Wpisy archiwalne w kategorii
z Michałem
Dystans całkowity: | 6527.09 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 376:57 |
Średnia prędkość: | 16.77 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.00 km/h |
Liczba aktywności: | 145 |
Średnio na aktywność: | 45.01 km i 2h 41m |
Więcej statystyk |
Wyprawa na wschód - dzień 2. Piękne drogi
Niedziela, 7 sierpnia 2016
Kategoria ze zdjęciami, z sakwami, z Michałem, Wschód 2016, 3. 50-100km
km: | 95.52 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:47 | km/h: | 16.52 |
W nocy padał deszcz, ale nad ranem przestał. Pozostała tylko mokra trawa i namiot, ale świeciło słonko, choć nadal było chłodno, zwłaszcza w cieniu. Obudziliśmy się około 7:00, ale samo wstanie i poranne czynności zajęły nam sporo czasu, więc wyjechaliśmy o 9:45. Zapakowaliśmy sypialnię od namiotu, a tropik zostawiliśmy na wierzchu, żeby go wysuszyć podczas postoju.
Ruszyłam ubrana w nogawki i bluzę, ale po 10 km zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby bluzę zdjąć, bo podczas jazdy było mi zbyt ciepło.
Po kolejnych kilku kilometrach dotarliśmy do Rzadkwina, gdzie był Kościół i odbywała się niedzielna Msza. Okazało się, że trwa już chwilę, ale postanowiliśmy się tu zatrzymać. Rozłożyliśmy szybko tropik na trawie i stanęliśmy przy drzwiach wyjściowych.
Po Mszy, gdy już wszyscy wyszli, usiedliśmy na schodach i przeczytaliśmy w telefonie czytania, których nie zdążyliśmy usłyszeć, a później wyjęliśmy jedzenie i zjedliśmy bułki i trochę słodyczy.
Dalej jechaliśmy przez spokojne wioski, aż dotarliśmy do Inowrocławia, przez który jechało się bardzo nieprzyjemnie.
Straciliśmy sporo czasu na zakupach, pół dnia za nami, a na licznikach mało co.
Za Inowrocławiem też straciliśmy kilkanaście minut, ale to przez moje roztrzepanie. W pewnym momencie zorientowałam się, że nie mam rękawiczek i przypomniałam sobie, że półtora kilometra wcześniej podczas przerwy na siku zdjęłam je i położyłam na sakwach, pewnie spadły tam jak ruszyłam. Mój dżentelmen kazał mi poczekać i sam po nie zawrócił, ku mojej radości, bo jechaliśmy akurat pod wiatr. :)
Kawałek dalej znów napotkaliśmy małą przeszkodę - budowę drogi, ale była łatwa do pokonania, tylko trochę piachu.
Jechaliśmy dalej mijając kolejne wioski i oglądając pola z marchewką, cebulą, fasolką i innymi warzywami, nieczęsto spotykane w naszej okolicy. Gdy jechało się wśród cebulowych pól czuć było jej specyficzny zapach. Jechało nam się dobrze i humory dopisywały, Michał zaczął nazywać mnie cebulak. Mi się nasunęło hasło Cebulaki jadą na Wschód, które pewnie skojarzyło mi się z relacją z wyprawy opisywaną w Rowerturze - Paprykarze jadą na Wschód. Nawet nasza historia rowerowych wypraw jest podobna, najpierw polskie wybrzeże, potem szlak Odra-Nysa na zachodzie, a teraz kolej na wschodnią część Polski. :)
Za Gniewkowem, gdzie były różne przetwórnie warzyw m.in. Bonduelle, wjechaliśmy w las, przez który prowadziła piękna droga.
Spotkaliśmy pana na takim ciekawym pojeździe.
Początkowo wyprzedziliśmy go bez problemu i śmialiśmy się, że gdyby pedałował to by jechał szybciej. Jednak po chwili wcisnął gaz mocniej, wyprzedził nas jadąć na oko 50 km/h i tyle go widzieliśmy. :D My objuczeni jak osiołki jechaliśmy sobie powoli, ciesząc się z okoliczności natury.
Zrobiliśmy sobie przerwę i było cudownie, błogo, słońce grzało bardzo przyjemnie, aż żal było odjeżdżać. Ale Toruń był blisko więc zebraliśmy się i ruszyliśmy dalej.
Oczywiście nie mogło zabraknąć pamiątkowego zdjęcia przed tablicą.
W Toruniu pojechaliśmy na starówkę, pokręciliśmy się tam trochę i porobiliśmy zdjęcia, a następnie zrobiliśmy w Biedronce zakupy na wieczór. Była niedziela, robiło się późno, więc nie wiedzieliśmy kiedy będziemy przejeżdżać obok następnego sklepu.
Jazda przez Toruń okazała się czystą przyjemnością, nie wiem jak jest w pozostałych częściach miasta, ale nasza trasa prowadziła w większości po ścieżkach rowerowych, głównie asfaltowych. :)
Przez wyjazdem z miasta poprosiliśmy pewnych ludzi, który byli na balkonie o napełnienie worka wodą z kranu, do gotowania na wieczór. Wyjechaliśmy za Toruń i wjechaliśmy w fajny lasek, co chwilę było dobre miejsce na rozstawienie namiotu. Znów około 19:00 mieliśmy miejsce na nocleg.
Po rozstawieniu namiotu, tradycyjnie Michał zajął się rowerami, a ja kolacją, tym razem gotowaliśmy makaron i sosik. Było pysznie, ciepło i bardzo miło.
Kolejny fajny dzień, spory dystans jak na mnie, oby tak do końca. :)
Wyprawa na wschód - dzień 1. Rozkręcamy się
Sobota, 6 sierpnia 2016
Kategoria Wschód 2016, ze zdjęciami, z sakwami, z Michałem, 4. 100-150km
km: | 107.80 | km teren: | 0.00 |
czas: | 06:45 | km/h: | 15.97 |
Dzień przed wyprawą był bardzo chłodny i deszczowy. Miałam już po południu zapakować sakwy na rower i pojechać do Michała, żeby na spokojnie wszystko przepakować. Jednak deszcz padał i nie zamierzał przestać, a prognozy na najbliższe dni były niezbyt zachęcające. Dzień zakończył się tak, że tata wieczorem podwiózł mnie autem do Michała, razem z sakwami i rowerem.
I wyszło tak, że zamiast wcześniej i ze spokojem, to o 22:00 w pośpiechu wyciągałam wszystkie rzeczy z sakw, żeby wszystko przepakować i zapakować w ostatecznej formie. To pierwsza długa wyprawa, na którą zabraliśmy też przednie sakwy, więc mieliśmy zrezygnować z worków. Jednak przekonałam Michała, żeby namiot spakować do worka, będzie wygodniej i przyda się, żeby np. usiąść na nim wieczorem. :)
Położyliśmy się spać późno i nie chcieliśmy się zrywać zbyt wcześnie. Poranne ogarnięcie się, wyjście i ostatnie przygotowania rowerów zajęły nam sporo czasu.
Przed 10 wyruszyliśmy, początkowo nasza trasa prowadziła PTR-em czyli Piastowskim Traktem Rowerowym. Pogoda była bardzo dobra, 20 stopni, lekkie słoneczko. Jechało się przyjemnie, po deszczu z dnia poprzedniego zostały tylko kałuże.
I niestety już na początku wyprawy przytrafiła się pierwsza mała usterka. Mój łańcuch ocierał o kółeczko przerzutki, które było skrzywione. Tuż przed wyprawą Michał kupił małe kombinerki, których w tym momencie użył. Trafiony zakup! :)
Uporaliśmy się z tym i wspomagani lekkim wiaterkiem jechaliśmy dalej. W pewnym miejscu mieliśmy niezłą przeprawę przez gigantyczne błotko, dlatego trochę dalej zjechaliśmy ze szlaku, by ominąć fragment drogi leśnej i pojechać asfaltem.
Dłuższą przerwę na odpoczynek i jedzonko zrobiliśmy w Węglewie koło kościoła. Poznaliśmy tam historię Pani z Wyspy czyli Matki Boskiej Wspomożycielki Wiernych.
Im bliżej Gniezna, tym krajobraz był coraz bardziej charakterystyczny dla tych terenów. Oczywiście nie mogło zabraknąć wiatraków.
Popołudniową porą dotarliśmy do Gniezna i postanowiliśmy zrobić kolejną regenerującą przerwę koło katedry.
Zjedliśmy bułki i trochę słodyczy w towarzystwie bardzo natrętnej osy, która nie dożyła końca naszego posiłku - na własne życzenie. :P
Wyjechaliśmy z Gniezna i bez postoju kręciliśmy do Trzemeszna, gdzie zrobiliśmy zakupy i pojechaliśmy dalej PTR, aż do końca szlaku, czyli miejscowości Izdby.
Dalej kierowaliśmy się śladem w nawigacji, który Michał wyznaczył przy pomocy map od Google. :) Przejechaliśmy przez Mogilno i rozglądaliśmy się za miejscem za nocleg. Co ciekawe znaleźliśmy je w lasku przy drodze, który Michał wyparzył kilka miesięcy przed wyprawą na Google Street View. :D Nie wiązałam z tym żadnych nadziei, na zdjęciu nie widać czy podłoże dobre itd., poza tym myśleliśmy, że to zbyt daleko i nie uda nam się tam dojechać jednego dnia. Warunki były jednak dobre i zajechaliśmy daleko, a jazdę zakończyliśmy po 19:00. Szybko zrzuciliśmy bagaże z rowerów i zajęliśmy się namiotem oraz przygotowaniami do spania.
Rozłożenie namiotu zajęło nam moment, bo postraszyło nas kilka kropelek drobniutkiego deszczu, który szybko przeszedł.
Jednak gdy szykowałam kolację, niebo zaczęło robić się dziwne. Zdążyłam zagotować wodę, zalać zupki i musiałam wszystko szybko chować do namiotu, bo zaczęło padać konkretnie. Niebo było niesamowite, z jednej strony niebieskie przechodzące w szare, a z drugiej czerwono-pomarańczowe od zachodzącego słońca. Jak zwykle zdjęcie nie oddaje w pełni tego pięknego widoku.
Zjedliśmy w namiocie i mimo dość wczesnej pory poszliśmy spać w szumie usypiającego deszczu. Odpoczynek nam się należał. ;) Oby tylko rano już nie padało!
Nieudany rower z Gumisiem i Martą
Środa, 3 sierpnia 2016
Kategoria 2. 30-50km, z Michałem
km: | 47.12 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:19 | km/h: | 20.34 |
Tego dnia byliśmy umówieni z Gumisiem i Martą na rower. Ja najpierw pojechałam do Michała. W między czasie okazało się, że Gumiś jest u Marty, ma rower, ale nie wziął ciuchów i butów na rower. Pogoda była niepewna, niebo było zachmurzone, więc nie chciało mu się jechać autem po ciuchy. Przełożyliśmy więc rower na kiedyś i skorzystaliśmy z zaproszenia, aby pojechać do Marty.
W drodze powrotnej Michał odprowadził mnie do Lubonia, dalej jechałam sama.
Wieczorna przejażdżka z Michałem i Lotką
Piątek, 22 lipca 2016
Kategoria ze zdjęciami, z Michałem, z Lotką, 1. 1-30km
km: | 24.08 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:20 | km/h: | 18.06 |
Miałam iść na rower z Lotką, ale Michał był u mnie. Połączyliśmy więc przejażdżkę z odprowadzeniem Michała. Lotka przyjechała po nas i w trojkę ruszyliśmy w stronę Gołusek. Postanowiliśmy pojechać przez teren budowy drogi i dało się przejechać bez problemu (tylko oponki miałam trochę brudne).
Spokojnym tempem jechaliśmy przez Plewiska, koło Auchan do Lubonia, gdzie Michał się odłączył, a my odbiłyśmy w stronę domu. Pojechałyśmy przez Komorniki i dalej Grajzerówką do Szreniawy. Chwilę jeszcze pogadałam z Lotką pod blokiem i pojechałam do domu.
:)
Pierwszy raz od dawna
Niedziela, 17 lipca 2016
Kategoria 1. 1-30km, na luzie, WPN, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 12.02 | km teren: | 0.00 |
czas: | 00:44 | km/h: | 16.39 |
Bardzo ubolewam nad ilością moich wyjazdów rowerowych w ciągu ostatniego miesiąca. Poza jedną dłuższą wycieczką do Cichowa (którą muszę jeszcze opisać:P), była tylko jedna krótka przejażdżka. Spowodowane było to brakiem czasu w czerwcu i wyjazdem na obóz na początku lipca, z którego dodatkowo wróciłam chora :( W niedzielę było ciepło i choć nie doszłam do siebie całkowicie, postanowiliśmy pojechać z Michałem na króciutką przejażdżkę nad jezioro i do lasu. :)
Po obiedzie ruszyliśmy w kierunku jeziora Chomęcickiego, wjechaliśmy na chwilę na plażę, bo chciałam zobaczyć jak to zostało zorganizowane. Boje są, ratownik też czuwa, kilka osób było na brzegu, ale nikt się nie kąpał. Jest też jeszcze trochę piachu do rozgarnięcia. Powspominałam, jaka kiedyś plaża była mała i ruszyliśmy dalej.
Pojechaliśmy przez las do Rosnówka, przejechaliśmy kładką nad jeziorem i przejechaliśmy się do kościoła/kaplicy, bo Michał nie wiedział gdzie to jest. Później polną drogą pojechaliśmy do domu.
Choć to tylko 12 km to fajnie, że w ogóle wsiadłam na rower. :)
Dyrekcja WPN
Niedziela, 26 czerwca 2016
Kategoria 1. 1-30km, WPN, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 20.77 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:04 | km/h: | 19.47 |
Jakiś czas temu przeczytaliśmy gdzieś o Kolarskiej Odznace Turystycznej i zakupiliśmy sobie z Michałem książeczki. W niedzielne popołudnie udaliśmy się do Jezior, do dyrekcji WPN-u po pieczątki, które otrzymaliśmy bez problemu.
200 kilometrów na raz, pierwszy raz! :)
Sobota, 11 czerwca 2016
Kategoria 6. powyżej 200 :), z Michałem, ze zdjęciami
km: | 205.66 | km teren: | 0.00 |
czas: | 09:47 | km/h: | 21.02 |
Myśl o przejechaniu tak dużego dystansu dojrzewała we mnie dość długo. Na początku roku stworzyłam sobie małą listę rowerowych planów i dwusetka była jednym z nich. Najpierw oczywiście musiałam trochę poprawić kondycję. Tydzień po rowerowej majówce na Ziemiańskim Szlaku Rowerowym, który dał nam w kość postanowiliśmy pojechać do Powidza i z powrotem.
Oczywiście pomysłodawcą trasy był Michał, który w mig podchwycił mój nieśmiało rzucony pomysł, to właśnie dzięki niemu mi się udało! :)
Ruszyliśmy z domu około 8:00, zbyt długo zajęło nam ogarnięcie się. Pogoda była dobra, słonko świeciło, ale było jeszcze chłodno. Już na pierwszych kilometrach zaczęliśmy zmagać się z wiatrem.
Początkowo trasa była mi znana - Komorniki, Luboń, Dębina, Starołęka - dalej już średnio. Rozpoznałam Szczepankowo, a później Tulce:
Jechało nam się dość dobrze, tylko wiatr był uciążliwy. Po ok. 40 kilometrach zrobiliśmy pierwszy postój w miejscowości Czerlejno. Był zbyt długi, najpierw Michał rozmawiał przez telefon,a potem ja chciałam jeszcze delikatnie przesunąć siodełko. Ruszyliśmy dalej, jechaliśmy przez różne miejscowości: Klony, Gułtowy, Biskupice, Kokoszki... W Nekli zatrzymaliśmy się na chwilkę by wypłacić pieniądze z bankomatu i pojechaliśmy dalej w stronę Czerniejewa:
Mój dziadek stamtąd pochodził, więc mam tam rodzinę, ale to nie był czas na odwiedziny. Pojechaliśmy do pałacu i tuż obok zrobiliśmy sobie przerwę.
Też była dość długa, ale najedliśmy się i odpoczęliśmy trochę. Ja nałożyłam na twarz kolejną warstwę kremu z filtrem, ale mimo słońca, nadal było zbyt zimno, żeby zdjąć rękawki. Pojechaliśmy dalej i kolejne miejscowości mijaliśmy nieustannie zmagając się z wiatrem w twarz, w najlepszym wypadku bocznym.
W końcu dotarliśmy do tabliczki z napisem Powidz i zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie:
Pojechaliśmy nad jezioro, tam kupiliśmy zapiekanki, a mi zamarzyła się kawa. Do tego kupiliśmy małe lody, które okazały się wielkie, rozwodnione i niedobre... :P
I znów przerwa przeciągnęła nam się niemiłosiernie długo. Gdy już skończyłam się męczyć z lodem, wygrzaliśmy się chwilę na słonku i zbieraliśmy się w drogę powrotną. 100 kilometrów mieliśmy w nogach, w dużej części pod wiatr i już nam się nie chciało. Nadzieja była w tym, że powrót będzie z wiatrem. Jeszcze zdjęcie jeziorka i w drogę.
Czasem mówi się: "Nadzieja matką głupich." - coś w tym jest, bo z naszej nadziei nie zostało nic, tylko czarna rozpacz. Znów jechaliśmy pod wiatr... To był najgorszy odcinek tego dnia. Wiatr wywiał z nas siły, nie chciało nam się totalnie. Walcząc z sobą i wiatrem przemierzaliśmy kilometr za kilometrem, wioskę za wioską. Kilkukilometrowa droga przez las za Czerniejewem dłużyła się nam strasznie. W Nekli przy Biedronce zrobiliśmy przerwę, trochę się zregenerowaliśmy i zjedliśmy słodzone mleczko z tubki. Przypomniał mi się smak z dzieciństwa i poszłam dokupić jeszcze jedno na drogę. :)
Dalej mimo zmęczenia, jechało nam się znacznie lepiej. Przerwa dobrze nam zrobiła. W Tulcach zrobiliśmy ostatnią przerwę i mimo, że nam się nie chciało, ruszyliśmy dalej:
Wiatr w końcu się uspokoił i ostatnie kilometry były całkiem przyjemne. W Komornikach zatrzymałam się na chwilę, bo spostrzegłam, że licznik pokazuje dwusetkę.
A przed Chomęcicami chciałam jeszcze ostatnią fotkę:
Byłam zmęczona i zziębnięta, ale bardzo szczęśliwa! :) Dziękuję Ci Michał, że poparłeś mój pomysł i tak ochoczo przyczyniłeś się do jego realizacji, bez Ciebie bym nie pojechała :*
Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia.
Do Michała
Wtorek, 7 czerwca 2016
Kategoria 2. 30-50km, transport, z Lotką, z Michałem
km: | 44.84 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:26 | km/h: | 18.43 |
Pojechałam do Michała rowerem zahaczając o Stare Miasto, gdzie się spotkaliśmy. Kupiliśmy książeczkę KOT i pojechaliśmy do Michała. Z powrotem Michał odprowadził mnie do Lubonia, gdzie dojechała do nas Lotka. Chwile postaliśmy i pogadaliśmy, a Michał dodatkowo wyregulował jej hamulec. Później już wracałyśmy we dwie. Lotka mnie odprowadziła pod sam dom.
Dzięki za obstawę! :P
Z Michałem do rowerowego i na spotkanie KSM
Poniedziałek, 6 czerwca 2016
Kategoria 2. 30-50km, z Michałem
km: | 36.08 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:58 | km/h: | 18.35 |
Pojechałam z Michałem do Poznania do CCR Sportu obejrzeć małe sakwy Ortlieba, bo zastanawia się nad zakupem :)
Później jeszcze do Konarzewa na spotkanie KSM-u :)
Do Michała
Wtorek, 24 maja 2016
Kategoria 2. 30-50km, transport, z Lotką, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 41.66 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:19 | km/h: | 17.98 |
Po południu wybrałam się rowerem do Michała z kilku powodów:
- było gorąco i nie chciałam się kisić się w komunikacji miejskiej,
- wzięłam sakwy, żeby zabrać od Michała część bagażu na wyprawkę,
- zabrałam ze sobą bagażnik przedni i chciałam, żeby Michał mi go zamontował.
Gdy jechałam do niego i byłam na Dębinie Lotka napisała do mnie sms z pytaniem, czy pójdziemy na rower jak się ochłodzi. Będąc już u Michała napisałam, że może po mnie przyjechać. Po wymienieniu kilku smsów, zapewnieniu jej, że się nie zgubi, zgodziła się przyjechać.
My poszliśmy do piwnicy przykręcić bagażnik, później uszykowaliśmy i zapakowaliśmy do sakw część bagażu, a gdy wychodziliśmy z mieszkania, Lotka już podjeżdżała pod blok.
Michał przejechał się rowerem Lotki, bo znowu jej coś stukało. A tak prezentował się mój nowo założony bagażnik:
Później razem ruszyliśmy w drogę. Michał jechał z nami do Lubonia, rozstaliśmy się przy Factory i we dwie pojechałyśmy dalej. Razem przejechałyśmy przez Komorniki do Rosnowa, gdzie się pożegnałyśmy.
Fajna przejażdżka, o niebo lepsza niż autobusem. :)