Wpisy archiwalne w kategorii
2. 30-50km
Dystans całkowity: | 3145.48 km (w terenie 108.50 km; 3.45%) |
Czas w ruchu: | 174:33 |
Średnia prędkość: | 18.02 km/h |
Maksymalna prędkość: | 53.90 km/h |
Liczba aktywności: | 79 |
Średnio na aktywność: | 39.82 km i 2h 12m |
Więcej statystyk |
Kilka spraw na mieście
Środa, 8 kwietnia 2015
Kategoria 2. 30-50km, transport, z Michałem
km: | 31.88 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:34 | km/h: | 20.35 |
Mieliśmy kilka spraw do załatwienia "na mieście". Spotkałam się z Michałem za Komornikami, bo za późno wyjechałam z domu. :P Razem skierowaliśmy się na Wołczyńską do Komputronika, ale Michał nic tam nie załatwił, pojechaliśmy więc do sklepu gdzie kupiłam rower, żeby go reklamować. Też nic nie załatwiliśmy, bo luz za mały - "fabryczny" :D Wstąpiliśmy jeszcze do Auchan, Michał obejrzał sobie aparat i potem już prosto do mnie na obiadokolację. :)
Do Puszczykowa na lody :P
Wtorek, 7 kwietnia 2015
Kategoria 2. 30-50km, WPN, z Lotką, z Michałem
km: | 39.52 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:14 | km/h: | 17.70 |
Umówiłam się na popołudnie z Lotką na rower, ale Michał zadzwonił, że nie ma z kim iść, więc pojechaliśmy wszyscy razem. :)
Pojechałam po Lotkę i razem z nią do Lubonia, bo tam miałyśmy spotkać się z Michałem. Razem z nim pojechaliśmy jakąś nieznaną drogą w kierunku Wir.
W Wirach skręciliśmy koło szkoły i chcieliśmy pojechać z powrotem w stronę Grajzerówki i Jarosławca, ale zaproponowałam, żeby odbić w stronę Puszczykowa i tak też zrobiliśmy.
W Puszczykowie Michał zaproponował słynne lody koło przejazdu. Ani ja, ani Lotka nie miałyśmy kasy, ale on miał, więc pojechaliśmy. Liczył chyba na to, że będzie zamknięte, ale ku wielkiemu zdziwieniu - było otwarte i był zmuszony te lody nam kupić. :)
Posiedzieliśmy trochę i zrobiło się chłodno, więc ruszyliśmy w drogę powrotną. Pokazałyśmy mu nową trasę z Puszczykowa do Grajzerówki przez las :)
Dalej zjechaliśmy do j. Jarosławieckiego, gdzie na chwilę się zatrzymaliśmy, później w Szreniawie pojechaliśmy do j. Szreniawskiego, bo Lotka chciała nam je pokazać. A ze Szreniawy już prosto do mnie prawie po ciemku.
Dzięki za wspólną przejażdżkę! :)
Pojechałam po Lotkę i razem z nią do Lubonia, bo tam miałyśmy spotkać się z Michałem. Razem z nim pojechaliśmy jakąś nieznaną drogą w kierunku Wir.
W Wirach skręciliśmy koło szkoły i chcieliśmy pojechać z powrotem w stronę Grajzerówki i Jarosławca, ale zaproponowałam, żeby odbić w stronę Puszczykowa i tak też zrobiliśmy.
W Puszczykowie Michał zaproponował słynne lody koło przejazdu. Ani ja, ani Lotka nie miałyśmy kasy, ale on miał, więc pojechaliśmy. Liczył chyba na to, że będzie zamknięte, ale ku wielkiemu zdziwieniu - było otwarte i był zmuszony te lody nam kupić. :)
Posiedzieliśmy trochę i zrobiło się chłodno, więc ruszyliśmy w drogę powrotną. Pokazałyśmy mu nową trasę z Puszczykowa do Grajzerówki przez las :)
Dalej zjechaliśmy do j. Jarosławieckiego, gdzie na chwilę się zatrzymaliśmy, później w Szreniawie pojechaliśmy do j. Szreniawskiego, bo Lotka chciała nam je pokazać. A ze Szreniawy już prosto do mnie prawie po ciemku.
Dzięki za wspólną przejażdżkę! :)
Popołudniowo-wieczorna przejażdżka
Czwartek, 19 marca 2015
Kategoria 2. 30-50km, z Michałem
km: | 48.27 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:25 | km/h: | 19.97 |
Na spotkanie z Michałem koło Cykloturu, później już razem do niego przez Rusałkę i Sołacz. :)
Wieczorem powrót do domu. :)
Wieczorem powrót do domu. :)
Nadwarciańsko
Sobota, 7 lutego 2015
Kategoria 2. 30-50km, WPN, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 39.44 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:21 | km/h: | 16.78 |
Dziś kolejna wycieczka z Michałem. Umówiliśmy się w połowie drogi, żeby nie musiał znowu po mnie przyjeżdżać. "Połowa" jakoś tak wypadła w Luboniu, a jak już tam byliśmy to padło nie inaczej jak na Nadwarciański Szlak Rowerowy.
Do Lubonia dojechałam w miarę szybko, ale że późno wyjechałam z domu to Michał musiał czekać na mnie w umówionym miejscu. Ruszyliśmy szlakiem w kierunku Puszczykowa. Pierwszy raz jechałam w tę stronę, zawsze na odwrót.
Jechało się bardzo przyjemnie, choć od samego początku Michał narzekał na marznące stopy i dłonie, ja później też. :(
W pewnym momencie Michał chciał zrobić mi zdjęcie, ja zahamowałam i wtedy się przewrócił. Na szczęście nikomu nic się nie stało. ;) Ja za to dostałam ataku śmiechu, co zostało uwiecznione na zdjęciu:
W końcu ruszyliśmy dalej, kilka osób spacerowało, ktoś nawet jechał na rowerze, oczywiście nas wyprzedził. Szlak o tej porze roku też wygląda pięknie.
W Puszczykowie zrobiliśmy chwilę przerwy. Kilka łyków herbaty, trochę czekolady, rozgrzanie rąk i ruszyliśmy dalej.
Wyjechaliśmy na asfalt, Michał zaczął pędzić i wtedy poczułam, że jestem zmęczona. Te kilka kilometrów Grajzerówką do Jezior było dla mnie straszne. Później jakoś tak troszkę lepiej. W Szreniawie chwila przerwy przy parkingu, dokończyliśmy czekoladę, herbatę i ruszyliśmy zmarznięci do domu. Jak wyjechaliśmy na asfalt koło muzeum to myślałam, że tych 4 kilometrów do Chomęcic nie dam rady przejechać, bo tak wiało. Masakra. Jakoś powoli udało się dojechać. :) Ale byłam wypompowana jak nigdy :P
W domu cieplutko, w końcu można było się ogrzać. Potem jeszcze wspólne robienie pizzy i pyszny obiadek.
Oby więcej takich wyjazdów! No może trochę cieplejszych :)
Do Lubonia dojechałam w miarę szybko, ale że późno wyjechałam z domu to Michał musiał czekać na mnie w umówionym miejscu. Ruszyliśmy szlakiem w kierunku Puszczykowa. Pierwszy raz jechałam w tę stronę, zawsze na odwrót.
Jechało się bardzo przyjemnie, choć od samego początku Michał narzekał na marznące stopy i dłonie, ja później też. :(
W pewnym momencie Michał chciał zrobić mi zdjęcie, ja zahamowałam i wtedy się przewrócił. Na szczęście nikomu nic się nie stało. ;) Ja za to dostałam ataku śmiechu, co zostało uwiecznione na zdjęciu:
W końcu ruszyliśmy dalej, kilka osób spacerowało, ktoś nawet jechał na rowerze, oczywiście nas wyprzedził. Szlak o tej porze roku też wygląda pięknie.
W Puszczykowie zrobiliśmy chwilę przerwy. Kilka łyków herbaty, trochę czekolady, rozgrzanie rąk i ruszyliśmy dalej.
Wyjechaliśmy na asfalt, Michał zaczął pędzić i wtedy poczułam, że jestem zmęczona. Te kilka kilometrów Grajzerówką do Jezior było dla mnie straszne. Później jakoś tak troszkę lepiej. W Szreniawie chwila przerwy przy parkingu, dokończyliśmy czekoladę, herbatę i ruszyliśmy zmarznięci do domu. Jak wyjechaliśmy na asfalt koło muzeum to myślałam, że tych 4 kilometrów do Chomęcic nie dam rady przejechać, bo tak wiało. Masakra. Jakoś powoli udało się dojechać. :) Ale byłam wypompowana jak nigdy :P
W domu cieplutko, w końcu można było się ogrzać. Potem jeszcze wspólne robienie pizzy i pyszny obiadek.
Oby więcej takich wyjazdów! No może trochę cieplejszych :)
#123KM
Wtorek, 11 listopada 2014
Kategoria 2. 30-50km, WPN, ze zdjęciami
km: | 36.36 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:16 | km/h: | 16.04 |
Dzisiaj miałam gdzieś pojechać z Lotką na rower, ale wczoraj zabalowała i miała dopiero popołudniu wrócić do domu. Postanowiłam wykorzystać ciepły dzień i pojechać wcześniej. Udało mi się namówić siostrę i przed 12 wyjechałyśmy z domu. Był tylko jeden problem, bo ja chciałam jechać gdzieś dalej, a ona blisko, więc trzeba było wypośrodkować plany.
Jazda była dzisiaj szczególna, dla upamiętnienia odzyskania przez Polskę niepodległości, dołączyłam bowiem do wydarzenia na facebooku 123 km do wolności.
Co prawda 123 kilometrów nie przejechałyśmy, ale nie to się liczy. :)
Z Chomęcic pojechałyśmy nad jezioro, gdzie nie zabrakło zdjęć:
Dalej pojechałyśmy przez Wypalanki w stronę Trzebawia, po drodze zachwycając się piękną kolorystyką liści w lesie.
W Trzebawiu rozważałyśmy czy jechać przez Górkę czy prosto do Jezior i wybór padł na Jeziory. Przejechałyśmy koło siedziby WPNu i zjechałyśmy na chwilę do jeziora Góreckiego. W taki dzień jak dzisiaj było mnóstwo ludzi, spacerujących i na rowerach. Co się dziwić, trzeba korzystać. :)
Wróciłyśmy na Grajzerówkę i dojechałyśmy nią do Puszczykowa. Lodziarnia była zamknięta, więc Magda zaproponowała, że pojedziemy do cioci na szybką kawę. Zadzwoniła zapytać czy ktoś jest w domu i o dokładny adres, i pojechałyśmy. Trochę dookoła przez Puszczykowo, żeby pojechać przez lasek. Po drodze przenoszenie rowerów przez tory.
Na zdjęciu Magda z kobzą:
U cioci kawa, pogaduchy i zeszła prawie godzina. W końcu wyjechałyśmy w drogę powrotną do domu. Poprowadziłam ją w Puszczykowie pod górę. Myślałam, że zabije mnie za ten podjazd, ale dzielnie go pokonała.
Potem pojechałyśmy przez las do Grajzerówki, a następnie do jeziora Jarosławieckiego:
Na plaży chwila przerwy i Magda zrobiła mi zdjęcie, bo mało ich mam na blogu. Przeważnie sama robię zdjęcia, więc mnie na nich nie ma.
Dalej już do Rosnówka, gdzie robię szybkie pseudoartystyczne zdjęcie na kładce, a potem już prosto do Chomęcic. Do domu na obiadek.
Cieszę się, że choć na troszkę wyciągnęłam Magdę na rower. :)
Jazda była dzisiaj szczególna, dla upamiętnienia odzyskania przez Polskę niepodległości, dołączyłam bowiem do wydarzenia na facebooku 123 km do wolności.
Co prawda 123 kilometrów nie przejechałyśmy, ale nie to się liczy. :)
Z Chomęcic pojechałyśmy nad jezioro, gdzie nie zabrakło zdjęć:
Dalej pojechałyśmy przez Wypalanki w stronę Trzebawia, po drodze zachwycając się piękną kolorystyką liści w lesie.
W Trzebawiu rozważałyśmy czy jechać przez Górkę czy prosto do Jezior i wybór padł na Jeziory. Przejechałyśmy koło siedziby WPNu i zjechałyśmy na chwilę do jeziora Góreckiego. W taki dzień jak dzisiaj było mnóstwo ludzi, spacerujących i na rowerach. Co się dziwić, trzeba korzystać. :)
Wróciłyśmy na Grajzerówkę i dojechałyśmy nią do Puszczykowa. Lodziarnia była zamknięta, więc Magda zaproponowała, że pojedziemy do cioci na szybką kawę. Zadzwoniła zapytać czy ktoś jest w domu i o dokładny adres, i pojechałyśmy. Trochę dookoła przez Puszczykowo, żeby pojechać przez lasek. Po drodze przenoszenie rowerów przez tory.
Na zdjęciu Magda z kobzą:
U cioci kawa, pogaduchy i zeszła prawie godzina. W końcu wyjechałyśmy w drogę powrotną do domu. Poprowadziłam ją w Puszczykowie pod górę. Myślałam, że zabije mnie za ten podjazd, ale dzielnie go pokonała.
Potem pojechałyśmy przez las do Grajzerówki, a następnie do jeziora Jarosławieckiego:
Na plaży chwila przerwy i Magda zrobiła mi zdjęcie, bo mało ich mam na blogu. Przeważnie sama robię zdjęcia, więc mnie na nich nie ma.
Dalej już do Rosnówka, gdzie robię szybkie pseudoartystyczne zdjęcie na kładce, a potem już prosto do Chomęcic. Do domu na obiadek.
Cieszę się, że choć na troszkę wyciągnęłam Magdę na rower. :)
Objazd po okolicy
Sobota, 13 września 2014
Kategoria ze zdjęciami, z Lotką, 2. 30-50km
km: | 48.25 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:37 | km/h: | 18.44 |
Rano do Komornik po zakupy, a popołudniu przejażdżka z Lotką. Tym razem ona przyjechała po mnie i ruszyłyśmy. Najpierw przez Głuchowo dojechałyśmy do Gołusek i wyjechałyśmy na drogę w kierunku Plewisk, ale przed wiaduktem skręciłyśmy w lewo i dojechałyśmy do Dąbrówki. Po przejechaniu osiedla wjechałyśmy w las i podążałyśmy ścieżką wytyczoną dla biegaczy. Wyjechałyśmy z lasu w Dopiewcu i dalej pojechałyśmy przez Dopiewo. Lotka narzekała, że z Dopiewa trzeba będzie jechać przez wiadukt, więc przyjęła żeby pojechać trochę dalej, ale bez podjazdu :P Wyjechałyśmy więc z Dopiewa w stronę Podłozin i autostradę przecięłyśmy "pod spodem". Przed Podłozinami wjechałyśmy w las i dalej polną drogą dojechałyśmy do Konarzewa.
Przy Bukowskiej nie mogłyśmy się powstrzymać i wspięłyśmy się na baloty. :)
Było już szaro, więc zdjęcia z telefonu są paskudnej jakości:
Powyżej lotka, poniżej ja:
W końcu zeszłyśmy na dół i pojechałyśmy przez Konarzewo do Chomęcic. Zaprosiłam Lotkę na degustację świeżej tarty z malinami, a potem odprowadziłam ją do Szreniawy. Już prawie pod jej domem nagle zaczęło padać, więc szybko się pożegnałam i pognałam z powrotem do domu. :)
Przy Bukowskiej nie mogłyśmy się powstrzymać i wspięłyśmy się na baloty. :)
Było już szaro, więc zdjęcia z telefonu są paskudnej jakości:
Powyżej lotka, poniżej ja:
W końcu zeszłyśmy na dół i pojechałyśmy przez Konarzewo do Chomęcic. Zaprosiłam Lotkę na degustację świeżej tarty z malinami, a potem odprowadziłam ją do Szreniawy. Już prawie pod jej domem nagle zaczęło padać, więc szybko się pożegnałam i pognałam z powrotem do domu. :)
Na szybko z Lotką
Sobota, 23 sierpnia 2014
Kategoria 2. 30-50km, WPN, z Lotką, ze zdjęciami
km: | 32.76 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:58 | km/h: | 16.66 |
Po porannych zakupach szybko się ogarnęłam i pojechałam z Lotką na rower. Niestety czasu nie było dużo, bo po południu szłam na osiemnastkę do kuzynki, a że była już na 17 to trzeba było się ogarnąć jeszcze.
Na początek pojechałam do Szreniawy, chwila u Lotki, potem przykręcenie koszyka na bidon do roweru i ruszyłyśmy tradycyjnie w stronę jeziora Jarosławieckiego. Tam odbiłyśmy w las i przecięłyśmy Grajzerówkę. Dojechałyśmy lasem do Puszczykowa i dalej w kierunku Mosiny. Tam chwila zastanowienia gdzie dalej i w końcu postanowiłyśmy podjechać na Osową Górę.
Lotka wyczaiła stację naprawczą, co jest świetnym pomysłem. Zrobiłyśmy tam chwilę przerwy, no i zrobiłam zdjęcie stacji, mojego rowerka i kciuka Lotki uniesionego w górę:
Fajnie było, ale trzeba podjechać. Patrzyłyśmy z podziwem na grupę kolarzy która to zjeżdżała, to znów podjeżdżała i tak w kółko... :P
My na szczęście musiałyśmy podjechać tylko raz. Nie było aż tak źle, tylko po wyprawie jakoś tak na podjazdach mnie łupie w kolanach.. :/
Ale podjechałyśmy i do góry szybka fotka:
Zjazd po kamieniach nie był tak przyjemny, zdecydowanie wolę jechać w drugą stronę. :)
Koło jeziora Kociołek odbiłyśmy w prawo, a po chwili w lewo w kierunku Górki. Dalej przez Trzebaw i Wypalanki do Chomęcic. Lotka wstąpiła na kawę i w przerwach między deszczykiem ruszyła do domu.
Dzięki za wycieczkę :)
Na początek pojechałam do Szreniawy, chwila u Lotki, potem przykręcenie koszyka na bidon do roweru i ruszyłyśmy tradycyjnie w stronę jeziora Jarosławieckiego. Tam odbiłyśmy w las i przecięłyśmy Grajzerówkę. Dojechałyśmy lasem do Puszczykowa i dalej w kierunku Mosiny. Tam chwila zastanowienia gdzie dalej i w końcu postanowiłyśmy podjechać na Osową Górę.
Lotka wyczaiła stację naprawczą, co jest świetnym pomysłem. Zrobiłyśmy tam chwilę przerwy, no i zrobiłam zdjęcie stacji, mojego rowerka i kciuka Lotki uniesionego w górę:
Fajnie było, ale trzeba podjechać. Patrzyłyśmy z podziwem na grupę kolarzy która to zjeżdżała, to znów podjeżdżała i tak w kółko... :P
My na szczęście musiałyśmy podjechać tylko raz. Nie było aż tak źle, tylko po wyprawie jakoś tak na podjazdach mnie łupie w kolanach.. :/
Ale podjechałyśmy i do góry szybka fotka:
Zjazd po kamieniach nie był tak przyjemny, zdecydowanie wolę jechać w drugą stronę. :)
Koło jeziora Kociołek odbiłyśmy w prawo, a po chwili w lewo w kierunku Górki. Dalej przez Trzebaw i Wypalanki do Chomęcic. Lotka wstąpiła na kawę i w przerwach między deszczykiem ruszyła do domu.
Dzięki za wycieczkę :)
Świnoujście - Hel - dzień 7
Niedziela, 17 sierpnia 2014
Kategoria ze zdjęciami, z Gumisiem, 2. 30-50km, Świnoujście - Hel 2014, z sakwami
km: | 43.87 | km teren: | 0.00 |
czas: | 03:40 | km/h: | 11.97 |
Ostatni dzień naszej wyprawy zaczął się bardzo leniwie i powoli. Spaliśmy na polu namiotowym, a nie na dziko więc nie było powodu by się spieszyć. Zrobiliśmy sobie śniadanie, później spakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy dalej.
Wyjechaliśmy z Jastarni i zaraz wjechaliśmy do Juraty, gdzie zjechaliśmy na molo od strony zatoki:
A później pojechaliśmy na plażę od strony morza:
W końcu wyjechaliśmy z Juraty i niebawem naszym oczom ukazała się wyczekiwana tablica. Dotarliśmy do celu, więc zdjęcia musiały być. Radość była też ogromna, co widać na załączonym obrazku:
Jak mówi Paweł, wyprawa jest wtedy, kiedy trwa ponad tydzień, ale dla mnie to była prawdziwa wyprawa i bardzo przeżywałam, że nie było wielkich komplikacji i udało nam się osiągnąć cel.
Do "końcówki Helu" był jeszcze kawałek więc jechaliśmy dalej. W mieście sprawdziliśmy pociągi, statki itd, po mniejszych i większych starciach osiągnęliśmy kompromis w kwestii naszego powrotu. Najpierw statkiem do Gdańska, a potem pociągiem do Poznania. Do statku było trochę czasu, więc zwiedziliśmy trochę Hel. Pojechaliśmy do latarni:
Ja z Gumisiem weszliśmy do góry, ale na samej górze było trochę tłoczno i przede wszystkim gorąco. Najbardziej podobały mi się schody :P
Później pojechaliśmy na cypel i przejechaliśmy promenadą, która jest bardzo fajnie zrobiona.
Widoki oczywiście wspaniałe:
A tak prezentowały się nasze rowery podczas przerwy.
Później musieliśmy już jechać z powrotem do portu, bo przed wejściem na statek chcieliśmy zjeść kebab, ale nie mieli mięsa. Tak więc poczekaliśmy na statek, zapakowaliśmy się i na statku zjedliśmy kanapki.
Podróż statkiem minęła w miarę szybko, nie bujało - jak to w zatoce.
Wpływając do Gdańska mijaliśmy Westerplatte i za każdym razem poruszający napis:
Gdy dopłynęliśmy do celu nastąpiło wypakowywanie. Panowie wystawiali rowery jak leci i stawiali je po prosu na chodniku. Trochę to nieprzemyślane, bez ładu i składu, ale cóż. Zapakowaliśmy sakwy na rowery i ruszyliśmy na starówkę. Wstąpiliśmy na obiecanego kebaba do pana Turka, ale wcale nie były super smaczne. :P Jak dla mnie za dużo cebuli, a poza tym zjadłam całego, więc musiał być mały, bo nigdy mi się to nie zdarzyło. :P
Trochę się zasiedzieliśmy, więc trzeba było się pospieszyć na dworzec. Gdy podjechał pociąg, od razu zaczęliśmy pakować rowery, mimo że nie mieliśmy biletów. Byle wejść i pojechać, a resztę już się załatwi. :)
Oczywiście rowery były upchane jeden na drugi, ale nie ma co narzekać.
Kiedy dojeżdżaliśmy do Poznania Głównego zaczęło padać dosyć mocno. Pomyśleliśmy sobie, że udało nam się uniknąć tyle ulew na wyprawie, a zmokniemy jadąc z Poznania do domu. Na peronie sprawnie zapakowaliśmy bagaż, pożegnaliśmy się ze współtowarzyszami z pociągu i pojechaliśmy.
Na szczęście przestało padać, no i w Poznaniu było o wiele cieplej niż na wybrzeżu, więc pomimo późnej godziny nie było zimno. Niestety byliśmy potwornie wymęczeni jazdą pociągiem i droga do domu dłużyła się w nieskończoność.
W Komornikach stwierdziłam, że nie pojadę przez Głuchowo, tylko pożegnałam się z Martą i Pawłem, i przez Rosnowo sama pojechałam prosto do domu. Zmęczona, ale bardzo dumna i szczęśliwa dotarłam do Chomęcic i tak zakończyła się moja wyprawa.
:)
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ Marcie i Pawłowi :)
Wyjechaliśmy z Jastarni i zaraz wjechaliśmy do Juraty, gdzie zjechaliśmy na molo od strony zatoki:
A później pojechaliśmy na plażę od strony morza:
W końcu wyjechaliśmy z Juraty i niebawem naszym oczom ukazała się wyczekiwana tablica. Dotarliśmy do celu, więc zdjęcia musiały być. Radość była też ogromna, co widać na załączonym obrazku:
Jak mówi Paweł, wyprawa jest wtedy, kiedy trwa ponad tydzień, ale dla mnie to była prawdziwa wyprawa i bardzo przeżywałam, że nie było wielkich komplikacji i udało nam się osiągnąć cel.
Do "końcówki Helu" był jeszcze kawałek więc jechaliśmy dalej. W mieście sprawdziliśmy pociągi, statki itd, po mniejszych i większych starciach osiągnęliśmy kompromis w kwestii naszego powrotu. Najpierw statkiem do Gdańska, a potem pociągiem do Poznania. Do statku było trochę czasu, więc zwiedziliśmy trochę Hel. Pojechaliśmy do latarni:
Ja z Gumisiem weszliśmy do góry, ale na samej górze było trochę tłoczno i przede wszystkim gorąco. Najbardziej podobały mi się schody :P
Później pojechaliśmy na cypel i przejechaliśmy promenadą, która jest bardzo fajnie zrobiona.
Widoki oczywiście wspaniałe:
A tak prezentowały się nasze rowery podczas przerwy.
Później musieliśmy już jechać z powrotem do portu, bo przed wejściem na statek chcieliśmy zjeść kebab, ale nie mieli mięsa. Tak więc poczekaliśmy na statek, zapakowaliśmy się i na statku zjedliśmy kanapki.
Podróż statkiem minęła w miarę szybko, nie bujało - jak to w zatoce.
Wpływając do Gdańska mijaliśmy Westerplatte i za każdym razem poruszający napis:
Gdy dopłynęliśmy do celu nastąpiło wypakowywanie. Panowie wystawiali rowery jak leci i stawiali je po prosu na chodniku. Trochę to nieprzemyślane, bez ładu i składu, ale cóż. Zapakowaliśmy sakwy na rowery i ruszyliśmy na starówkę. Wstąpiliśmy na obiecanego kebaba do pana Turka, ale wcale nie były super smaczne. :P Jak dla mnie za dużo cebuli, a poza tym zjadłam całego, więc musiał być mały, bo nigdy mi się to nie zdarzyło. :P
Trochę się zasiedzieliśmy, więc trzeba było się pospieszyć na dworzec. Gdy podjechał pociąg, od razu zaczęliśmy pakować rowery, mimo że nie mieliśmy biletów. Byle wejść i pojechać, a resztę już się załatwi. :)
Oczywiście rowery były upchane jeden na drugi, ale nie ma co narzekać.
Kiedy dojeżdżaliśmy do Poznania Głównego zaczęło padać dosyć mocno. Pomyśleliśmy sobie, że udało nam się uniknąć tyle ulew na wyprawie, a zmokniemy jadąc z Poznania do domu. Na peronie sprawnie zapakowaliśmy bagaż, pożegnaliśmy się ze współtowarzyszami z pociągu i pojechaliśmy.
Na szczęście przestało padać, no i w Poznaniu było o wiele cieplej niż na wybrzeżu, więc pomimo późnej godziny nie było zimno. Niestety byliśmy potwornie wymęczeni jazdą pociągiem i droga do domu dłużyła się w nieskończoność.
W Komornikach stwierdziłam, że nie pojadę przez Głuchowo, tylko pożegnałam się z Martą i Pawłem, i przez Rosnowo sama pojechałam prosto do domu. Zmęczona, ale bardzo dumna i szczęśliwa dotarłam do Chomęcic i tak zakończyła się moja wyprawa.
:)
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ Marcie i Pawłowi :)
Z Gumisiem po zakupy
Wtorek, 5 sierpnia 2014
Kategoria 2. 30-50km, z Gumisiem
km: | 37.10 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:41 | km/h: | 22.04 |
Pojechałam z Gumisiem do Poznania do sklepów rowerowych. Początkowo było pochmurno i ryzykowaliśmy zmoknięciem, ale potem wyszło słoneczko, ale cały czas było pod wiatr. Najpierw pojechaliśmy do Cykloturu, ja kupiłam wór transportowy na wyprawę, a Gumiś licznik, koszyki i coś tam jeszcze do nowej szosy. Potem podjechaliśmy do Maxbike'a i w drodze powrotnej do Decathlonu, bo Gumiś szukał jeszcze malutkich lampek, ale w końcu nie znalazł takich które mu odpowiadały. W Głuchowie wstąpiłam do Gumisia, zamontowaliśmy jego licznik, pogadaliśmy chwilę i śmignęłam do domu, oczywiście pod wiatr. :P
Przyjemny wieczór
Piątek, 1 sierpnia 2014
Kategoria z Lotką, 2. 30-50km, WPN, ze zdjęciami
km: | 31.09 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:46 | km/h: | 17.60 |
Zgadałyśmy się z Lotką, że przyjedzie do nas i moja siostra podetnie jej grzywkę, a później pojedziemy na rower. Tak też zrobiłyśmy. Jeszcze pijąc kawę u mnie Lotka coś wspomniała o jeziorze Luk koło Rosnówka,a raczej małym jeziorku. Kiedyś tam jechałam, więc zaproponowałam, że możemy tam pojechać. Ruszyłyśmy w kierunku Walerianowa, gdzie zjechałyśmy w polną drogę, było dużo traw ale dało się jechać, no i jeszcze było cały czas delikatnie z górki. :)
Rozglądałam się czy uda się zobaczyć jezioro Szreniawskie, ale udało się dojrzeć tylko tęczę:
I ruszyłyśmy dalej w las:
Po przejechaniu drogi pełnej szyszek i korzeni, a co gorsze obrośniętej pokrzywami dojechałyśmy do jeziorka:
Po chwili przerwy ruszyłyśmy dalej. Z Rosnówka koło Jarochy do Grajzerówki i szukałyśmy zjazdu na tą fajną drogę przez las do Puszczykowa. Udało się bez problemu, wyjechałyśmy w Puszczykowie, tam zjazd z górki. Lotka została w tyle, mimo że nie pedałowałam, ona na koniec musiała, żeby mnie dogonić. W Puszczykowie przejechałyśmy przez lasek i nie wiedziałyśmy gdzie dokładnie jesteśmy, ale kierunek był znany i bez problemu dojechałyśmy do lodziarni. Było już grubo po 20, ale na szczęście było jeszcze otwarte. Wygrzebałam drobiazgi, Lotka mi dołożyła i obie zjadłyśmy pyszne lody. Zaczęło lekko kropić, więc trzeba było się zwijać. :)
Zapomniałam zrobić zdjęcia, więc przy odjeździe robię fotkę słynnego lwa:
Postanawiamy wracać Grajzerówką, w Jeziorach zachwycamy się zachodem słońca i chmurami, żałując że aparaty w telefonach takie słabe, ale cóż, wszystkiego mieć nie można :) Trzeba jeździć i samemu podziwiać. :)
W Szreniawie pogawędka z Lotką, prezentacja jej kamizelek odblaskowych i znów po ciemku wracam do domu. :)
Rozglądałam się czy uda się zobaczyć jezioro Szreniawskie, ale udało się dojrzeć tylko tęczę:
I ruszyłyśmy dalej w las:
Po przejechaniu drogi pełnej szyszek i korzeni, a co gorsze obrośniętej pokrzywami dojechałyśmy do jeziorka:
Po chwili przerwy ruszyłyśmy dalej. Z Rosnówka koło Jarochy do Grajzerówki i szukałyśmy zjazdu na tą fajną drogę przez las do Puszczykowa. Udało się bez problemu, wyjechałyśmy w Puszczykowie, tam zjazd z górki. Lotka została w tyle, mimo że nie pedałowałam, ona na koniec musiała, żeby mnie dogonić. W Puszczykowie przejechałyśmy przez lasek i nie wiedziałyśmy gdzie dokładnie jesteśmy, ale kierunek był znany i bez problemu dojechałyśmy do lodziarni. Było już grubo po 20, ale na szczęście było jeszcze otwarte. Wygrzebałam drobiazgi, Lotka mi dołożyła i obie zjadłyśmy pyszne lody. Zaczęło lekko kropić, więc trzeba było się zwijać. :)
Zapomniałam zrobić zdjęcia, więc przy odjeździe robię fotkę słynnego lwa:
Postanawiamy wracać Grajzerówką, w Jeziorach zachwycamy się zachodem słońca i chmurami, żałując że aparaty w telefonach takie słabe, ale cóż, wszystkiego mieć nie można :) Trzeba jeździć i samemu podziwiać. :)
W Szreniawie pogawędka z Lotką, prezentacja jej kamizelek odblaskowych i znów po ciemku wracam do domu. :)