Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2014
Dystans całkowity: | 870.78 km (w terenie 14.20 km; 1.63%) |
Czas w ruchu: | 54:12 |
Średnia prędkość: | 15.86 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.10 km/h |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 34.83 km i 2h 15m |
Więcej statystyk |
Do Lubonia
Wtorek, 19 sierpnia 2014
Kategoria 1. 1-30km, transport
km: | 17.85 | km teren: | 0.00 |
czas: | 00:52 | km/h: | 20.60 |
Znów do Lubonia, tradycyjnie zawieźć coś do taty pracy do biura. Po drodze tradycyjnie spotkałam Gumisia wracającego z pracy, ale nie rozmawialiśmy, bo bardzo się spieszyłam. Powrót pod mega wiatr.
WYPRAWA ŚWINOUJŚCIE - HEL
Wtorek, 19 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 0.00 | km teren: | 0.00 |
czas: | km/h: |
Założeniem wyprawy było przejechanie wzdłuż wybrzeża ze Świnoujścia na Hel, jeżeli tylko pozwolą na to kolana wszystkich uczestników, nie załamie się pogoda, albo nie stanie się jeszcze coś innego. Na szczęście cel został osiągnięty, a wyprawę można opisać i streścić w jednym słowie: PRZYGODA! :)
Za nami wiele wspaniałych chwil i mnóstwo cudownych widoków, ale też momentów słabości.
Dziękuję Marcie i Pawłowi za wspólną wędrówkę naszym pięknym polskim wybrzeżem.
A wszystko można podsumować tak:
7 dni - 3 osoby - 511,82 kilometrów
Dziękuję Marcie i Pawłowi za wspólną wędrówkę naszym pięknym polskim wybrzeżem.
A wszystko można podsumować tak:
7 dni - 3 osoby - 511,82 kilometrów
Cel osiągnięty !!! © animalek
>>> dzień 1
>>> dzień 2
>>> dzień 3
>>> dzień 4
>>> dzień 5
>>> dzień 6
>>> dzień 7
Zdjęcia w opisie w większości pochodzą z aparatu Pawła i dziękuję mu za ich udostępnienie. :)
Powstał także filmik z wyprawy, zachęcam do obejrzenia! :)
Wybrzeże 2014 - filmik
>>> dzień 1
>>> dzień 2
>>> dzień 3
>>> dzień 4
>>> dzień 5
>>> dzień 6
>>> dzień 7
Zdjęcia w opisie w większości pochodzą z aparatu Pawła i dziękuję mu za ich udostępnienie. :)
Powstał także filmik z wyprawy, zachęcam do obejrzenia! :)
Wybrzeże 2014 - filmik
Świnoujście - Hel - dzień 7
Niedziela, 17 sierpnia 2014
Kategoria ze zdjęciami, z Gumisiem, 2. 30-50km, Świnoujście - Hel 2014, z sakwami
km: | 43.87 | km teren: | 0.00 |
czas: | 03:40 | km/h: | 11.97 |
Ostatni dzień naszej wyprawy zaczął się bardzo leniwie i powoli. Spaliśmy na polu namiotowym, a nie na dziko więc nie było powodu by się spieszyć. Zrobiliśmy sobie śniadanie, później spakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy dalej.
Wyjechaliśmy z Jastarni i zaraz wjechaliśmy do Juraty, gdzie zjechaliśmy na molo od strony zatoki:
A później pojechaliśmy na plażę od strony morza:
W końcu wyjechaliśmy z Juraty i niebawem naszym oczom ukazała się wyczekiwana tablica. Dotarliśmy do celu, więc zdjęcia musiały być. Radość była też ogromna, co widać na załączonym obrazku:
Jak mówi Paweł, wyprawa jest wtedy, kiedy trwa ponad tydzień, ale dla mnie to była prawdziwa wyprawa i bardzo przeżywałam, że nie było wielkich komplikacji i udało nam się osiągnąć cel.
Do "końcówki Helu" był jeszcze kawałek więc jechaliśmy dalej. W mieście sprawdziliśmy pociągi, statki itd, po mniejszych i większych starciach osiągnęliśmy kompromis w kwestii naszego powrotu. Najpierw statkiem do Gdańska, a potem pociągiem do Poznania. Do statku było trochę czasu, więc zwiedziliśmy trochę Hel. Pojechaliśmy do latarni:
Ja z Gumisiem weszliśmy do góry, ale na samej górze było trochę tłoczno i przede wszystkim gorąco. Najbardziej podobały mi się schody :P
Później pojechaliśmy na cypel i przejechaliśmy promenadą, która jest bardzo fajnie zrobiona.
Widoki oczywiście wspaniałe:
A tak prezentowały się nasze rowery podczas przerwy.
Później musieliśmy już jechać z powrotem do portu, bo przed wejściem na statek chcieliśmy zjeść kebab, ale nie mieli mięsa. Tak więc poczekaliśmy na statek, zapakowaliśmy się i na statku zjedliśmy kanapki.
Podróż statkiem minęła w miarę szybko, nie bujało - jak to w zatoce.
Wpływając do Gdańska mijaliśmy Westerplatte i za każdym razem poruszający napis:
Gdy dopłynęliśmy do celu nastąpiło wypakowywanie. Panowie wystawiali rowery jak leci i stawiali je po prosu na chodniku. Trochę to nieprzemyślane, bez ładu i składu, ale cóż. Zapakowaliśmy sakwy na rowery i ruszyliśmy na starówkę. Wstąpiliśmy na obiecanego kebaba do pana Turka, ale wcale nie były super smaczne. :P Jak dla mnie za dużo cebuli, a poza tym zjadłam całego, więc musiał być mały, bo nigdy mi się to nie zdarzyło. :P
Trochę się zasiedzieliśmy, więc trzeba było się pospieszyć na dworzec. Gdy podjechał pociąg, od razu zaczęliśmy pakować rowery, mimo że nie mieliśmy biletów. Byle wejść i pojechać, a resztę już się załatwi. :)
Oczywiście rowery były upchane jeden na drugi, ale nie ma co narzekać.
Kiedy dojeżdżaliśmy do Poznania Głównego zaczęło padać dosyć mocno. Pomyśleliśmy sobie, że udało nam się uniknąć tyle ulew na wyprawie, a zmokniemy jadąc z Poznania do domu. Na peronie sprawnie zapakowaliśmy bagaż, pożegnaliśmy się ze współtowarzyszami z pociągu i pojechaliśmy.
Na szczęście przestało padać, no i w Poznaniu było o wiele cieplej niż na wybrzeżu, więc pomimo późnej godziny nie było zimno. Niestety byliśmy potwornie wymęczeni jazdą pociągiem i droga do domu dłużyła się w nieskończoność.
W Komornikach stwierdziłam, że nie pojadę przez Głuchowo, tylko pożegnałam się z Martą i Pawłem, i przez Rosnowo sama pojechałam prosto do domu. Zmęczona, ale bardzo dumna i szczęśliwa dotarłam do Chomęcic i tak zakończyła się moja wyprawa.
:)
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ Marcie i Pawłowi :)
Wyjechaliśmy z Jastarni i zaraz wjechaliśmy do Juraty, gdzie zjechaliśmy na molo od strony zatoki:
A później pojechaliśmy na plażę od strony morza:
W końcu wyjechaliśmy z Juraty i niebawem naszym oczom ukazała się wyczekiwana tablica. Dotarliśmy do celu, więc zdjęcia musiały być. Radość była też ogromna, co widać na załączonym obrazku:
Jak mówi Paweł, wyprawa jest wtedy, kiedy trwa ponad tydzień, ale dla mnie to była prawdziwa wyprawa i bardzo przeżywałam, że nie było wielkich komplikacji i udało nam się osiągnąć cel.
Do "końcówki Helu" był jeszcze kawałek więc jechaliśmy dalej. W mieście sprawdziliśmy pociągi, statki itd, po mniejszych i większych starciach osiągnęliśmy kompromis w kwestii naszego powrotu. Najpierw statkiem do Gdańska, a potem pociągiem do Poznania. Do statku było trochę czasu, więc zwiedziliśmy trochę Hel. Pojechaliśmy do latarni:
Ja z Gumisiem weszliśmy do góry, ale na samej górze było trochę tłoczno i przede wszystkim gorąco. Najbardziej podobały mi się schody :P
Później pojechaliśmy na cypel i przejechaliśmy promenadą, która jest bardzo fajnie zrobiona.
Widoki oczywiście wspaniałe:
A tak prezentowały się nasze rowery podczas przerwy.
Później musieliśmy już jechać z powrotem do portu, bo przed wejściem na statek chcieliśmy zjeść kebab, ale nie mieli mięsa. Tak więc poczekaliśmy na statek, zapakowaliśmy się i na statku zjedliśmy kanapki.
Podróż statkiem minęła w miarę szybko, nie bujało - jak to w zatoce.
Wpływając do Gdańska mijaliśmy Westerplatte i za każdym razem poruszający napis:
Gdy dopłynęliśmy do celu nastąpiło wypakowywanie. Panowie wystawiali rowery jak leci i stawiali je po prosu na chodniku. Trochę to nieprzemyślane, bez ładu i składu, ale cóż. Zapakowaliśmy sakwy na rowery i ruszyliśmy na starówkę. Wstąpiliśmy na obiecanego kebaba do pana Turka, ale wcale nie były super smaczne. :P Jak dla mnie za dużo cebuli, a poza tym zjadłam całego, więc musiał być mały, bo nigdy mi się to nie zdarzyło. :P
Trochę się zasiedzieliśmy, więc trzeba było się pospieszyć na dworzec. Gdy podjechał pociąg, od razu zaczęliśmy pakować rowery, mimo że nie mieliśmy biletów. Byle wejść i pojechać, a resztę już się załatwi. :)
Oczywiście rowery były upchane jeden na drugi, ale nie ma co narzekać.
Kiedy dojeżdżaliśmy do Poznania Głównego zaczęło padać dosyć mocno. Pomyśleliśmy sobie, że udało nam się uniknąć tyle ulew na wyprawie, a zmokniemy jadąc z Poznania do domu. Na peronie sprawnie zapakowaliśmy bagaż, pożegnaliśmy się ze współtowarzyszami z pociągu i pojechaliśmy.
Na szczęście przestało padać, no i w Poznaniu było o wiele cieplej niż na wybrzeżu, więc pomimo późnej godziny nie było zimno. Niestety byliśmy potwornie wymęczeni jazdą pociągiem i droga do domu dłużyła się w nieskończoność.
W Komornikach stwierdziłam, że nie pojadę przez Głuchowo, tylko pożegnałam się z Martą i Pawłem, i przez Rosnowo sama pojechałam prosto do domu. Zmęczona, ale bardzo dumna i szczęśliwa dotarłam do Chomęcic i tak zakończyła się moja wyprawa.
:)
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ Marcie i Pawłowi :)
Świnoujście - Hel - dzień 6
Sobota, 16 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 4. 100-150km, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 100.22 | km teren: | 0.00 |
czas: | 07:20 | km/h: | 13.67 |
Rano pobudka dość wcześnie, szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy w drogę. Powody naszego pośpiechu były trzy: byliśmy blisko ścieżki bardzo widoczni, mieliśmy mało wody, a jeszcze mniej jedzenia.
Ruszyliśmy w końcu i jechaliśmy wzdłuż wydm, za którymi równolegle z nami przesuwały się ciemne chmury. Trasa była bardzo ciekawa, a już na pewno na wyprawę z sakwami, góra, dół, piach, korzenie itd.
Jechaliśmy przez piękny las, który zdawał się nie kończyć. W pewnym momencie Gumiś zauważył, że opona w jego tylnym kole jest przetarta. Niestety nie należało to do awarii, które można po prostu naprawić, jechaliśmy więc dalej z dużą ostrożnością.
Gdy zobaczyliśmy drogowskaz wskazujący latarnię, postanowiliśmy tam pojechać. Okazało się, że czekał na nas spory podjazd. Gumiś postanowił powalczyć, a ja z Martą poddałyśmy się i podprowadziłyśmy rowery, co też do łatwych nie należało.
Na górze zjedliśmy po batonie i Paweł z Martą weszli na latarnię. Mieli widok na nadchodzącą ulewę, podobno było widać jak te chmury idą w naszym kierunku:
Nie ma co, widok niezły.
A tutaj widać mnie i rowery:
Gdy schodzili na dół zaczęło kropić, pobiegłyśmy do rowerów zabrać kaski, zdjęłam też mapnik, żeby nie przemókł. I zaczęło lać, jakby się dobrze przyjrzeć to widać na zdjęciu:
I kolejny raz udało nam się uniknąć zmoknięcia! :)
Gdy wyszło słońce zjechaliśmy na dół i wjechaliśmy do malutkiej miejscowości Osetnik, gzie kupiliśmy trochę wody i takie coś z serem. Nie był to szczyt śniadaniowych marzeń, ale na początek musiało wystarczyć.
Po zaspokojeniu głodu znów wjechaliśmy w las. Pogoda była w porządku, tylko temperatura dziwna. W krótkim rękawie trochę chłodno, a jak coś się założyło na wierzch to za gorąco. Co chwilę robiliśmy przerwy, żeby się ubrać i rozebrać. :P
Podczas jednej z przerw w lesie zza naszych pleców wyłonił się Krzysiek, tak więc dalej jechaliśmy w czwórkę. Gdy wyjechaliśmy na asfalt zrobiliśmy przerwę techniczną i zamianę opon Gumisia z przodu na tył i odwrotnie, żeby zmniejszyć obciążenie tej uszkodzonej. Nasz towarzysz patrzył z nutką zazdrości na naszą szybką współpracę, bo on był sam :P Podczas gdy Gumiś przekładał dętki my skorzystałyśmy z chwili i posmarowałyśmy sobie łańcuchy, a potem napompowałyśmy po jednym kole Pawła. Gdy wszystko było już gotowe ruszyliśmy dalej.
Jechaliśmy przez Kopalino, Lubiatowo i chcieliśmy dojechać do Białogóry, ale nie wiedzieliśmy którędy. Ani nasze GPSy w telefonach, ani mapa Krzyska nie pomogły. W końcu zapytaliśmy o drogę rowerzystę, gdy nam tłumaczył zbytnio nie słuchałam, Marta podobnie :P Miałyśmy przecież dwóch chłopaków, którzy analizowali trasę na mapie. To był błąd, bo kiedy ruszyliśmy dalej zaczęliśmy krążyć po lasach i pogubiliśmy się. I na dobrą trasę wyprowadził nas nie kto inny, tylko Marta, patrząc na słońce, którego prawie nie było widać za chmurami. :) Ta sama Marta, która siedząc ze mną na plaży pytała, w którą stronę jest Hel. :P W końcu wyjechaliśmy na dobrą drogę, nasz towarzysz się odłączył. Ciekawe jak długo jeszcze błądził. My dojechaliśmy do Białogóry, zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy po lodzie, batoniku, wypiliśmy sok, a później Gumiś kupił po kiełbasie, które zjedliśmy od razu. :P
Dalej jechaliśmy przez Dębki, przed Karwieńskimi Błotami Drugimi wiało tak bardzo z boku, że myślałam, że wpadnę do rzeczki płynącej wzdłuż drogi. :P W miejscowości zatrzymaliśmy się na chwilę, ale śmierdziało od kanału, więc pojechaliśmy do Karwii, gdzie wjechalismy na drogę nr 215, którą chcieliśmy dojechać do Władysławowa. Planowaliśmy rozbić się na polu namiotowym w miarę wcześnie i pójść na plażę.
Tym szlakiem się najczęściej kierowaliśmy.
Droga była dość ruchliwa i niezbyt ciekawa, ale najgorzej było w Jastrzębiej Górze - wąsko, ruchliwie i jeszcze niemiłosiernie długi podjazd. Pojechaliśmy pod "Gwiazdę Północy" czyli najdalej wysunięty na północ punkt Polski i zrobiliśmy wspólną fotkę. Gumiś i Marta w pięknych strojach. :)
Jechaliśmy dalej, droga zamieniła się na drogę z kostki (okropne), były podjazdy, zjazdy i tak dotarliśmy do Władysławowa. Wstąpiliśmy na pole namiotowe zapytać o cenę, ale pojechaliśmy dalej szukać czegoś innego. Jakoś tak wyszło, że przejechaliśmy przez Władysławowo i po małym starciu postanowiliśmy nie cofać się tylko jechać jeszcze kilka kilometrów do Chałup.
Tak oto pierwszy raz znalazłam się na Półwyspie Helskim, przyznam szczerze, było bardzo ładnie. :)
W Chałupach zero szans na znalezienie miejsca na polu namiotowym, więc jechaliśmy dalej. W Kuźnicy podobnie jak w Chałupach, trzeba było dojechać do Jastarni. Gumiś po drodze zrobił mi zdjęcie, które bardzo mi się podoba :)
Po Jastarni krążyliśmy trochę szukając odpowiedniego pola namiotowego, Marta dzwoniła do mamy która nam wyszukała kilka w internecie. W końcu trafiliśmy na pole "Pod Cyprysami". Szybko rozbiliśmy jeden namiot, włożyliśmy do niego sakwy i rowerami pojechaliśmy na miasto na gofry, potem na zakupy i tak wybiło nam 100 km tego dnia. Bez sakw jechało się cudownie lekko.
Po powrocie ugotowaliśmy sobie makaron, wypiliśmy po piwie i poszliśmy spać.
Dzień znów męczący, ale udany. I po raz kolejny nie zmokliśmy chociaż były spore szanse. A Hel już tuż, tuż... :)
Ruszyliśmy w końcu i jechaliśmy wzdłuż wydm, za którymi równolegle z nami przesuwały się ciemne chmury. Trasa była bardzo ciekawa, a już na pewno na wyprawę z sakwami, góra, dół, piach, korzenie itd.
Jechaliśmy przez piękny las, który zdawał się nie kończyć. W pewnym momencie Gumiś zauważył, że opona w jego tylnym kole jest przetarta. Niestety nie należało to do awarii, które można po prostu naprawić, jechaliśmy więc dalej z dużą ostrożnością.
Gdy zobaczyliśmy drogowskaz wskazujący latarnię, postanowiliśmy tam pojechać. Okazało się, że czekał na nas spory podjazd. Gumiś postanowił powalczyć, a ja z Martą poddałyśmy się i podprowadziłyśmy rowery, co też do łatwych nie należało.
Na górze zjedliśmy po batonie i Paweł z Martą weszli na latarnię. Mieli widok na nadchodzącą ulewę, podobno było widać jak te chmury idą w naszym kierunku:
Nie ma co, widok niezły.
A tutaj widać mnie i rowery:
Gdy schodzili na dół zaczęło kropić, pobiegłyśmy do rowerów zabrać kaski, zdjęłam też mapnik, żeby nie przemókł. I zaczęło lać, jakby się dobrze przyjrzeć to widać na zdjęciu:
I kolejny raz udało nam się uniknąć zmoknięcia! :)
Gdy wyszło słońce zjechaliśmy na dół i wjechaliśmy do malutkiej miejscowości Osetnik, gzie kupiliśmy trochę wody i takie coś z serem. Nie był to szczyt śniadaniowych marzeń, ale na początek musiało wystarczyć.
Po zaspokojeniu głodu znów wjechaliśmy w las. Pogoda była w porządku, tylko temperatura dziwna. W krótkim rękawie trochę chłodno, a jak coś się założyło na wierzch to za gorąco. Co chwilę robiliśmy przerwy, żeby się ubrać i rozebrać. :P
Podczas jednej z przerw w lesie zza naszych pleców wyłonił się Krzysiek, tak więc dalej jechaliśmy w czwórkę. Gdy wyjechaliśmy na asfalt zrobiliśmy przerwę techniczną i zamianę opon Gumisia z przodu na tył i odwrotnie, żeby zmniejszyć obciążenie tej uszkodzonej. Nasz towarzysz patrzył z nutką zazdrości na naszą szybką współpracę, bo on był sam :P Podczas gdy Gumiś przekładał dętki my skorzystałyśmy z chwili i posmarowałyśmy sobie łańcuchy, a potem napompowałyśmy po jednym kole Pawła. Gdy wszystko było już gotowe ruszyliśmy dalej.
Jechaliśmy przez Kopalino, Lubiatowo i chcieliśmy dojechać do Białogóry, ale nie wiedzieliśmy którędy. Ani nasze GPSy w telefonach, ani mapa Krzyska nie pomogły. W końcu zapytaliśmy o drogę rowerzystę, gdy nam tłumaczył zbytnio nie słuchałam, Marta podobnie :P Miałyśmy przecież dwóch chłopaków, którzy analizowali trasę na mapie. To był błąd, bo kiedy ruszyliśmy dalej zaczęliśmy krążyć po lasach i pogubiliśmy się. I na dobrą trasę wyprowadził nas nie kto inny, tylko Marta, patrząc na słońce, którego prawie nie było widać za chmurami. :) Ta sama Marta, która siedząc ze mną na plaży pytała, w którą stronę jest Hel. :P W końcu wyjechaliśmy na dobrą drogę, nasz towarzysz się odłączył. Ciekawe jak długo jeszcze błądził. My dojechaliśmy do Białogóry, zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy po lodzie, batoniku, wypiliśmy sok, a później Gumiś kupił po kiełbasie, które zjedliśmy od razu. :P
Dalej jechaliśmy przez Dębki, przed Karwieńskimi Błotami Drugimi wiało tak bardzo z boku, że myślałam, że wpadnę do rzeczki płynącej wzdłuż drogi. :P W miejscowości zatrzymaliśmy się na chwilę, ale śmierdziało od kanału, więc pojechaliśmy do Karwii, gdzie wjechalismy na drogę nr 215, którą chcieliśmy dojechać do Władysławowa. Planowaliśmy rozbić się na polu namiotowym w miarę wcześnie i pójść na plażę.
Tym szlakiem się najczęściej kierowaliśmy.
Droga była dość ruchliwa i niezbyt ciekawa, ale najgorzej było w Jastrzębiej Górze - wąsko, ruchliwie i jeszcze niemiłosiernie długi podjazd. Pojechaliśmy pod "Gwiazdę Północy" czyli najdalej wysunięty na północ punkt Polski i zrobiliśmy wspólną fotkę. Gumiś i Marta w pięknych strojach. :)
Jechaliśmy dalej, droga zamieniła się na drogę z kostki (okropne), były podjazdy, zjazdy i tak dotarliśmy do Władysławowa. Wstąpiliśmy na pole namiotowe zapytać o cenę, ale pojechaliśmy dalej szukać czegoś innego. Jakoś tak wyszło, że przejechaliśmy przez Władysławowo i po małym starciu postanowiliśmy nie cofać się tylko jechać jeszcze kilka kilometrów do Chałup.
Tak oto pierwszy raz znalazłam się na Półwyspie Helskim, przyznam szczerze, było bardzo ładnie. :)
W Chałupach zero szans na znalezienie miejsca na polu namiotowym, więc jechaliśmy dalej. W Kuźnicy podobnie jak w Chałupach, trzeba było dojechać do Jastarni. Gumiś po drodze zrobił mi zdjęcie, które bardzo mi się podoba :)
Po Jastarni krążyliśmy trochę szukając odpowiedniego pola namiotowego, Marta dzwoniła do mamy która nam wyszukała kilka w internecie. W końcu trafiliśmy na pole "Pod Cyprysami". Szybko rozbiliśmy jeden namiot, włożyliśmy do niego sakwy i rowerami pojechaliśmy na miasto na gofry, potem na zakupy i tak wybiło nam 100 km tego dnia. Bez sakw jechało się cudownie lekko.
Po powrocie ugotowaliśmy sobie makaron, wypiliśmy po piwie i poszliśmy spać.
Dzień znów męczący, ale udany. I po raz kolejny nie zmokliśmy chociaż były spore szanse. A Hel już tuż, tuż... :)
Świnoujście - Hel - dzień 5
Piątek, 15 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 75.54 | km teren: | 0.00 |
czas: | 06:12 | km/h: | 12.18 |
Rano obudziło nas słońce, mój namiot był suchutki i byłam wyspana. Moi "sąsiedzi" niestety nie spali tak dobrze, bo uchodziło im powietrze z materaca. :/ Postanowiliśmy zwinąć szybko nasz obóz i ruszyć w trasę, a śniadanie zjeść gdzieś po drodze.
Na zdjęciu widać jak wychodzę z ukrycia na ścieżkę:
Jechaliśmy głównie drogami z betonowych płyt i polnymi. Na początku, jak widać, pogoda była ładna, ale zaczęło się chmurzyć, więc śniadanko musiało poczekać.
Uciekając przed chmurami dotarliśmy do Rowów, schowaliśmy się przed deszczem i Marta z Gumisiem rozegrali rundę cymbergaja.
Kiedy przestało padać wyjechaliśmy spod dachu i okazało się, że prawdziwy deszcz dopiero się zbliża. Zaraz obok na szczęście był wielki, murowany przystanek z porządnym dachem. Zmieściliśmy się tam my, nasze rowery i inni chowający się przed deszczem. Przyszła pora na śniadanie. Były kanapki z ogórkiem, a nawet kaszka na ciepło. Spędziliśmy tam chyba około godziny bo padało (i grzmiało) nieźle.
Bo na wyprawie każdy staje się Tyrolem... :D
Kiedy w końcu ciut się wypogodziło ruszyliśmy dalej i wjechaliśmy do Słowińskiego Parku Narodowego, za wstęp musieliśmy zapłacić. Dobrze, że po WPN-ie mogę jeździć za darmo :P Po deszczu drzewa były mokre i cały czas na nas kapało, ale gorsze było błoto, przez które momentami było na prawdę ciężko.
Tak prezentowały się nasze rowery podczas jednej z przerw:
Dojechaliśmy do punktu widokowego nad jeziorem Gardno:
Gdzieś przed Smołdzinem mamy dylemat co do trasy, grupa świątecznych rowerzystów jedzie dookoła, żeby uniknąć drogi z mega kałużami. My oczywiście jedziemy prosto. Droga przez 500 metrów wyglądała mniej więcej tak:
W końcu dojechaliśmy do miejscowości i zrobiliśmy sobie przerwę koło wielskiego sklepu. Dalej dotarliśmy do miejscowości Kluki, w której można podziwiać starą, kaszubską architekturę - tzw. "domy w kratę". W Klukach też zrobiliśmy podgląd mapy, ale nie było wyboru - droga tylko jedna. Wyjechaliśmy z miejscowości i zauważyliśmy tabliczkę z napisem, którego nie pamiętam dokładnie, ale w stylu: "Uwaga, nawierzchnia częściowo uszkodzona". Jednak nie było innego wyjścia. Droga okazała się trawiasto-błotnista, ciężko się tym jechało:
Po ujechaniu niemałego odcinka wjechaliśmy na łąkę i droga totalnie się skończyła, wcale nie dało się jechać, więc zawróciliśmy. Spotkaliśmy Krzysztofa, którego widzieliśmy już kilka razy i razem z nim dojechaliśmy do wspomnianej tabliczki, tyle, że tym razem odbiliśmy w bok. Droga była miejscami okropna, koła zanurzały się nawet do połowy w czarnym błocie.
Tak wyglądał rower Gumisia:
Jechaliśmy dzielnie dalej, ale wszyscy marzyli o tym, żeby w końcu wyjechać z tego bagna. Trzeba jednak przyznać, że było tam mega pięknie, choć wtedy chyba o tym nie myśleliśmy.
Kiedy dojechaliśmy do drewnianych drogowskazów okazało się, że do miejscowości z której przyjechaliśmy było 1,5 km,a mi wydawało się że tysiąc. :P Za namową Krzycha zrezygnowaliśmy ze skrętu w stronę Łeby, bo podobno tam było jeszcze gorzej. Jechaliśmy dookoła, ale droga stała się w końcu normalną, polną i przejezdną. W końcu wyjechaliśmy na asfalt, który dawno aż tak nas nie cieszył. Dojechaliśmy do Izbicy, później skierowaliśmy się w stronę miejscowości Gać. Minęliśmy Łebę, ale nie tę, do której zmierzaliśmy:
Pogoda zaczęła się psuć, więc rozglądaliśmy się za miejscem, w którym można by przeczekać deszcz. I kolejny raz na tej wyprawie udało nam się uniknąć zmoknięcia, bo po wjechaniu do lasu schowaliśmy się pod taką wiatą:
Nasz towarzysz pojechał dalej, a my zrobiliśmy sobie jedzonko. Szczerze mówiąc już byłam wykończona, na dodatek zrobiło się chłodno.
Po przerwie ruszyliśmy przez lasy, było trochę piachu, ale w końcu przejechaliśmy Żarnowską i mijając po lewej jezioro Łebsko kierowaliśmy się na Łebę.
W Łebie pojechaliśmy na plażę, było zimno, ludzie chodzili w bluzach i kurtkach, ale Paweł postanowił się wykąpać.
Rozważaliśmy spanie na polu namiotowym - Gumiś chciał, Marta nie, a mi było wszystko jedno, byle tylko szybko znaleźć się w namiocie, w ciepłym śpiworku. Byłam zmęczona, czułam się źle, chyba miałam gorączkę, a co za tym idzie paskudny humor. Trochę się wszyscy o to pokłóciliśmy, ale w końcu wyjechaliśmy za miasto i rozbiliśmy się znów blisko ścieżki R-10 nad j. Sarbsko. Postanowiliśmy rozbić tylko jeden namiot, żeby rano szybciej go złożyć i odjechać. Okazało się, że nasze zapasy wody były bardzo małe, a zapomnieliśmy kupić zajęci kłóceniem się. Zagotowaliśmy więc tylko trochę na gorące kubki i zrobiliśmy kanapki. Marta sklejała materac, który i tak się rozkleił kiedy Paweł na niego wlazł. Czekała ich nocka na twardym :(
Dzień był mega męczący, jazda głównie w wymagającym terenie, ale na pewno pasuje do niego po raz kolejny słowo: PRZYGODA! :)
Na zdjęciu widać jak wychodzę z ukrycia na ścieżkę:
Jechaliśmy głównie drogami z betonowych płyt i polnymi. Na początku, jak widać, pogoda była ładna, ale zaczęło się chmurzyć, więc śniadanko musiało poczekać.
Uciekając przed chmurami dotarliśmy do Rowów, schowaliśmy się przed deszczem i Marta z Gumisiem rozegrali rundę cymbergaja.
Kiedy przestało padać wyjechaliśmy spod dachu i okazało się, że prawdziwy deszcz dopiero się zbliża. Zaraz obok na szczęście był wielki, murowany przystanek z porządnym dachem. Zmieściliśmy się tam my, nasze rowery i inni chowający się przed deszczem. Przyszła pora na śniadanie. Były kanapki z ogórkiem, a nawet kaszka na ciepło. Spędziliśmy tam chyba około godziny bo padało (i grzmiało) nieźle.
Bo na wyprawie każdy staje się Tyrolem... :D
Kiedy w końcu ciut się wypogodziło ruszyliśmy dalej i wjechaliśmy do Słowińskiego Parku Narodowego, za wstęp musieliśmy zapłacić. Dobrze, że po WPN-ie mogę jeździć za darmo :P Po deszczu drzewa były mokre i cały czas na nas kapało, ale gorsze było błoto, przez które momentami było na prawdę ciężko.
Tak prezentowały się nasze rowery podczas jednej z przerw:
Dojechaliśmy do punktu widokowego nad jeziorem Gardno:
Gdzieś przed Smołdzinem mamy dylemat co do trasy, grupa świątecznych rowerzystów jedzie dookoła, żeby uniknąć drogi z mega kałużami. My oczywiście jedziemy prosto. Droga przez 500 metrów wyglądała mniej więcej tak:
W końcu dojechaliśmy do miejscowości i zrobiliśmy sobie przerwę koło wielskiego sklepu. Dalej dotarliśmy do miejscowości Kluki, w której można podziwiać starą, kaszubską architekturę - tzw. "domy w kratę". W Klukach też zrobiliśmy podgląd mapy, ale nie było wyboru - droga tylko jedna. Wyjechaliśmy z miejscowości i zauważyliśmy tabliczkę z napisem, którego nie pamiętam dokładnie, ale w stylu: "Uwaga, nawierzchnia częściowo uszkodzona". Jednak nie było innego wyjścia. Droga okazała się trawiasto-błotnista, ciężko się tym jechało:
Po ujechaniu niemałego odcinka wjechaliśmy na łąkę i droga totalnie się skończyła, wcale nie dało się jechać, więc zawróciliśmy. Spotkaliśmy Krzysztofa, którego widzieliśmy już kilka razy i razem z nim dojechaliśmy do wspomnianej tabliczki, tyle, że tym razem odbiliśmy w bok. Droga była miejscami okropna, koła zanurzały się nawet do połowy w czarnym błocie.
Tak wyglądał rower Gumisia:
Jechaliśmy dzielnie dalej, ale wszyscy marzyli o tym, żeby w końcu wyjechać z tego bagna. Trzeba jednak przyznać, że było tam mega pięknie, choć wtedy chyba o tym nie myśleliśmy.
Kiedy dojechaliśmy do drewnianych drogowskazów okazało się, że do miejscowości z której przyjechaliśmy było 1,5 km,a mi wydawało się że tysiąc. :P Za namową Krzycha zrezygnowaliśmy ze skrętu w stronę Łeby, bo podobno tam było jeszcze gorzej. Jechaliśmy dookoła, ale droga stała się w końcu normalną, polną i przejezdną. W końcu wyjechaliśmy na asfalt, który dawno aż tak nas nie cieszył. Dojechaliśmy do Izbicy, później skierowaliśmy się w stronę miejscowości Gać. Minęliśmy Łebę, ale nie tę, do której zmierzaliśmy:
Pogoda zaczęła się psuć, więc rozglądaliśmy się za miejscem, w którym można by przeczekać deszcz. I kolejny raz na tej wyprawie udało nam się uniknąć zmoknięcia, bo po wjechaniu do lasu schowaliśmy się pod taką wiatą:
Nasz towarzysz pojechał dalej, a my zrobiliśmy sobie jedzonko. Szczerze mówiąc już byłam wykończona, na dodatek zrobiło się chłodno.
Po przerwie ruszyliśmy przez lasy, było trochę piachu, ale w końcu przejechaliśmy Żarnowską i mijając po lewej jezioro Łebsko kierowaliśmy się na Łebę.
W Łebie pojechaliśmy na plażę, było zimno, ludzie chodzili w bluzach i kurtkach, ale Paweł postanowił się wykąpać.
Rozważaliśmy spanie na polu namiotowym - Gumiś chciał, Marta nie, a mi było wszystko jedno, byle tylko szybko znaleźć się w namiocie, w ciepłym śpiworku. Byłam zmęczona, czułam się źle, chyba miałam gorączkę, a co za tym idzie paskudny humor. Trochę się wszyscy o to pokłóciliśmy, ale w końcu wyjechaliśmy za miasto i rozbiliśmy się znów blisko ścieżki R-10 nad j. Sarbsko. Postanowiliśmy rozbić tylko jeden namiot, żeby rano szybciej go złożyć i odjechać. Okazało się, że nasze zapasy wody były bardzo małe, a zapomnieliśmy kupić zajęci kłóceniem się. Zagotowaliśmy więc tylko trochę na gorące kubki i zrobiliśmy kanapki. Marta sklejała materac, który i tak się rozkleił kiedy Paweł na niego wlazł. Czekała ich nocka na twardym :(
Dzień był mega męczący, jazda głównie w wymagającym terenie, ale na pewno pasuje do niego po raz kolejny słowo: PRZYGODA! :)
Świnoujście - Hel - dzień 4
Czwartek, 14 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 66.90 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:17 | km/h: | 15.62 |
Rano padał deszcz, właściwie już w nocy padało. Chcieliśmy zwinąć się wcześniej, bo byliśmy tuż koło drogi, ale przez deszcz mogliśmy pospać dłużej. Zjedliśmy śniadanie w namiocie, a gdy przestało padać szybko zwinęliśmy namiot. Już wyobrażałam sobie jak rozbijam wieczorem taki mokry. :/
Gdy ruszaliśmy już świeciło słońce. Jednak pojawił się kolejny problem - licznik Marty nie działał, mimo prób jego reanimacji nie udało się go uruchomić. W czasie jazdy znów zaczęło padać, zatrzymaliśmy się na przystanku, żeby założyć ciuchy przeciwdeszczowe, ale gdy ruszyliśmy to przestało, więc znów się rozbieraliśmy. W Darłowie zrobiliśmy zakupy w Biedronce i pojechaliśmy dalej. Za miastem zrobiliśmy postój aby sprawdzić mapę i spotkaliśmy trzech kolarzy jadących z sakwami dookoła Polski, którzy poprosili nas o wspólne zdjęcie. Brali oni udział w Rajdzie Rowerowym Dookoła Polski Szlakiem Porozumień Sierpniowych. Załapaliśmy się nawet na zdjęcie, które można zobaczyć tutaj.
Po chwili wymiany naszych doświadczeń z sakwami, oni ruszają pod wiatr w kierunku, z którego my przyjechaliśmy, a my skręcamy na Cisowo, żeby dojechać do morza. No i mieliśmy pod wiatr, a dodatkowo pod górę. Zostałam z tyłu, było masakrycznie, ale powoli, bez pośpiechu podjechałam do góry i czekałam na resztę ciężko dysząc. :P Gdy dojechaliśmy do morza zrobiliśmy chwilę przerwy na przecudownej plaży, wiało, więc fale były dość spore. Ale kąpiel była zabroniona z powodu jakiejś niebezpiecznej konstrukcji pod wodą. Wjechaliśmy na ścieżkę pomiędzy morzem, a jeziorem i widoki były wspaniałe.
Morze na lewo:
I jezioro na prawo:
Przed Jarosławcem przez las prowadzi bardzo szeroki asfalt, który idealnie nadawał się do ćwiczenia jazdy bez trzymanki z sakwami. W sumie szło to lepiej niż można by się spodziewać. W Jarosławcu odbiliśmy od morza, jechaliśmy koło jeziora Wicko, gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę i pojechaliśmy do Łącka, gdzie zrobiliśmy przerwę na posiłek. Gumiś poszedł do sklepu i kupił pomidorki, więc kanapki były jeszcze lepsze.
Ruszyliśmy dalej i przez mniejsze miejscowości dotarliśmy do drogi 203, którą dojechaliśmy do Ustki.
W Ustce udaliśmy się do Biedronki i zrobiliśmy zakupy, pamiętając, że następnego dnia będzie święto i większe sklepy będą pozamykane. Gumiś i Marta poszli na zakupy, ja skorzystałam z chwili i zadzwoniłam do rodzinki.
Później pojechaliśmy na plażę:
Było chłodno więc zrezygnowałam z kąpieli. Na plaży spędziliśmy jednak dużo czasu zajadając się Hitami. :P
Później Gumiś z Martą poszli na krótki spacer po plaży, a gdy odjeżdżaliśmy, słońce już powoli zachodziło. Jechaliśmy kawałek plażą. Widok był wspaniały:
Wyjechaliśmy z Ustki i miejsce na nocleg znaleźliśmy przy szlaku R-10 licząc na to, że myśliwi nie będą tutaj polować. xD
Pierwszy raz było to ważne kryterium podczas szukania noclegu. Ja z Martą poszłyśmy rozłożyć namioty (mój niestety mokry), a Paweł przy samym szlaku zaczął gotować makaron. Robiło się powoli ciemno. Gdy wróciłyśmy, ja zrobiłam sos i dokończyłam kolację, a oni poszli zanieść sakwy. Gdy wrócili wymieszaliśmy wszystko i zjedliśmy obłędnie duże porcje naszego dania.
Na wyprawie zwykły groszek dodany do makaronu i sosu z paczki czyni z niego wykwintne danie i smakuje wspaniale. Po jedzeniu umyliśmy garnki i poszliśmy do skrytych za drzewami namiotów. Mgła była mega gęsta i obawiałam się, że jest zbyt wilgotno, żeby mój namiot wysechł.
Podsumowując, dzień był udany: widoki piękne, znów nie zmokliśmy, zero awarii i żadnych niemiłych przygód. :)
Gdy ruszaliśmy już świeciło słońce. Jednak pojawił się kolejny problem - licznik Marty nie działał, mimo prób jego reanimacji nie udało się go uruchomić. W czasie jazdy znów zaczęło padać, zatrzymaliśmy się na przystanku, żeby założyć ciuchy przeciwdeszczowe, ale gdy ruszyliśmy to przestało, więc znów się rozbieraliśmy. W Darłowie zrobiliśmy zakupy w Biedronce i pojechaliśmy dalej. Za miastem zrobiliśmy postój aby sprawdzić mapę i spotkaliśmy trzech kolarzy jadących z sakwami dookoła Polski, którzy poprosili nas o wspólne zdjęcie. Brali oni udział w Rajdzie Rowerowym Dookoła Polski Szlakiem Porozumień Sierpniowych. Załapaliśmy się nawet na zdjęcie, które można zobaczyć tutaj.
Po chwili wymiany naszych doświadczeń z sakwami, oni ruszają pod wiatr w kierunku, z którego my przyjechaliśmy, a my skręcamy na Cisowo, żeby dojechać do morza. No i mieliśmy pod wiatr, a dodatkowo pod górę. Zostałam z tyłu, było masakrycznie, ale powoli, bez pośpiechu podjechałam do góry i czekałam na resztę ciężko dysząc. :P Gdy dojechaliśmy do morza zrobiliśmy chwilę przerwy na przecudownej plaży, wiało, więc fale były dość spore. Ale kąpiel była zabroniona z powodu jakiejś niebezpiecznej konstrukcji pod wodą. Wjechaliśmy na ścieżkę pomiędzy morzem, a jeziorem i widoki były wspaniałe.
Morze na lewo:
I jezioro na prawo:
Przed Jarosławcem przez las prowadzi bardzo szeroki asfalt, który idealnie nadawał się do ćwiczenia jazdy bez trzymanki z sakwami. W sumie szło to lepiej niż można by się spodziewać. W Jarosławcu odbiliśmy od morza, jechaliśmy koło jeziora Wicko, gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę i pojechaliśmy do Łącka, gdzie zrobiliśmy przerwę na posiłek. Gumiś poszedł do sklepu i kupił pomidorki, więc kanapki były jeszcze lepsze.
Ruszyliśmy dalej i przez mniejsze miejscowości dotarliśmy do drogi 203, którą dojechaliśmy do Ustki.
W Ustce udaliśmy się do Biedronki i zrobiliśmy zakupy, pamiętając, że następnego dnia będzie święto i większe sklepy będą pozamykane. Gumiś i Marta poszli na zakupy, ja skorzystałam z chwili i zadzwoniłam do rodzinki.
Później pojechaliśmy na plażę:
Było chłodno więc zrezygnowałam z kąpieli. Na plaży spędziliśmy jednak dużo czasu zajadając się Hitami. :P
Później Gumiś z Martą poszli na krótki spacer po plaży, a gdy odjeżdżaliśmy, słońce już powoli zachodziło. Jechaliśmy kawałek plażą. Widok był wspaniały:
Wyjechaliśmy z Ustki i miejsce na nocleg znaleźliśmy przy szlaku R-10 licząc na to, że myśliwi nie będą tutaj polować. xD
Pierwszy raz było to ważne kryterium podczas szukania noclegu. Ja z Martą poszłyśmy rozłożyć namioty (mój niestety mokry), a Paweł przy samym szlaku zaczął gotować makaron. Robiło się powoli ciemno. Gdy wróciłyśmy, ja zrobiłam sos i dokończyłam kolację, a oni poszli zanieść sakwy. Gdy wrócili wymieszaliśmy wszystko i zjedliśmy obłędnie duże porcje naszego dania.
Na wyprawie zwykły groszek dodany do makaronu i sosu z paczki czyni z niego wykwintne danie i smakuje wspaniale. Po jedzeniu umyliśmy garnki i poszliśmy do skrytych za drzewami namiotów. Mgła była mega gęsta i obawiałam się, że jest zbyt wilgotno, żeby mój namiot wysechł.
Podsumowując, dzień był udany: widoki piękne, znów nie zmokliśmy, zero awarii i żadnych niemiłych przygód. :)
Świnoujście - Hel - dzień 3
Środa, 13 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 72.33 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:57 | km/h: | 14.61 |
Dzień trzeci przywitał nas słońcem i piękną pogodą. Dobrze było obudzić się w łóżku.
Gdy już się ogarnęliśmy chcieliśmy się pożegnać z gospodarzami, ale nigdzie ich nie było, więc wyruszyliśmy dalej. Po drodze jadąc przez Kołobrzeg spotkaliśmy sakwiarza, który robił nam zdjęcie wczoraj. Zrobiliśmy zakupy i udaliśmy się na plażę na śniadanko. Pomimo dość wczesnej pory plażowiczów było już sporo. Po śniadaniu trzeba było jechać dalej, ale najpierw musieliśmy odbyć poważną rozmowę dotyczącą naszych planów na najbliższe kilka dni. Szczerze mówiąc wtedy przez chwilę myślałam, że Hel pozostanie niespełnionym marzeniem. W końcu wyruszyliśmy i było już lepiej. :)
Widoki wkoło nas jak zwykle piękne, ścieżka rowerowa wzdłuż morza cudowna. A gdy nie jechaliśmy blisko morza to towarzyszyły nam lasy. Humory się poprawiły i jechało się świetnie. W Gąskach zrobiliśmy przerwę koło sklepu, zjedliśmy jakże zdrowe batoniki, czipsy i lody. :P Gumiś zrobił dobry uczynek i dopompował kółko od wózka parze z dzieckiem.
Gdy dojechaliśmy do Mielna, wstąpiliśmy do Polo marketu na zakupy. Marta z Pawłem poszaleli więc dalej jechałam obładowana napojami, a Marta siatkami z jedzeniem, jak czołgi :P
Przejechaliśmy przez Mielno i w Unieściu zjechaliśmy na plażę. Wykąpaliśmy się szybko i od razu się ubrałyśmy, bo było chłodno.
Wyjście z plaży zawsze było najgorsze, zawsze po piachu i pod górę.
Zaraz obok plaży weszliśmy do smażalni i wędzarni ryb na wędzone dorsze. Muszę przyznać, że były pyszne.
Po obiedzie, pojechaliśmy na gofra, Gumiś z Martą zjedli na pół, a ja wzięłam małego loda, bo więcej bym nie dała rady zjeść. Po chwili przerwy tuż obok zrobiliśmy sobie przerwę przy pomniku ku czci tych, którzy nie wrócili z morza.
I oczywiście zdjęcie:
Ruszyliśmy dalej, początkowo było chłodno, ale szybko się rozgrzaliśmy, wyszło znów słońce. Po dojechaniu do Łazów, musieliśmy podjąć decyzję o objechaniu jeziora Bukowo, bo nie było pewności, że przejedziemy od strony morza. Przejechaliśmy kilka miejscowości, kupiliśmy po piwku dla każdego na wieczór i jadąc dalej rozglądaliśmy się powoli za dobrym miejscem na nocleg. Niestety nic nie wydawało się odpowiednie. W końcu tuż przed Bukowem Morskim rozbiliśmy się na wąskim pasie trawy pomiędzy dwoma polami. Na jednym z nich trwały żniwa, rolnicy jeździli koło nas kilka razy, ale nas nie wygonili, więc byliśmy spokojni.
Gdy zrobiło się ciemno, zjedliśmy kolację, ugotowaliśmy zupki i rozmawialiśmy siedząc przy piwku.
Spokój nie trwał jednak zbyt długo, Marta usłyszała "zwierzynę" w krzakach, ale było jeszcze gorzej. Okazało się, że domniemany zwierz to w rzeczywistości myśliwy, który w bardzo nieprzyjemny sposób wygonił nas z tego miejsca grożąc policją. Nie chcąc się z nim kłócić zrobiliśmy najbardziej szaloną rzecz: spakowaliśmy się, złożyliśmy namioty i o 23 po ciemku jechaliśmy dalej szukać miejsca. Wtedy to słowem kluczowym tej wyprawy zostało słowo "PRZYGODA". Sytuacja była tak tragiczna, że aż zabawna. :D
Rozbiliśmy się nieopodal drogi pod lasem, tym razem w jednym namiocie i szybko zasnęliśmy.
Cóż, niewątpliwie był to był szalony dzień, a już na pewno jego zakończenie.
Gdy już się ogarnęliśmy chcieliśmy się pożegnać z gospodarzami, ale nigdzie ich nie było, więc wyruszyliśmy dalej. Po drodze jadąc przez Kołobrzeg spotkaliśmy sakwiarza, który robił nam zdjęcie wczoraj. Zrobiliśmy zakupy i udaliśmy się na plażę na śniadanko. Pomimo dość wczesnej pory plażowiczów było już sporo. Po śniadaniu trzeba było jechać dalej, ale najpierw musieliśmy odbyć poważną rozmowę dotyczącą naszych planów na najbliższe kilka dni. Szczerze mówiąc wtedy przez chwilę myślałam, że Hel pozostanie niespełnionym marzeniem. W końcu wyruszyliśmy i było już lepiej. :)
Widoki wkoło nas jak zwykle piękne, ścieżka rowerowa wzdłuż morza cudowna. A gdy nie jechaliśmy blisko morza to towarzyszyły nam lasy. Humory się poprawiły i jechało się świetnie. W Gąskach zrobiliśmy przerwę koło sklepu, zjedliśmy jakże zdrowe batoniki, czipsy i lody. :P Gumiś zrobił dobry uczynek i dopompował kółko od wózka parze z dzieckiem.
Gdy dojechaliśmy do Mielna, wstąpiliśmy do Polo marketu na zakupy. Marta z Pawłem poszaleli więc dalej jechałam obładowana napojami, a Marta siatkami z jedzeniem, jak czołgi :P
Przejechaliśmy przez Mielno i w Unieściu zjechaliśmy na plażę. Wykąpaliśmy się szybko i od razu się ubrałyśmy, bo było chłodno.
Wyjście z plaży zawsze było najgorsze, zawsze po piachu i pod górę.
Zaraz obok plaży weszliśmy do smażalni i wędzarni ryb na wędzone dorsze. Muszę przyznać, że były pyszne.
Po obiedzie, pojechaliśmy na gofra, Gumiś z Martą zjedli na pół, a ja wzięłam małego loda, bo więcej bym nie dała rady zjeść. Po chwili przerwy tuż obok zrobiliśmy sobie przerwę przy pomniku ku czci tych, którzy nie wrócili z morza.
I oczywiście zdjęcie:
Ruszyliśmy dalej, początkowo było chłodno, ale szybko się rozgrzaliśmy, wyszło znów słońce. Po dojechaniu do Łazów, musieliśmy podjąć decyzję o objechaniu jeziora Bukowo, bo nie było pewności, że przejedziemy od strony morza. Przejechaliśmy kilka miejscowości, kupiliśmy po piwku dla każdego na wieczór i jadąc dalej rozglądaliśmy się powoli za dobrym miejscem na nocleg. Niestety nic nie wydawało się odpowiednie. W końcu tuż przed Bukowem Morskim rozbiliśmy się na wąskim pasie trawy pomiędzy dwoma polami. Na jednym z nich trwały żniwa, rolnicy jeździli koło nas kilka razy, ale nas nie wygonili, więc byliśmy spokojni.
Gdy zrobiło się ciemno, zjedliśmy kolację, ugotowaliśmy zupki i rozmawialiśmy siedząc przy piwku.
Spokój nie trwał jednak zbyt długo, Marta usłyszała "zwierzynę" w krzakach, ale było jeszcze gorzej. Okazało się, że domniemany zwierz to w rzeczywistości myśliwy, który w bardzo nieprzyjemny sposób wygonił nas z tego miejsca grożąc policją. Nie chcąc się z nim kłócić zrobiliśmy najbardziej szaloną rzecz: spakowaliśmy się, złożyliśmy namioty i o 23 po ciemku jechaliśmy dalej szukać miejsca. Wtedy to słowem kluczowym tej wyprawy zostało słowo "PRZYGODA". Sytuacja była tak tragiczna, że aż zabawna. :D
Rozbiliśmy się nieopodal drogi pod lasem, tym razem w jednym namiocie i szybko zasnęliśmy.
Cóż, niewątpliwie był to był szalony dzień, a już na pewno jego zakończenie.
Świnoujście - Hel - dzień 2
Wtorek, 12 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 86.15 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:27 | km/h: | 15.81 |
Pierwsza nocka minęła nam spokojnie. Obudziłam się wypoczęta i wyspana, troszkę było chłodno, ale dzięki ciepłym ubraniom nie zmarzłam. Widok "za oknem" był bardzo przyjemny. A tak prezentowały się nasze namioty:
A tak rowerki:
Poranne ogarnięcie się zajęło nam trochę czasu. Wszystkie rzeczy wyleciały na stół i posegregowane z powrotem do sakw. Zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy herbatę/zupkę i wzięliśmy się za składanie namiotów, które przez ten czas zdążyły przeschnąć. Były mokre od rosy.
W końcu wyruszyliśmy w drogę. Po drodze minęliśmy pola golfowe, na które pewnie nie zwróciłabym uwagi gdyby Paweł o nich nie wspomniał. :P Jechaliśmy główną drogą, głównie przez las. Przejechaliśmy Międzywodzie, a w Dziwnowie zrobiliśmy przerwę na jedzonko. Później przez Dziwnówek, Pobierowo, dotarliśmy do Trzęsacza. Wcześniej ruiny kościoła oglądałam tylko na zdjęciu, więc fajnie było je zobaczyć. Wszystko jest ładnie zabezpieczone, więc jest szansa, że kiedyś zobaczą je moje dzieci. :P
Gumiś poprosił o zrobienie nam zdjęcia rowerzystę, też z sakwami, którego później spotkaliśmy jeszcze nie raz.
Z Trzęsacz ruszyliśmy ścieżką wzdłuż plaży, którą jechało się wyśmienicie.
Prawda, że przyjemnie to wygląda:
Przez Rewal dotarliśmy do Niechorza, a tam już zaczęły nas gonić chmury, niezbyt miłe.
Chmury i deszcz dogoniły nas w Pogorzelicy. Wstąpiliśmy do małej knajpki, aby przeczekać ulewę i skusiliśmy się na gofry, tylko z bitą śmietaną, bo były drogie, ale niesmaczne. Wraz z nadejściem deszczu zrobiło się chłodno, ale po deszczu zwykle wychodzi słońce. Tak było i tym razem:
W Mrzeżynie postanowiliśmy pojechać na plażę i się wykąpać. Pogoda była już cudowna.
Woda niestety była zimna, ale co tam. Tym razem udało nam się nie zmoczyć włosów i całe szczęście, bo po chwili na plaży znów zaczęły nas gonić chmury:
Ubieraliśmy się w pośpiechu, żeby zdążyć gdzieś się schować. W planach był kebab na obiadokolację, ale w końcu wyszło na pizzę. a to dlatego, że mieli tam najlepsze parasole, które jak nam się wydawało, ochronią nas przed deszczem. Ulewa była przeogromna, rzadko się takie widuje, ale przeżywa się je bardziej jak nie ma się gdzie schować. W pewnym momencie trzeba było uciekać pod daszek, ale miejsca było mało, a chętnych do schowania się dużo. :P
Gumiś wykorzystał to, że stoimy przy kasie i zamówił sobie jeszcze kebaba. :) Gdy przestało lać mogliśmy ruszać, najgorzej założyć na głowę mokry kask - bardzo nieprzyjemne uczucie :P Po tym deszczu zrobiło się już na prawdę zimno. Naszym celem był Kołobrzeg, gdzie mieliśmy zapewniony kawałek ogródka na rozbicie namiotu. Modliliśmy się, żeby nie spotkała nas kolejna ulewa, bo przeczekanie jej oznaczałoby, że nie damy dojechać do celu.
Po dojechaniu do Grzybowa oglądaliśmy zachód słońca na plaży.
Jeszcze w Grzybowie spotkaliśmy się z Bartkiem, Kubą i Zosią u której mieliśmy spać. A później ruszyliśmy do Kołobrzegu, który był już całkiem blisko, ale robiło się ciemno.
Gdy dojechaliśmy pod wskazany adres, bardzo gościnni ludzie zaprosili nas do środka i zaproponowali nam nocleg w domu. Z początku się opieraliśmy, nie chcąc robić kłopotu, ale zgodziliśmy się. Ja po chwili spędzonej w ciepłym domu nie miałam już ochoty wychodzić na zimny dwór i rozbijać namiotu w mokrym ogrodzie. Wróciliśmy tylko na dwór pozapinać rowery i zabrać sakwy.
Podsumowując dzień: trochę wymarzłam na koniec, ale całe szczęście nie zmokliśmy, choć były dwie poważne szanse. :P
Zasnęłam bardzo szybko. :)
Świnoujście - Hel - dzień 1
Poniedziałek, 11 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 66.81 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:36 | km/h: | 14.52 |
Do Gumisia przyjechałam dzień wcześniej wieczorem, żebyśmy wszyscy razem rano wyjechali z Głuchowa na PKP. Pobudka przed 5, szybkie ogarnięcie się, wypicie ciepłej herbaty, zapakowanie sakw na rower i można ruszać. Jeszcze tylko zdjęcie przed wyjazdem i pojechaliśmy.
Wyjechaliśmy w stronę Komornik i dalej już cały czas prosto ulicą Głogowską.
Na dworzec dotarliśmy w porę, ale nie na tyle, żeby wcześniej kupić bilety, dlatego od razu pojechaliśmy na dworzec letni. Na szczęście nie mieliśmy problemów z wejściem do pociągu z rowerami, bo był przedział na "duże bagaże". Na początku było 7 rowerów, potem przybywało i w kulminacyjnym momencie było chyba 11. :P
Podróż ciągnęła się w nieskończoność, zaczęło nam odbijać i marzyliśmy o tym, żeby w końcu wsiąść na rower.
Kiedy już wysiedliśmy z pociągu w Świnoujściu, postanowiliśmy przepłynąć promem na drugą stronę i objechać trochę wyspę Uznam.
Dojechaliśmy najpierw do granicy, a potem jeszcze do Transgranicznej Promenady. Wszędzie było mnóstwo rowerzystów, musiałam się przyzwyczaić do tego widoku. :)
Po objechaniu wyspy powrót promem na drugą stronę i wyjechaliśmy w stronę Międzyzdrojów. Jechało się bardzo dobrze, świeciło słońce i było ciepło. W Międzyzdrojach długo krążyliśmy szukając Alei Gwiazd, stanęliśmy przy mapce koło dworca, ale akurat tam kręcono film. Zostaliśmy poproszeni o zagranie małego epizodu, a właściwie przejechaniu bo "tak fajnie wyglądamy na tych rowerach". Tak zostaliśmy gwiazdami filmu i mogliśmy już spokojnie pojechać na Aleję Gwiazd:
:)
Później każdy miał zrobione foto za wodą :)
No i oczywiście pojechaliśmy na plażę wykąpać się w morzu. Gumiś stwierdził, że niezależnie od pogody będzie się kąpał w morzu każdego dnia. Ja z Martą nie miałyśmy tyle entuzjazmu. Miałyśmy nie moczyć włosów, żeby nie było potem zimno, ale nie udało się.
Przy wyjściu z plaży wspólne zdjęcie:
W końcu wyjechaliśmy z Międzyzdrojów główną drogą. Po drodze wstąpiliśmy na klif Gosań, rowery trzeba było podprowadzać pod mega wielką górę, po mega okropnych, stromych niby-schodach. Chciałam w tym momencie zamordować Gumisia za ten pomysł, ale nawet na to nie miałam siły.
Gumiś nie byłby sobą gdyby nie pstryknął fotki. :P
Ale widok na górze zrekompensował wszystkie wysiłki :) Słońce było już nisko i było przepięknie.
Po zejściu i dalej zjechaniu na dół ruszyliśmy dalej, bo chcieliśmy dojechać do miejscowości Wisełka i za nią szukać noclegu.
Znaleźliśmy przydrożny parking koło jeziora Zatorek i tam postanowiliśmy się rozbić. Kolację zjedliśmy przy stole :P Ugotowaliśmy sobie makaron z zupkami.
Po kolacji wskoczyliśmy do namiotów, żeby się wyspać i mieć siły na kolejny dzień. :)
Zdjęcia w opisie w większości pochodzą z aparatu Pawła i dziękuję mu za ich udostępnienie. :)
Wyjechaliśmy w stronę Komornik i dalej już cały czas prosto ulicą Głogowską.
Na dworzec dotarliśmy w porę, ale nie na tyle, żeby wcześniej kupić bilety, dlatego od razu pojechaliśmy na dworzec letni. Na szczęście nie mieliśmy problemów z wejściem do pociągu z rowerami, bo był przedział na "duże bagaże". Na początku było 7 rowerów, potem przybywało i w kulminacyjnym momencie było chyba 11. :P
Podróż ciągnęła się w nieskończoność, zaczęło nam odbijać i marzyliśmy o tym, żeby w końcu wsiąść na rower.
Kiedy już wysiedliśmy z pociągu w Świnoujściu, postanowiliśmy przepłynąć promem na drugą stronę i objechać trochę wyspę Uznam.
Dojechaliśmy najpierw do granicy, a potem jeszcze do Transgranicznej Promenady. Wszędzie było mnóstwo rowerzystów, musiałam się przyzwyczaić do tego widoku. :)
Po objechaniu wyspy powrót promem na drugą stronę i wyjechaliśmy w stronę Międzyzdrojów. Jechało się bardzo dobrze, świeciło słońce i było ciepło. W Międzyzdrojach długo krążyliśmy szukając Alei Gwiazd, stanęliśmy przy mapce koło dworca, ale akurat tam kręcono film. Zostaliśmy poproszeni o zagranie małego epizodu, a właściwie przejechaniu bo "tak fajnie wyglądamy na tych rowerach". Tak zostaliśmy gwiazdami filmu i mogliśmy już spokojnie pojechać na Aleję Gwiazd:
:)
Później każdy miał zrobione foto za wodą :)
No i oczywiście pojechaliśmy na plażę wykąpać się w morzu. Gumiś stwierdził, że niezależnie od pogody będzie się kąpał w morzu każdego dnia. Ja z Martą nie miałyśmy tyle entuzjazmu. Miałyśmy nie moczyć włosów, żeby nie było potem zimno, ale nie udało się.
Przy wyjściu z plaży wspólne zdjęcie:
W końcu wyjechaliśmy z Międzyzdrojów główną drogą. Po drodze wstąpiliśmy na klif Gosań, rowery trzeba było podprowadzać pod mega wielką górę, po mega okropnych, stromych niby-schodach. Chciałam w tym momencie zamordować Gumisia za ten pomysł, ale nawet na to nie miałam siły.
Gumiś nie byłby sobą gdyby nie pstryknął fotki. :P
Ale widok na górze zrekompensował wszystkie wysiłki :) Słońce było już nisko i było przepięknie.
Po zejściu i dalej zjechaniu na dół ruszyliśmy dalej, bo chcieliśmy dojechać do miejscowości Wisełka i za nią szukać noclegu.
Znaleźliśmy przydrożny parking koło jeziora Zatorek i tam postanowiliśmy się rozbić. Kolację zjedliśmy przy stole :P Ugotowaliśmy sobie makaron z zupkami.
Po kolacji wskoczyliśmy do namiotów, żeby się wyspać i mieć siły na kolejny dzień. :)
Zdjęcia w opisie w większości pochodzą z aparatu Pawła i dziękuję mu za ich udostępnienie. :)
Znów do Decathlonu
Sobota, 9 sierpnia 2014
Kategoria 1. 1-30km, transport
km: | 16.00 | km teren: | 0.00 |
czas: | 00:45 | km/h: | 21.34 |
Wyprawa nad morze już pojutrze, także pojechałam kupić przeciwdeszczówkę, dętki w Decathlonie i parę innych drobiazgów w Auchan.
Zobaczymy jak się sprawdzi. :)
Zobaczymy jak się sprawdzi. :)