Wpisy archiwalne w kategorii
ze zdjęciami
Dystans całkowity: | 8303.70 km (w terenie 300.00 km; 3.61%) |
Czas w ruchu: | 492:33 |
Średnia prędkość: | 16.48 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.00 km/h |
Liczba aktywności: | 191 |
Średnio na aktywność: | 43.47 km i 2h 38m |
Więcej statystyk |
Lwówek
Niedziela, 9 lipca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 98.17 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:53 | km/h: | 20.10 |
W niedzielny poranek wstaliśmy wcześnie, wskoczyliśmy w ciuchy rowerowe i ruszyliśmy w drogę. Na 8:00 dojechaliśmy do Konarzewa na Mszę, a przed 9:00 pojechaliśmy dalej. Trasa do Lwówka została wyznaczona przez Mapy Google. Jechaliśmy znanymi mi drogami przez Dopiewo, Podłoziny, Skrzynki i Otusz do Buku, gdzie skończyła się moja znajomość okolicy.
Przemierzaliśmy kilometry spokojnymi drogami przez małe miejscowości. Słońce zaczynało grzać coraz bardziej, ale było przyjemnie.
W pewnym miejscu przy drodze rósł prawdopodobnie Barszcz Sosnowskiego. Widziałam to na żywo pierwszy raz w takiej formie, w czasie pełnego kwitnienia. Wielkie to, najwyższe okazy miały około trzech metrów. Widać, że było to tępione i pryskane przy drodze, ale roślina rośnie coraz bardziej wgłąb pola.
Przed Michorzewem zrobiliśmy krótką przerwę, posililiśmy się kanapką i ruszyliśmy dalej.
Trochę dziurawego asfaltu, skręt w prawo, długa prosta pod wiatr i przed 12:00 dotarliśmy do Lwówka. :) Tam miło spędziliśmy dzień u znajomych i po 18:00 ruszyliśmy w drogę powrotną. Trasa taka sama, tym razem poszło nam szybciej i łatwiej, bo wiatr już nie przeszkadzał.
Fajny dzień, obfity zarówno w kilometry jak i miłe chwile lenistwa. :) A dodatkowo zaliczyłam dwie nowe gminy.
Kesze na Dębinie
Niedziela, 25 czerwca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, ze zdjęciami, geocaching
km: | 58.12 | km teren: | 0.00 |
czas: | 03:14 | km/h: | 17.97 |
Rano spotkanie z Michałem pod kościołem św. Rocha. Razem poszliśmy na Mszę, na którą ledwo zdążył przez triathlon i trasę rowerową wyznaczoną koło jego domu. Po kościele pojechaliśmy na Dębinę na geocaching. Po drodze zaliczyliśmy fajny kesz z syrenką na Starołęce i dalej w miejsce docelowe. Najpierw zgarnęłam dwa kesze, które Michał już miał, kolejnego nie udało mi się znaleźć. Później razem znaleźliśmy jeszcze kilka, tylko jeden został nieodkryty. Dopadła nas geoślepota, a w dodatku komary gryzły niesamowicie i szybko uciekliśmy.
Na koniec podjęliśmy próbę znalezienia jednej skrytki szukanej w zeszłym roku przez 20 minut. Wtedy, rozczarowani i zmarznięci się poddaliśmy. Prawdopodobnie skrytki tam nie było, bo tym razem odnalezienie zajęło nam kilkanaście sekund.
Zadowoleni z keszobrania pojechaliśmy do Michała na obiad, po drodze zgarniając jeszcze jedną zaległość przy Parku Tysiąclecia.
Postaliśmy chwilę przy ulicy Warszawskiej i przyglądaliśmy się triathlonistom na rowerach.
Pod wieczór Michał odprowadził mnie do Rosnowa, tam zawrócił i uciekał przed ulewą.
Dziękuję za fajny dzień. :)
Ciekawe, czy pamięta jak się jeździ?
Piątek, 23 czerwca 2017
Kategoria 1. 1-30km, WPN, z Lotką, ze zdjęciami
km: | 27.86 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:45 | km/h: | 15.92 |
Udało się! Wyciągnęłam Lotkę na rower. Po ponad miesięcznej przerwie i dopiero piąty raz w tym roku, kiepsko. Ale cóż ja biedna mogę zrobić gdy w jej życiu pojawiła się druga połówka i samochód. Czasu mniej, a leń większy... :D
Ale pojechałyśmy, co przez pogodę nie było tak w stu procentach pewne. Mimo całkowicie zachmurzonego nieba zaryzykowałyśmy.
Ja wyjechałam po Lotkę do Szreniawy i razem dotarłyśmy do jeziora Jarosławieckiego, gdzie dawno nas nie było, więc zrobiłyśmy krótką przerwę.
Dalej jechałyśmy w kierunku Jezior, zjechałyśmy do jeziora Góreckiego i wzdłuż brzegu jechałyśmy czerwonym szlakiem. Cały czas gadałyśmy i zmachałyśmy się przez to strasznie. Gdy już oddalałyśmy się od jeziora, napotkałyśmy sporych rozmiarów przeszkodę, trzeba było obejść ją dookoła.
Zjechałyśmy z czerwonego szlaku i dalej przez Górkę i Trzebaw dojechałyśmy do Rosnówka (po okropnej tarce). Na drodze z Rosnówka do Szreniawy zmagałyśmy się z coraz silniejszymi podmuchami wiatru, ale deszczu nie było.
Pożegnałam się z Lotką i pojechałam prosto do domu.
Dzięki za przejażdżkę! :)
Ale pojechałyśmy, co przez pogodę nie było tak w stu procentach pewne. Mimo całkowicie zachmurzonego nieba zaryzykowałyśmy.
Ja wyjechałam po Lotkę do Szreniawy i razem dotarłyśmy do jeziora Jarosławieckiego, gdzie dawno nas nie było, więc zrobiłyśmy krótką przerwę.
Dalej jechałyśmy w kierunku Jezior, zjechałyśmy do jeziora Góreckiego i wzdłuż brzegu jechałyśmy czerwonym szlakiem. Cały czas gadałyśmy i zmachałyśmy się przez to strasznie. Gdy już oddalałyśmy się od jeziora, napotkałyśmy sporych rozmiarów przeszkodę, trzeba było obejść ją dookoła.
Zjechałyśmy z czerwonego szlaku i dalej przez Górkę i Trzebaw dojechałyśmy do Rosnówka (po okropnej tarce). Na drodze z Rosnówka do Szreniawy zmagałyśmy się z coraz silniejszymi podmuchami wiatru, ale deszczu nie było.
Pożegnałam się z Lotką i pojechałam prosto do domu.
Dzięki za przejażdżkę! :)
Lusowo
Niedziela, 18 czerwca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 51.13 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:32 | km/h: | 20.18 |
Niedzielna przejażdżka z Michałem, najpierw do kościoła, a później w stronę jeziora Lusowskiego.
Michał pokazał mi tam bardzo piękne miejsce. Siedzieliśmy sobie na małym pomoście, jednym z wielu takich samych. Bardzo urokliwie. :)
Michał pokazał mi tam bardzo piękne miejsce. Siedzieliśmy sobie na małym pomoście, jednym z wielu takich samych. Bardzo urokliwie. :)
Miało być tak pięknie...
Czwartek, 15 czerwca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, z sakwami, ze zdjęciami
km: | 98.06 | km teren: | 0.00 |
czas: | 06:52 | km/h: | 14.28 |
...a wyszło jak zwykle! ;)
Wyruszyliśmy o 7:00 rano od Michała. W planie było odwiedzenie wszystkich kościółków tworzących Szlak Kościołów drewnianych wokół Puszczy Zielonki. Nie na raz, ale na dwa razy. Na rowerach wieźliśmy sakwy, a w nich namiot, śpiwory, palnik i cały ten obozowy bajzel, by wreszcie w tym roku poczuć ten klimat...
Prognozy pogody były jednak nieubłagane, deszcz w nocy i przez cały następny dzień. Mimo wszystko pojechaliśmy.
Pierwszym kościołem na naszej trasie był kościół św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Kicinie, tam też byliśmy na Mszy Świętej.
Po Mszy pokręciliśmy się trochę dookoła, zrobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy dalej. Nadal było chłodno, ale jechało się dobrze.
Kolejnym odwiedzonym przez nas był Kościół św. Mikołaja w Wierzenicy. Byłam już tam dwa lata temu przy okazji wycieczki na Dziewiczą Górę - link do opisu tutaj. Czytając opis tamtej wycieczki uświadomiłam sobie, że w Kicinie wtedy też byliśmy, ale zupełnie o tym nie pamiętałam.
Kolejny był Kościół św. Michała Archanioła w Uzarzewie, również już przez nas odwiedzony w tym roku (tu opis). Akurat trwała tam Msza, więc zrobiliśmy zdjęcie i pojechaliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się przy pałacu na terenie Muzeum Przyrodniczo-Łowieckiego.
Tutaj przerwa była dłuższa, Michała opuściły już chęci do jazdy i wolałby zostać na ławeczce. Zebraliśmy się jednak i ruszyliśmy w dalszą drogę. Dzień już zrobił się upalny, co znacznie odbierało nam siły. Dodatkowo wjechaliśmy w piach. Za to na spokojnych, piaszczystych drogach można dostrzec takie widoki:
Niebawem dotarliśmy do Kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Węglewie, kolejnego i ostatniego już z odwiedzonych przeze mnie wcześniej. Przy tym kościele zrobiliśmy sobie przerwę pierwszego dnia zeszłorocznej wyprawy.
Następnym punktem dnia było nieplanowane odwiedzenie Pól Lednickich.
Pojechaliśmy nad jezioro i rozsiedliśmy się tam na godzinę. Cały czas pływała koło nas mała rybka, nie spłoszyła się nawet gdy wsadziliśmy nogi do wody.
Siedziało nam się wspaniale, mimo słońca. Najedliśmy się, odpoczęliśmy, a ja wspominałam wszystkie spędzone tam chwile. :)
Podjęliśmy decyzję o powrocie do domu tego samego dnia pod wieczór i odłożeniu odwiedzin części kościołów na kiedyś. Kilka jednak było przed nami, musiałam przecież zobaczyć coś nowego. :)
Dotarliśmy do Sławna i do Kaplicy św. Rozalii, stojącej na położonym na wzniesieniu cmentarzu. Bardzo piękna, ale niestety zamknięta.
Dalej jechaliśmy przez miejscowość o wdzięcznej nazwie Myszki i dotarliśmy do Łagiewnik Kościelnych. Tamtejszy kościół jest pod wezwaniem Bożego Ciała i w wiosce trwał odpust. Sam budynek jest odmienny od wcześniejszych, ma naturalny kolor i wysoką strzelistą wieżę. Zwiedziliśmy go również w środku.
W Łagiewnikach zrobiliśmy kolejną przerwę, tym razem koło sklepu, żeby uzupełnić zapasy picia. Zjedliśmy też lody i nawet wygrałam Big Milka, ale nie mogłam wymienić patyczka.
Jechaliśmy dalej dość żwawo, zastanawiając się po co my to wszystko wieziemy i śmiejąc się z siebie. Przynajmniej konkretny trening z sakwami będzie zrobiony. :D
Ostatnim odwiedzonym tego dnia był kościół św. Jana Chrzciciela w Kiszkowie.
Później zostało nam przedzieranie się przez las, siły już mnie opuszczały, ale powoli jechaliśmy dalej.
Trochę dziwne, że jechaliśmy z sakwami i wróciliśmy do domu, ale i tak było fajnie. Lubię takie wycieczki krajoznawcze, tak piękne są nasze okolice. A Puszcza Zielonka jest przeze mnie zdecydowanie zbyt mało odwiedzana.
Fajny dzień - mimo wszystko. :) Dziękuję za wspólne kilometry. :)
Wyruszyliśmy o 7:00 rano od Michała. W planie było odwiedzenie wszystkich kościółków tworzących Szlak Kościołów drewnianych wokół Puszczy Zielonki. Nie na raz, ale na dwa razy. Na rowerach wieźliśmy sakwy, a w nich namiot, śpiwory, palnik i cały ten obozowy bajzel, by wreszcie w tym roku poczuć ten klimat...
Prognozy pogody były jednak nieubłagane, deszcz w nocy i przez cały następny dzień. Mimo wszystko pojechaliśmy.
Pierwszym kościołem na naszej trasie był kościół św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Kicinie, tam też byliśmy na Mszy Świętej.
Po Mszy pokręciliśmy się trochę dookoła, zrobiliśmy zdjęcia i pojechaliśmy dalej. Nadal było chłodno, ale jechało się dobrze.
Kolejnym odwiedzonym przez nas był Kościół św. Mikołaja w Wierzenicy. Byłam już tam dwa lata temu przy okazji wycieczki na Dziewiczą Górę - link do opisu tutaj. Czytając opis tamtej wycieczki uświadomiłam sobie, że w Kicinie wtedy też byliśmy, ale zupełnie o tym nie pamiętałam.
Kolejny był Kościół św. Michała Archanioła w Uzarzewie, również już przez nas odwiedzony w tym roku (tu opis). Akurat trwała tam Msza, więc zrobiliśmy zdjęcie i pojechaliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się przy pałacu na terenie Muzeum Przyrodniczo-Łowieckiego.
Tutaj przerwa była dłuższa, Michała opuściły już chęci do jazdy i wolałby zostać na ławeczce. Zebraliśmy się jednak i ruszyliśmy w dalszą drogę. Dzień już zrobił się upalny, co znacznie odbierało nam siły. Dodatkowo wjechaliśmy w piach. Za to na spokojnych, piaszczystych drogach można dostrzec takie widoki:
Niebawem dotarliśmy do Kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Węglewie, kolejnego i ostatniego już z odwiedzonych przeze mnie wcześniej. Przy tym kościele zrobiliśmy sobie przerwę pierwszego dnia zeszłorocznej wyprawy.
Następnym punktem dnia było nieplanowane odwiedzenie Pól Lednickich.
Pojechaliśmy nad jezioro i rozsiedliśmy się tam na godzinę. Cały czas pływała koło nas mała rybka, nie spłoszyła się nawet gdy wsadziliśmy nogi do wody.
Siedziało nam się wspaniale, mimo słońca. Najedliśmy się, odpoczęliśmy, a ja wspominałam wszystkie spędzone tam chwile. :)
Podjęliśmy decyzję o powrocie do domu tego samego dnia pod wieczór i odłożeniu odwiedzin części kościołów na kiedyś. Kilka jednak było przed nami, musiałam przecież zobaczyć coś nowego. :)
Dotarliśmy do Sławna i do Kaplicy św. Rozalii, stojącej na położonym na wzniesieniu cmentarzu. Bardzo piękna, ale niestety zamknięta.
Dalej jechaliśmy przez miejscowość o wdzięcznej nazwie Myszki i dotarliśmy do Łagiewnik Kościelnych. Tamtejszy kościół jest pod wezwaniem Bożego Ciała i w wiosce trwał odpust. Sam budynek jest odmienny od wcześniejszych, ma naturalny kolor i wysoką strzelistą wieżę. Zwiedziliśmy go również w środku.
W Łagiewnikach zrobiliśmy kolejną przerwę, tym razem koło sklepu, żeby uzupełnić zapasy picia. Zjedliśmy też lody i nawet wygrałam Big Milka, ale nie mogłam wymienić patyczka.
Jechaliśmy dalej dość żwawo, zastanawiając się po co my to wszystko wieziemy i śmiejąc się z siebie. Przynajmniej konkretny trening z sakwami będzie zrobiony. :D
Ostatnim odwiedzonym tego dnia był kościół św. Jana Chrzciciela w Kiszkowie.
Później zostało nam przedzieranie się przez las, siły już mnie opuszczały, ale powoli jechaliśmy dalej.
Trochę dziwne, że jechaliśmy z sakwami i wróciliśmy do domu, ale i tak było fajnie. Lubię takie wycieczki krajoznawcze, tak piękne są nasze okolice. A Puszcza Zielonka jest przeze mnie zdecydowanie zbyt mało odwiedzana.
Fajny dzień - mimo wszystko. :) Dziękuję za wspólne kilometry. :)
Do Michała
Środa, 14 czerwca 2017
Kategoria 1. 1-30km, transport, ze zdjęciami
km: | 22.10 | km teren: | 0.00 |
czas: | 01:08 | km/h: | 19.50 |
Coraz sprawniej, a na pewno szybciej idzie mi szykowanie ekwipunku i pakowanie sakw. Dziś dojazd do Michała, a jeśli się uda to kolejne dwa dni na Szlaku Kościołów Drewnianych wokół Puszczy Zielonki (z jednym noclegiem gdzieś po drodze).
Mój SPD-owy debiut z sakwami. :)
Każdy jest ważny
Niedziela, 11 czerwca 2017
Kategoria 3. 50-100km, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 51.78 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:00 | km/h: | 12.94 |
W niedzielę głównym punktem dnia był Marsz dla Życia, ale chcieliśmy też przejechać się rowerem. Postanowiliśmy połączyć jedno z drugim i na marsz pojechać rowerami. Udało nam się też zrealizować pomysł chodzący nam po głowie już od długiego czasu. Wybraliśmy się na Morasko do rezerwatu meteorytów. Przez pół miasta jechaliśmy ścieżką wzdłuż trasy PST, jechałam nią pierwszy raz. Za pętlą na Sobieskiego wyjechaliśmy na drogę gruntową, krajobrazy były niemal wiejskie. Jeszcze tylko trochę kręcenia i dotarliśmy do rezerwatu, zatrzymaliśmy się na początku ścieżki, żeby przeczytać opis na tablicy informacyjnej.
Przejechaliśmy przez całą ścieżkę i podziwialiśmy kilka leżących przy niej kraterów. Niektóre z nich wypełnione są wodą, tak jak ten na zdjęciu poniżej.
Dalej pojechaliśmy na Górę Moraską, jechało się bardzo przyjemnie, ale ostatnią część - bardzo stromy, piaszczysty podjazd - pokonałam podprowadzając rower. Na górze bez rewelacji, podobno kiedyś był tam jakiś słupek, ale teraz już nic nie ma. Dodatkowo na słońcu było gorąco i bardzo duszno.
Zjechaliśmy z góry i znów podjeżdżaliśmy do punktu widokowego. Widoczność była dość dobra, więc zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Zajadaliśmy orzeszki, podziwialiśmy panoramę miasta i analizowaliśmy położenie znanych nam budynków.
Po przerwie ruszyliśmy do domu na obiad, a później pojechaliśmy na Marsz dla Życia. Od razu po przybyciu na Plac Wolności spotkaliśmy siostrę, szwagra i moją małą, najpiękniejszą siostrzenicę. Razem z nimi dumnie pomaszerowaliśmy u boku prowadząc rowery.
Przeszliśmy w wesołym, kolorowym i bardzo pozytywnym tłumie aż do katerdy. Tam rozmowy ze znajomymi niemal nie miały końca. :)
Pod wieczór Michał odprowadził mnie do domu. Udało mi się po drodze uchwycić na zdjęciu piękny zachód słońca.
A na koniec jeszcze naklejka na michałowej koszulce:
Fajny dzień! :)
Przejechaliśmy przez całą ścieżkę i podziwialiśmy kilka leżących przy niej kraterów. Niektóre z nich wypełnione są wodą, tak jak ten na zdjęciu poniżej.
Dalej pojechaliśmy na Górę Moraską, jechało się bardzo przyjemnie, ale ostatnią część - bardzo stromy, piaszczysty podjazd - pokonałam podprowadzając rower. Na górze bez rewelacji, podobno kiedyś był tam jakiś słupek, ale teraz już nic nie ma. Dodatkowo na słońcu było gorąco i bardzo duszno.
Zjechaliśmy z góry i znów podjeżdżaliśmy do punktu widokowego. Widoczność była dość dobra, więc zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Zajadaliśmy orzeszki, podziwialiśmy panoramę miasta i analizowaliśmy położenie znanych nam budynków.
Po przerwie ruszyliśmy do domu na obiad, a później pojechaliśmy na Marsz dla Życia. Od razu po przybyciu na Plac Wolności spotkaliśmy siostrę, szwagra i moją małą, najpiękniejszą siostrzenicę. Razem z nimi dumnie pomaszerowaliśmy u boku prowadząc rowery.
Przeszliśmy w wesołym, kolorowym i bardzo pozytywnym tłumie aż do katerdy. Tam rozmowy ze znajomymi niemal nie miały końca. :)
Pod wieczór Michał odprowadził mnie do domu. Udało mi się po drodze uchwycić na zdjęciu piękny zachód słońca.
A na koniec jeszcze naklejka na michałowej koszulce:
Fajny dzień! :)
Niedzielne hopki
Niedziela, 28 maja 2017
Kategoria 3. 50-100km, WPN, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 60.45 | km teren: | 0.00 |
czas: | 03:32 | km/h: | 17.11 |
Najpierw razem z Michałem pojechaliśmy do Dopiewca na Mszę. Wróciliśmy do mnie, żeby się się posilić i wypić po szklance coli. Dzień już robił się upalny.
Gdy w końcu wyjechaliśmy z domu, po kilometrze zawracaliśmy, żeby posmarować ramiona Michała kremem z filtrem. Spalił je sobie dzień wcześniej, jadąc cały dzień na rowerze. Musiało go bardzo boleć, skoro dał sobie wysmarować ręce mazidłem. Nie wiem skąd wynika taka niechęć płci przeciwnej do różnego rodzaju kremów... :P
Planowana trasa prowadziła przez Ludwikowo i Dymaczewo, tak też pojechaliśmy. Na początek do WPNu, przy jeziorze Góreckim zatrzymaliśmy się tylko by zrobić zdjęcie.
Dalej przejechaliśmy do jeziora Kociołek i zaraz zaczął się podjazd do Ludwikowa, na którym straciłam wiele nerwów i narzekałam na SPDy. Kiedyś podjeżdżało mi się łatwiej, czułam się pewniej. Jeszcze dużo nauki przede mną. Tego dnia okazji było wiele.
Na górze zatrzymaliśmy się na chwilę, obmyliśmy twarze i łyknęliśmy trochę Ludwiczanki. Zjechaliśmy kawałek asfaltem i odbiliśmy w leśną ścieżkę, prowadzącą przez sinusoidy do Dymaczewa. Dojechaliśmy do podjazdu nie do pokonania, nawet zjazd byłby trudny.
Dawno nie byłam w tym miejscu, przypomniałam sobie i odpowiedziałam Michałowi historię, jak pierwszy raz tam dotarłyśmy z Lotką. Muszę jeździć tam częściej.
Wyjechaliśmy z lasu przed Dymaczewem i czekał nas zjazd. Zatrzymaliśmy się w sklepie i kupiliśmy lody, ale przysklepowe towarzystwo zniechęciło nas do postoju w tym miejscu. Dlatego szybko pojechaliśmy nad jezioro z lodami w ręce i tam je zjedliśmy. Było znacznie przyjemniej. :)
Po przerwie pojechaliśmy dalej czarnym szlakiem. Tu też dawno mnie nie było, a szkoda, bo to bardzo fajna trasa, pełna krótkich zjazdów i podjazdów.
Jechaliśmy szlakiem wzdłuż jeziora, później przez Łódź i Rosnówko. Dalej to już prosto do Chomęcic.
Wieczorem jeszcze odprowadziłam Michała kawałek i po drodze oglądaliśmy zachód słońca, który udało mi się sfotografować:
Dziękuję za wycieczkę. :)
Gdy w końcu wyjechaliśmy z domu, po kilometrze zawracaliśmy, żeby posmarować ramiona Michała kremem z filtrem. Spalił je sobie dzień wcześniej, jadąc cały dzień na rowerze. Musiało go bardzo boleć, skoro dał sobie wysmarować ręce mazidłem. Nie wiem skąd wynika taka niechęć płci przeciwnej do różnego rodzaju kremów... :P
Planowana trasa prowadziła przez Ludwikowo i Dymaczewo, tak też pojechaliśmy. Na początek do WPNu, przy jeziorze Góreckim zatrzymaliśmy się tylko by zrobić zdjęcie.
Dalej przejechaliśmy do jeziora Kociołek i zaraz zaczął się podjazd do Ludwikowa, na którym straciłam wiele nerwów i narzekałam na SPDy. Kiedyś podjeżdżało mi się łatwiej, czułam się pewniej. Jeszcze dużo nauki przede mną. Tego dnia okazji było wiele.
Na górze zatrzymaliśmy się na chwilę, obmyliśmy twarze i łyknęliśmy trochę Ludwiczanki. Zjechaliśmy kawałek asfaltem i odbiliśmy w leśną ścieżkę, prowadzącą przez sinusoidy do Dymaczewa. Dojechaliśmy do podjazdu nie do pokonania, nawet zjazd byłby trudny.
Dawno nie byłam w tym miejscu, przypomniałam sobie i odpowiedziałam Michałowi historię, jak pierwszy raz tam dotarłyśmy z Lotką. Muszę jeździć tam częściej.
Wyjechaliśmy z lasu przed Dymaczewem i czekał nas zjazd. Zatrzymaliśmy się w sklepie i kupiliśmy lody, ale przysklepowe towarzystwo zniechęciło nas do postoju w tym miejscu. Dlatego szybko pojechaliśmy nad jezioro z lodami w ręce i tam je zjedliśmy. Było znacznie przyjemniej. :)
Po przerwie pojechaliśmy dalej czarnym szlakiem. Tu też dawno mnie nie było, a szkoda, bo to bardzo fajna trasa, pełna krótkich zjazdów i podjazdów.
Jechaliśmy szlakiem wzdłuż jeziora, później przez Łódź i Rosnówko. Dalej to już prosto do Chomęcic.
Wieczorem jeszcze odprowadziłam Michała kawałek i po drodze oglądaliśmy zachód słońca, który udało mi się sfotografować:
Dziękuję za wycieczkę. :)
Niedziela na bogato
Niedziela, 14 maja 2017
Kategoria 2. 30-50km, geocaching, WPN, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 47.26 | km teren: | 0.00 |
czas: | 03:13 | km/h: | 14.69 |
Przejażdżka Wartostradą, geocaching i grill nad Wartą... Tylko kilometrów mało. :P
Pojechaliśmy rowerami razem z Michałem na Mszę do kościoła św. Rocha, a później udaliśmy się na Wartostradę. Jechało się bardzo przyjemnie, choć pod wiatr. Szkoda tylko, że nowy odcinek jest szerokim ciągiem pieszo-rowerowym, a nie jest przedzielony... Tym razem było mało ludzi, ale nie wyobrażam sobie przedzierania się przez tłumy spacerowiczów.
Koniec marudzenia. :P
Z Wartostrady zjechaliśmy przy Hetmańskiej i skręciliśmy w stronę Starołęki. Celem było to samo miejsce, które odwiedziliśmy podczas naszej poprzedniej, wspólnej wycieczki.
Kontynuowaliśmy zbieranie skrytek. Słońce grzało bardzo mocno i było gorąco. Szukanie utrudniały wysokie, bujne pokrzywy. Musieliśmy też prowadzić rowery przez wąskie, zarośnięte ścieżki i piach.
Później nastąpił najbardziej wyczekiwany moment tego dnia, czyli grill.
Poszukaliśmy odpowiedniego miejsca i zajęliśmy się przygotowaniem naszego małego obozu.
Mieliśmy grilla jednorazowego, kocyk i świetne nastroje. Taki klimat bardzo lubimy.
Upiekliśmy sobie kiełbasy i chleb, do tego musztarda, pomidor - pychotka. :)
Po jedzeniu mieliśmy czas na leniuchowanie, a grill na ostygnięcie. Słońce schowało się za chmurami, a ja na opalonych rękach zaczęłam odczuwać skutki jego wcześniejszego działania.
Posprzataliśmy wszystko i ruszyliśmy zdobyć ostatnią skrytkę, do której Michał musiał się wdrapać na drzewo. Pokrzywy były wszędzie.
Stan wody w Warcie jest wysoki, na zdjęciu powyżej nie widać miejsca, gdzie Michał siedział 1 maja.
Później czekał nas powrót do domu, najpierw w stronę Rogalinka przez Czapury, Wiórek i Sasinowo czyli nieznane mi tereny. Od Rogalinka już przez Puszczykowo, doskonale znanymi drogami do domu.
Dziękuję za fajny dzień, następnym razem musimy pamiętać o kremie z filtrem, odstraszaczu owadów i dużej ilości wody. :)
Pojechaliśmy rowerami razem z Michałem na Mszę do kościoła św. Rocha, a później udaliśmy się na Wartostradę. Jechało się bardzo przyjemnie, choć pod wiatr. Szkoda tylko, że nowy odcinek jest szerokim ciągiem pieszo-rowerowym, a nie jest przedzielony... Tym razem było mało ludzi, ale nie wyobrażam sobie przedzierania się przez tłumy spacerowiczów.
Koniec marudzenia. :P
Z Wartostrady zjechaliśmy przy Hetmańskiej i skręciliśmy w stronę Starołęki. Celem było to samo miejsce, które odwiedziliśmy podczas naszej poprzedniej, wspólnej wycieczki.
Kontynuowaliśmy zbieranie skrytek. Słońce grzało bardzo mocno i było gorąco. Szukanie utrudniały wysokie, bujne pokrzywy. Musieliśmy też prowadzić rowery przez wąskie, zarośnięte ścieżki i piach.
Później nastąpił najbardziej wyczekiwany moment tego dnia, czyli grill.
Poszukaliśmy odpowiedniego miejsca i zajęliśmy się przygotowaniem naszego małego obozu.
Mieliśmy grilla jednorazowego, kocyk i świetne nastroje. Taki klimat bardzo lubimy.
Upiekliśmy sobie kiełbasy i chleb, do tego musztarda, pomidor - pychotka. :)
Po jedzeniu mieliśmy czas na leniuchowanie, a grill na ostygnięcie. Słońce schowało się za chmurami, a ja na opalonych rękach zaczęłam odczuwać skutki jego wcześniejszego działania.
Posprzataliśmy wszystko i ruszyliśmy zdobyć ostatnią skrytkę, do której Michał musiał się wdrapać na drzewo. Pokrzywy były wszędzie.
Stan wody w Warcie jest wysoki, na zdjęciu powyżej nie widać miejsca, gdzie Michał siedział 1 maja.
Później czekał nas powrót do domu, najpierw w stronę Rogalinka przez Czapury, Wiórek i Sasinowo czyli nieznane mi tereny. Od Rogalinka już przez Puszczykowo, doskonale znanymi drogami do domu.
Dziękuję za fajny dzień, następnym razem musimy pamiętać o kremie z filtrem, odstraszaczu owadów i dużej ilości wody. :)
Majówka
Poniedziałek, 8 maja 2017
Kategoria 2. 30-50km, geocaching, z Michałem, ze zdjęciami
km: | 36.83 | km teren: | 0.00 |
czas: | 02:13 | km/h: | 16.62 |
Od początku roku jest zimno i wietrznie. Powoli mam tego dość. Pogoda wybiła nam z głowy nieśmiałe plany wyjazdu pod namiot, ale majówka w ogóle bez roweru byłaby nie do zaakceptowania. W poniedziałek wyruszyliśmy z Michałem w teren. Przyjechał po mnie i razem pojechaliśmy w stronę Poznania. Celem na ten dzień było odnalezienie kilku skrytek geocache nad Wartą. Pojechaliśmy przez Komorniki, Luboń, Dębinę, Starołękę i zjechaliśmy w stronę rzeki. Przed nami była łąka i ścieżka prowadząca do rzeki, a potem wzdłuż niej. Dodatkowo była usiana fajnymi skrytkami.
Kilka razy wspinaliśmy się na drzewa, żeby dosięgnąć zdobycz. Raz odpuściliśmy, bo wejście było trudne, a w butach spd jeszcze trudniejsze. Mimo to miejsce bardzo nam się spodobało i postanowiliśmy, że kiedyś tam wrócimy.
Początkowo planowaliśmy powrót przez Mosinę, aby tam przekroczyć Wartę i wrócić do mnie. Jednak szukaliśmy skrytek dłużej niż planowaliśmy i postanowiliśmy wrócić tą samą trasą. Zmodyfikowaliśmy ją o przejazd wzdłuż autostrady do Lubonia, który poleciła nam spotkana para rowerzystów. Mimo, że skraca drogę, to trzeba nosić rowery, na koniec jechać po trawie i pewnie więcej z tego skrótu nie skorzystamy.
Wróciliśmy do domu, gdzie czekał na nas obiadek.
Sam wyjazd bardzo udany, bardzo wiało, ale było słonecznie. Odkryliśmy też bardzo fajne, spokojne miejsce na obrzeżach miasta.
Dziękuję za niezbyt długą, ale ciekawą wycieczkę :*