po ogarnięciu wszystkiego poszliśmy spać.
Kolejny dzień udany, pogoda dobra, brak awarii i wieczór w ciekawym towarzystwie. Bardzo gościnnym towarzystwie. :)
Piękny wschód - dzień 3. Gdzie te łosie?
Środa, 16 sierpnia 2017
Kategoria 3. 50-100km, Piękny wschód 2017, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 97.69 | km teren: | 0.00 |
czas: | 06:01 | km/h: | 16.24 |
Kolejna nocka minęła nam spokojnie, spało się dobrze i nie było zimno. Poranek za to był bardzo chłodny, gdyż znajdowaliśmy się w cieniu. Trawa była od rosy tak mokra, jakby padał deszcz. Chodziliśmy w klapkach, żeby nie zamoczyć butów i skarpet, więc nogi już po kilku minutach mieliśmy całkowicie wymarznięte.
Kiedy wyszło słońce staraliśmy się wyjść z cienia i złapać każde ciepłe promienie. Ostatecznie, gdy już słońce pokazało sie na dobre, udało mi się wysuszyć wypraną wieczorem koszulkę, która po całej nocy była tak samo mokra jak tuż po praniu.
Ruszyliśmy na szlak i było już ciepło, słońce przyjemnie grzało. Szlakiem dojechaliśmy do głównej drogi i jechaliśmy idealnie równą ścieżką o zdecydowanie lepszej nawierzchni. Po kilku kilometrach zjechaliśmy w ubitą drogę gruntową, a przed Goniądzem czekał nas krótki odcinek starego bruku. Przez Goniądz przejechaliśmy bez zatrzymywania, licząc na to, że w Osowcu zrobimy zakupy - to był błąd. Dalej jechaliśmy znów asfaltową ścieżką wzdłuż drogi.
W Osowcu pojechaliśmy w stronę twierdzy i dojechaliśmy do dyrekcji BPN. Zrobiliśmy sobie pieczątki w książeczkach i kupiłam sobie piękną, zieloną opaskę odblaskową z łosiami. Polecam - kosztowała tylko 2 złote. :P Były też inne gadżety w niskich cenach. Sklep spożywczy był, ale zamknięty, więc pozostało nam jechać dalej.
Wjechaliśmy na słynną Carską Drogę i po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się w MORze na drugie śniadanie. Spotkaliśmy poznanego wcześniej Warszawiaka. Akurat kończył jedzenie śniadania, ale jeszcze trochę z nami został i rozmawialiśmy o sakwach, bagażnikach i rowerach. On pojechał dalej, a my posiedzieliśmy jeszcze chwilę.
Carską Szosą jechało nam się bardzo dobrze i sprawnie, w pewnym momencie nawet trochę monotonnie - cały czas tylko asfalt i las. Ale takie odcinki też są fajne, można trochę nadrobić. Był środek dnia, więc nie spotkaliśmy żadnego łosia.
Dotarliśmy jednak do miejsca znanego nam z wcześniej oglądanego filmiku na youtubie, czyli wieży widokowej Bagno Ławki. Michał nawet marzył, żeby tam spać. Dobrze, że byliśmy tam w południe i nie nalegał na realizację pomysłu. :P
Po wejściu na górę i zrobieniu zdjęć wróciliśmy na szlak. Niebawem skończyła się Carska Szosa i dojechaliśmy do Strękowej Góry gdzie był mały, wiejski sklep. Kupiliśmy picie i zjedliśmy lody w towarzystwie miejscowych, popijających już popołudniowe (było po 13:00) piwo. :) Doradzili nam, aby do Tykocina nie jechać szlakiem, bo tam straszne piachy. Cofnęliśmy się więc i skręciliśmy w podaną drogę, nasza trasa do Tykocina pokrywała się z Podlaskim Szlakiem Bocianim.
Tykocin od samego wjazdu wyłożony jest brukiem, podobnie jak większość głównych ulic, więc kiedy tylko się dało jechaliśmy chodnikiem.
Wjechaliśmy akurat na plac Czarnieckiego, z pomnikiem hetmana w centrum rynku i kościołem pw. Świętej Trójcy. Akurat trwał remont i niestety ustawione były rusztowania. Zabudowa wokół rynku jest bardzo ciekawa.
W Tykocinie zrobiliśmy wielkie zakupy, żeby uzupełnić zapas picia, słodkości i mieć co zjeść na kolację. Ruszyliśmy w dalszą drogę, jeszcze przez kilka miejscowości jadąc szlakiem. W Jeżewie znów na jakiś czas rozstaliśmy się z GV, ponieważ naszym celem było Waniewo i przeprawa przez Narew kładką Waniewo - Śliwno.
Przy kładce miejscowi poinformowali nas, że nie można się dostać na drugą stronę, bo przy jednym z promów jest zerwany łańcuch. Tuż obok była informacja turystyczna, pech chciał, że została zamknięta 25 minut wcześniej. Był jednak podany numer komórkowy do pracującej tam pani i w rozmowie obiecała, że z samego rana poinformuje pracowników parku o zaistniałej sytuacji i poprosi o naprawienie usterki.
Mieliśmy czas do 9:00 rano, więc postanowiliśmy znaleźć nocleg w Waniewie. Nie chcieliśmy jechać znów dookoła, bo była to dla nas jedna z ciekawszych atrakcji.
Nocleg udało nam się znaleźć na ogrodzie, niedaleko kościoła. Od razu zajęliśmy się rozkładaniem namiotu i gotowaniem.
Było jeszcze dość wcześnie, słonecznie i ciepło, więc spokojnie i bez pośpiechu zjedliśmy sobie obiadokolację czyli pulpety w sosie pomidorowym z makaronem. Później jeszcze wieczorna toaleta i do spania. O 21:20 już leżeliśmy w śpiworkach.
Kolejny dzień można zaliczyć do udanych, piękna pogoda, oby tak dalej... :)
Kiedy wyszło słońce staraliśmy się wyjść z cienia i złapać każde ciepłe promienie. Ostatecznie, gdy już słońce pokazało sie na dobre, udało mi się wysuszyć wypraną wieczorem koszulkę, która po całej nocy była tak samo mokra jak tuż po praniu.
Ruszyliśmy na szlak i było już ciepło, słońce przyjemnie grzało. Szlakiem dojechaliśmy do głównej drogi i jechaliśmy idealnie równą ścieżką o zdecydowanie lepszej nawierzchni. Po kilku kilometrach zjechaliśmy w ubitą drogę gruntową, a przed Goniądzem czekał nas krótki odcinek starego bruku. Przez Goniądz przejechaliśmy bez zatrzymywania, licząc na to, że w Osowcu zrobimy zakupy - to był błąd. Dalej jechaliśmy znów asfaltową ścieżką wzdłuż drogi.
W Osowcu pojechaliśmy w stronę twierdzy i dojechaliśmy do dyrekcji BPN. Zrobiliśmy sobie pieczątki w książeczkach i kupiłam sobie piękną, zieloną opaskę odblaskową z łosiami. Polecam - kosztowała tylko 2 złote. :P Były też inne gadżety w niskich cenach. Sklep spożywczy był, ale zamknięty, więc pozostało nam jechać dalej.
Wjechaliśmy na słynną Carską Drogę i po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się w MORze na drugie śniadanie. Spotkaliśmy poznanego wcześniej Warszawiaka. Akurat kończył jedzenie śniadania, ale jeszcze trochę z nami został i rozmawialiśmy o sakwach, bagażnikach i rowerach. On pojechał dalej, a my posiedzieliśmy jeszcze chwilę.
Carską Szosą jechało nam się bardzo dobrze i sprawnie, w pewnym momencie nawet trochę monotonnie - cały czas tylko asfalt i las. Ale takie odcinki też są fajne, można trochę nadrobić. Był środek dnia, więc nie spotkaliśmy żadnego łosia.
Dotarliśmy jednak do miejsca znanego nam z wcześniej oglądanego filmiku na youtubie, czyli wieży widokowej Bagno Ławki. Michał nawet marzył, żeby tam spać. Dobrze, że byliśmy tam w południe i nie nalegał na realizację pomysłu. :P
Po wejściu na górę i zrobieniu zdjęć wróciliśmy na szlak. Niebawem skończyła się Carska Szosa i dojechaliśmy do Strękowej Góry gdzie był mały, wiejski sklep. Kupiliśmy picie i zjedliśmy lody w towarzystwie miejscowych, popijających już popołudniowe (było po 13:00) piwo. :) Doradzili nam, aby do Tykocina nie jechać szlakiem, bo tam straszne piachy. Cofnęliśmy się więc i skręciliśmy w podaną drogę, nasza trasa do Tykocina pokrywała się z Podlaskim Szlakiem Bocianim.
Tykocin od samego wjazdu wyłożony jest brukiem, podobnie jak większość głównych ulic, więc kiedy tylko się dało jechaliśmy chodnikiem.
Wjechaliśmy akurat na plac Czarnieckiego, z pomnikiem hetmana w centrum rynku i kościołem pw. Świętej Trójcy. Akurat trwał remont i niestety ustawione były rusztowania. Zabudowa wokół rynku jest bardzo ciekawa.
W Tykocinie zrobiliśmy wielkie zakupy, żeby uzupełnić zapas picia, słodkości i mieć co zjeść na kolację. Ruszyliśmy w dalszą drogę, jeszcze przez kilka miejscowości jadąc szlakiem. W Jeżewie znów na jakiś czas rozstaliśmy się z GV, ponieważ naszym celem było Waniewo i przeprawa przez Narew kładką Waniewo - Śliwno.
Przy kładce miejscowi poinformowali nas, że nie można się dostać na drugą stronę, bo przy jednym z promów jest zerwany łańcuch. Tuż obok była informacja turystyczna, pech chciał, że została zamknięta 25 minut wcześniej. Był jednak podany numer komórkowy do pracującej tam pani i w rozmowie obiecała, że z samego rana poinformuje pracowników parku o zaistniałej sytuacji i poprosi o naprawienie usterki.
Mieliśmy czas do 9:00 rano, więc postanowiliśmy znaleźć nocleg w Waniewie. Nie chcieliśmy jechać znów dookoła, bo była to dla nas jedna z ciekawszych atrakcji.
Nocleg udało nam się znaleźć na ogrodzie, niedaleko kościoła. Od razu zajęliśmy się rozkładaniem namiotu i gotowaniem.
Było jeszcze dość wcześnie, słonecznie i ciepło, więc spokojnie i bez pośpiechu zjedliśmy sobie obiadokolację czyli pulpety w sosie pomidorowym z makaronem. Później jeszcze wieczorna toaleta i do spania. O 21:20 już leżeliśmy w śpiworkach.
Kolejny dzień można zaliczyć do udanych, piękna pogoda, oby tak dalej... :)
Piękny wschód - dzień 2. W centrum kontynentu
Wtorek, 15 sierpnia 2017
Kategoria 3. 50-100km, Piękny wschód 2017, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 94.43 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:42 | km/h: | 16.57 |
Pierwsza nocka minęła spokojnie, było ciepło, sucho i bez zakłóceń. Obudziliśmy się dość wcześnie, ale poranne czynności i pakowanie zajęły nam tradycyjnie około dwóch godzin. Po 9:00 ruszyliśmy w drogę w kierunku Augustowa.
Tam zakończyliśmy zeszłoroczną wyprawę przy okropnej deszczowej pogodzie. Teraz pogoda była o wiele lepsza, zza chmur przebijało się słońce i było ciepło.
Krążyliśmy trochę po Augustowie szukając kościoła i Mszy o odpowiadającej nam porze. Przejechaliśmy się trochę po mieście odwiedzjąc m.in. Kanał Augustowski. Tutaj już było na tyle ciepło, że Michał zdjął długi rękaw.
Przed kościołem mieliśmy trochę czasu więc podjechaliśmy sobie do jeziora Necko. Było naprawdę pięknie i ciepło, aż kusiło, żeby wskoczyć do jeziorka na szybką kąpiel.
Msza była długa, z okropnie nudnym kazaniem, a sama architektura kościoła dziwaczna. Jak rakieta, albo latarnia morska :D Kto to zbudował...?
Dalej jechaliśmy już szlakiem Green Velo, minęliśmy dworzec kolejowy, znienawidzony przez nas roku poprzedniego. Wyjechaliśmy z miasta i jechaliśmy przez las, a następnie dookoła jeziora Sajno. Gdy przejeżdżaliśmy obok miejsca postojowego mieliśmy się nie zatrzymywać, bo już było późno i straciliśmy tego dnia już sporo czasu. Stanęliśmy jednak na chwilę i zachwycaliśmy się pięknym widokiem. Podjechał też do nas rowerzysta z Warszawy, którego później jeszcze kilkukrotnie spotkaliśmy na trasie.
Dodatkowo wyjęłam apteczkę i zajęłam się stopą, którą niewiadomo dlaczego zaczął mi obcierać but.
Po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się znów pod sklepem, aby kupić picie i zjeść lody. Znów spotkaliśmy tego samego rowerzystę. Za dużo nieplanowanych postojów, trzeba było wprowadzić większą dyscyplinę, żeby przejechać konkretny dystans tego dnia.
Od tego postoju w Białobrzegach jechaliśmy już znacznie sprawniej. Przejechaliśmy przez kilka miejscowości i usiedliśmy w MORze dopiero kiedy zgłodnieliśmy.
Po jedzeniu przeanalizowaliśmy mapy, bo niebawem mieliśmy pierwszy raz zjechać z GV. Chcieliśmy koniecznie pojechać do Suchowoli - punktu oznaczonego jako środek Europy. Zaraz po ruszeniu z postoju minęliśmy tabliczkę informującą, że wjechaliśmy do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Przed miejscowością Jagłowo zjechaliśmy ze szlaku i niebawem dojechaliśmy do Biebrzy.
Zatrzymaliśmy się by zrobić zdjęcie i zaczepił mnie wędkarz, z którym porozmawiałam chwilę. Powiedział, że w Suchowoli jest też pomnik ks. Popiełuszki, który pochodził właśnie stamtąd.
W rzece kąpał się chłopiec, który narobił wielkiego krzyku, bo odpłynęła mu mała boja, ale ktoś szybko mu po nią podpłynął. Gdy już ruszaliśmy, powiedział nam "dzień dobry", a trzy sekundy później "do widzenia". :D Rozbawił mnie bardzo.
W miejscowości spotkaliśmy kilka osób i każdy - nie ważne czy pieszy, czy rowerzysta - mówił nam dzień dobry.
Dalej czekało na nas kilka kilometrów przedzierania się przez większe lub mniejsze piaski, a od miejscowości Karpowicze był już asfalt aż do Suchowoli, z długim podjazdem na koniec.
W Suchowoli wszystko co chcieliśmy zobaczyć było w jednym miejscu. Pokręciliśmy się tam chwilę, zrobiliśmy zdjęcia i tą samą drogą ruszyliśmy do Karpowicz. Zaczęło się zjazdem, ale później jechało się równie przyjemnie.
Zrobiliśmy sobie postój przy sklepie, Michał poszedł po małe zakupy na wieczór, a przy okazji najedliśmy się.
Jadąc sobie dalej główną drogą zauważyliśmy na polu duże stado żurawi, jednak kiedy Michał podchodził bliżej od razu się spłoszyły i zerwały do lotu. Zdjęcie jest więc tylko z daleka.
Myśleliśmy gdzie by rozbić namiot, bo cały czas byliśmy w BPN-ie. Wróciliśmy na szlak, przejechaliśmy przez Dolistowo Stare i Nowe, a we Wroceniu zatrzymaliśmy się na polu namiotowym. Poza tym, że było trochę trawy na rozbicie namiotu, tuż nad Biebrzą, wiata i śmierdzący wychodek, to nie było nic nadzwyczajnego. Okazało się, że tuż obok jest pole namiotowe z prawdziwego zdarzenia, ale pewnie było drożej, no i to nasze miejsce było tylko dla nas. :)
Przed 19:00 mieliśmy już miejsce do spania, więc spokojnie rozbiliśmy namiot, zrobiliśmy sobie prysznic pod drzewkiem i zjedliśmy kolację. No może tak spokojnie to nie było, bo atakowały nas tabuny komarów. Odwiedził nas też wstrętny kocur, który próbował zajrzeć nam do namiotu, a po spłoszeniu osikał nam tropik. Całe szczęście, że tylko tropik, dość łatwo to wyczyściliśmy i już nam nie śmierdziało. :P
Poszliśmy spać wcześnie, ostatecznie zadowoleni z całego dnia i przejechanej trasy.
Piękny wschód - dzień 1. Ahoj przygodo!
Poniedziałek, 14 sierpnia 2017
Kategoria 2. 30-50km, Piękny wschód 2017, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 48.72 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:36 | km/h: | 18.74 |
Pierwszy etap naszej wyprawy to podróż pociągiem, a dokładniej trzema pociągami. Trasa: Poznań - Ełk, z przesiadkami w Bydgoszczy i Olsztynie. Wszystko zaplanowane tak, że w Bydgoszczy jest 10 minut na przesiadkę, a w Olsztynie 11.
Odjazd punktualnie o 7:46 z dworca w Poznaniu.
Jednak tuż na początku sprawa się komplikuje, pociąg przed Pobiedziskami stoi w polu około 15 minut, a w Pobiedziskach na dworcu znów tyle samo. Licząc na nadrobienie opóźnienia, poinformowaliśmy konduktora, że chcemy się przesiadać. Pociąg w Bydgoszczy czekał na przesiadających się pasażerów.
Na dworcu w Bydgoszczy wyścig, ze skrajnego peronu na skrajny - oczywiście tunelem. W dół była winda, ale tylko na jeden rower, więc najpierw zjechałam ja, a później Michał. Na drugim końcu dworca już windy nie było, albo po prostu w tym zamieszaniu jej nie dostrzegliśmy. Zwykle razem wnosimy po schodach rowery, najpierw jeden, później drugi. Tutaj z braku czasu każdy wziął swój i wspinaliśmy się po schodach. Dzięki przygodom z PKP dowiedziałam się, że jestem w stanie dźwigać takie ciężary... :D
Na pociąg zdążyliśmy, za to jedna z pasażerek strasznie psioczyła, że już dawno powinien być odjazd.
W Olsztynie kolejny pociąg też poczekał kilka minut. Przesiadka była znacznie łatwiejsza, bo pociąg był przy tym samym peronie. W pociągu tłok, więc już w środku zdjęliśmy wszystkie sakwy i ustawiliśmy rowery tak, żeby nikomu nie przeszkadzały. Im bliżej Ełku tym mniej pasażerów, udało nam się nawet usiąść. Pociąg nadrobił stracony czas i około 16:40 wysiedliśmy na dworcu w Ełku.
Chcieliśmy tego dnia podjechać pod Augustów, więc jechaliśmy najkrótszą drogą. W Kalinowie zatrzymaliśmy się przy sklepie, żeby zrobić zakupy. Nagle usłyszeliśmy syczenie i okazało się, że w przednią oponę Michała wbita jest pinezka. No to ładnie zaczęliśmy wyprawę, 20 kilometrów i już laczek... :P
Dalej jechaliśmy już bez komplikacji po lekko pagórkowatym terenie, ciągle było pod górkę, albo w dół. Mimo to sprawnie dojechaliśmy do miejscowości Żarnowo Drugie, gdzie zjechaliśmy z głównej trasy, żeby poszukać noclegu.
Trochę pokrążyliśmy po okolicy i przed 20:00 już mieliśmy miejsce na nocleg.
Rozkładanie naszego małego obozu odbyło się tradycyjnie, według wypracowanego przez nas schematu. Wspólne rozbicie namiotu, wypakowanie sakw, ja pompowałam materac, Michał spinał rowery, poukładaliśmy wszystko i zabraliśmy się za wieczorną toaletę i kolację.
Pierwszy dzień jak najbardziej udany, udało się przejechać sporo, mimo że większość czasu spędziliśmy w pociągach. Pogoda bardzo dobra, oby tak dalej! :)
Odjazd punktualnie o 7:46 z dworca w Poznaniu.
Jednak tuż na początku sprawa się komplikuje, pociąg przed Pobiedziskami stoi w polu około 15 minut, a w Pobiedziskach na dworcu znów tyle samo. Licząc na nadrobienie opóźnienia, poinformowaliśmy konduktora, że chcemy się przesiadać. Pociąg w Bydgoszczy czekał na przesiadających się pasażerów.
Na dworcu w Bydgoszczy wyścig, ze skrajnego peronu na skrajny - oczywiście tunelem. W dół była winda, ale tylko na jeden rower, więc najpierw zjechałam ja, a później Michał. Na drugim końcu dworca już windy nie było, albo po prostu w tym zamieszaniu jej nie dostrzegliśmy. Zwykle razem wnosimy po schodach rowery, najpierw jeden, później drugi. Tutaj z braku czasu każdy wziął swój i wspinaliśmy się po schodach. Dzięki przygodom z PKP dowiedziałam się, że jestem w stanie dźwigać takie ciężary... :D
Na pociąg zdążyliśmy, za to jedna z pasażerek strasznie psioczyła, że już dawno powinien być odjazd.
W Olsztynie kolejny pociąg też poczekał kilka minut. Przesiadka była znacznie łatwiejsza, bo pociąg był przy tym samym peronie. W pociągu tłok, więc już w środku zdjęliśmy wszystkie sakwy i ustawiliśmy rowery tak, żeby nikomu nie przeszkadzały. Im bliżej Ełku tym mniej pasażerów, udało nam się nawet usiąść. Pociąg nadrobił stracony czas i około 16:40 wysiedliśmy na dworcu w Ełku.
Chcieliśmy tego dnia podjechać pod Augustów, więc jechaliśmy najkrótszą drogą. W Kalinowie zatrzymaliśmy się przy sklepie, żeby zrobić zakupy. Nagle usłyszeliśmy syczenie i okazało się, że w przednią oponę Michała wbita jest pinezka. No to ładnie zaczęliśmy wyprawę, 20 kilometrów i już laczek... :P
Dalej jechaliśmy już bez komplikacji po lekko pagórkowatym terenie, ciągle było pod górkę, albo w dół. Mimo to sprawnie dojechaliśmy do miejscowości Żarnowo Drugie, gdzie zjechaliśmy z głównej trasy, żeby poszukać noclegu.
Trochę pokrążyliśmy po okolicy i przed 20:00 już mieliśmy miejsce na nocleg.
Rozkładanie naszego małego obozu odbyło się tradycyjnie, według wypracowanego przez nas schematu. Wspólne rozbicie namiotu, wypakowanie sakw, ja pompowałam materac, Michał spinał rowery, poukładaliśmy wszystko i zabraliśmy się za wieczorną toaletę i kolację.
Pierwszy dzień jak najbardziej udany, udało się przejechać sporo, mimo że większość czasu spędziliśmy w pociągach. Pogoda bardzo dobra, oby tak dalej! :)
Poniedziałek
Poniedziałek, 7 sierpnia 2017
Kategoria 1. 1-30km, transport
km: | 22.09 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:16 | km/h: | 17.44 |
Niedziela
Niedziela, 6 sierpnia 2017
Kategoria 2. 30-50km, transport
km: | 35.97 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:56 | km/h: | 18.61 |
Sobota
Sobota, 5 sierpnia 2017
Kategoria 1. 1-30km, transport
km: | 22.56 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:20 | km/h: | 16.92 |
Piątek
Piątek, 4 sierpnia 2017
Kategoria 1. 1-30km, transport
km: | 21.84 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:06 | km/h: | 19.85 |
Czwartek
Czwartek, 3 sierpnia 2017
Kategoria 2. 30-50km, transport
km: | 34.96 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:47 | km/h: | 19.60 |