Wpisy archiwalne w kategorii
3. 50-100km
Dystans całkowity: | 4499.56 km (w terenie 168.50 km; 3.74%) |
Czas w ruchu: | 267:04 |
Średnia prędkość: | 16.11 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.00 km/h |
Liczba aktywności: | 63 |
Średnio na aktywność: | 71.42 km i 4h 27m |
Więcej statystyk |
Świnoujście - Hel - dzień 4
Czwartek, 14 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 66.90 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:17 | km/h: | 15.62 |
Rano padał deszcz, właściwie już w nocy padało. Chcieliśmy zwinąć się wcześniej, bo byliśmy tuż koło drogi, ale przez deszcz mogliśmy pospać dłużej. Zjedliśmy śniadanie w namiocie, a gdy przestało padać szybko zwinęliśmy namiot. Już wyobrażałam sobie jak rozbijam wieczorem taki mokry. :/
Gdy ruszaliśmy już świeciło słońce. Jednak pojawił się kolejny problem - licznik Marty nie działał, mimo prób jego reanimacji nie udało się go uruchomić. W czasie jazdy znów zaczęło padać, zatrzymaliśmy się na przystanku, żeby założyć ciuchy przeciwdeszczowe, ale gdy ruszyliśmy to przestało, więc znów się rozbieraliśmy. W Darłowie zrobiliśmy zakupy w Biedronce i pojechaliśmy dalej. Za miastem zrobiliśmy postój aby sprawdzić mapę i spotkaliśmy trzech kolarzy jadących z sakwami dookoła Polski, którzy poprosili nas o wspólne zdjęcie. Brali oni udział w Rajdzie Rowerowym Dookoła Polski Szlakiem Porozumień Sierpniowych. Załapaliśmy się nawet na zdjęcie, które można zobaczyć tutaj.
Po chwili wymiany naszych doświadczeń z sakwami, oni ruszają pod wiatr w kierunku, z którego my przyjechaliśmy, a my skręcamy na Cisowo, żeby dojechać do morza. No i mieliśmy pod wiatr, a dodatkowo pod górę. Zostałam z tyłu, było masakrycznie, ale powoli, bez pośpiechu podjechałam do góry i czekałam na resztę ciężko dysząc. :P Gdy dojechaliśmy do morza zrobiliśmy chwilę przerwy na przecudownej plaży, wiało, więc fale były dość spore. Ale kąpiel była zabroniona z powodu jakiejś niebezpiecznej konstrukcji pod wodą. Wjechaliśmy na ścieżkę pomiędzy morzem, a jeziorem i widoki były wspaniałe.
Morze na lewo:
I jezioro na prawo:
Przed Jarosławcem przez las prowadzi bardzo szeroki asfalt, który idealnie nadawał się do ćwiczenia jazdy bez trzymanki z sakwami. W sumie szło to lepiej niż można by się spodziewać. W Jarosławcu odbiliśmy od morza, jechaliśmy koło jeziora Wicko, gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę i pojechaliśmy do Łącka, gdzie zrobiliśmy przerwę na posiłek. Gumiś poszedł do sklepu i kupił pomidorki, więc kanapki były jeszcze lepsze.
Ruszyliśmy dalej i przez mniejsze miejscowości dotarliśmy do drogi 203, którą dojechaliśmy do Ustki.
W Ustce udaliśmy się do Biedronki i zrobiliśmy zakupy, pamiętając, że następnego dnia będzie święto i większe sklepy będą pozamykane. Gumiś i Marta poszli na zakupy, ja skorzystałam z chwili i zadzwoniłam do rodzinki.
Później pojechaliśmy na plażę:
Było chłodno więc zrezygnowałam z kąpieli. Na plaży spędziliśmy jednak dużo czasu zajadając się Hitami. :P
Później Gumiś z Martą poszli na krótki spacer po plaży, a gdy odjeżdżaliśmy, słońce już powoli zachodziło. Jechaliśmy kawałek plażą. Widok był wspaniały:
Wyjechaliśmy z Ustki i miejsce na nocleg znaleźliśmy przy szlaku R-10 licząc na to, że myśliwi nie będą tutaj polować. xD
Pierwszy raz było to ważne kryterium podczas szukania noclegu. Ja z Martą poszłyśmy rozłożyć namioty (mój niestety mokry), a Paweł przy samym szlaku zaczął gotować makaron. Robiło się powoli ciemno. Gdy wróciłyśmy, ja zrobiłam sos i dokończyłam kolację, a oni poszli zanieść sakwy. Gdy wrócili wymieszaliśmy wszystko i zjedliśmy obłędnie duże porcje naszego dania.
Na wyprawie zwykły groszek dodany do makaronu i sosu z paczki czyni z niego wykwintne danie i smakuje wspaniale. Po jedzeniu umyliśmy garnki i poszliśmy do skrytych za drzewami namiotów. Mgła była mega gęsta i obawiałam się, że jest zbyt wilgotno, żeby mój namiot wysechł.
Podsumowując, dzień był udany: widoki piękne, znów nie zmokliśmy, zero awarii i żadnych niemiłych przygód. :)
Gdy ruszaliśmy już świeciło słońce. Jednak pojawił się kolejny problem - licznik Marty nie działał, mimo prób jego reanimacji nie udało się go uruchomić. W czasie jazdy znów zaczęło padać, zatrzymaliśmy się na przystanku, żeby założyć ciuchy przeciwdeszczowe, ale gdy ruszyliśmy to przestało, więc znów się rozbieraliśmy. W Darłowie zrobiliśmy zakupy w Biedronce i pojechaliśmy dalej. Za miastem zrobiliśmy postój aby sprawdzić mapę i spotkaliśmy trzech kolarzy jadących z sakwami dookoła Polski, którzy poprosili nas o wspólne zdjęcie. Brali oni udział w Rajdzie Rowerowym Dookoła Polski Szlakiem Porozumień Sierpniowych. Załapaliśmy się nawet na zdjęcie, które można zobaczyć tutaj.
Po chwili wymiany naszych doświadczeń z sakwami, oni ruszają pod wiatr w kierunku, z którego my przyjechaliśmy, a my skręcamy na Cisowo, żeby dojechać do morza. No i mieliśmy pod wiatr, a dodatkowo pod górę. Zostałam z tyłu, było masakrycznie, ale powoli, bez pośpiechu podjechałam do góry i czekałam na resztę ciężko dysząc. :P Gdy dojechaliśmy do morza zrobiliśmy chwilę przerwy na przecudownej plaży, wiało, więc fale były dość spore. Ale kąpiel była zabroniona z powodu jakiejś niebezpiecznej konstrukcji pod wodą. Wjechaliśmy na ścieżkę pomiędzy morzem, a jeziorem i widoki były wspaniałe.
Morze na lewo:
I jezioro na prawo:
Przed Jarosławcem przez las prowadzi bardzo szeroki asfalt, który idealnie nadawał się do ćwiczenia jazdy bez trzymanki z sakwami. W sumie szło to lepiej niż można by się spodziewać. W Jarosławcu odbiliśmy od morza, jechaliśmy koło jeziora Wicko, gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę i pojechaliśmy do Łącka, gdzie zrobiliśmy przerwę na posiłek. Gumiś poszedł do sklepu i kupił pomidorki, więc kanapki były jeszcze lepsze.
Ruszyliśmy dalej i przez mniejsze miejscowości dotarliśmy do drogi 203, którą dojechaliśmy do Ustki.
W Ustce udaliśmy się do Biedronki i zrobiliśmy zakupy, pamiętając, że następnego dnia będzie święto i większe sklepy będą pozamykane. Gumiś i Marta poszli na zakupy, ja skorzystałam z chwili i zadzwoniłam do rodzinki.
Później pojechaliśmy na plażę:
Było chłodno więc zrezygnowałam z kąpieli. Na plaży spędziliśmy jednak dużo czasu zajadając się Hitami. :P
Później Gumiś z Martą poszli na krótki spacer po plaży, a gdy odjeżdżaliśmy, słońce już powoli zachodziło. Jechaliśmy kawałek plażą. Widok był wspaniały:
Wyjechaliśmy z Ustki i miejsce na nocleg znaleźliśmy przy szlaku R-10 licząc na to, że myśliwi nie będą tutaj polować. xD
Pierwszy raz było to ważne kryterium podczas szukania noclegu. Ja z Martą poszłyśmy rozłożyć namioty (mój niestety mokry), a Paweł przy samym szlaku zaczął gotować makaron. Robiło się powoli ciemno. Gdy wróciłyśmy, ja zrobiłam sos i dokończyłam kolację, a oni poszli zanieść sakwy. Gdy wrócili wymieszaliśmy wszystko i zjedliśmy obłędnie duże porcje naszego dania.
Na wyprawie zwykły groszek dodany do makaronu i sosu z paczki czyni z niego wykwintne danie i smakuje wspaniale. Po jedzeniu umyliśmy garnki i poszliśmy do skrytych za drzewami namiotów. Mgła była mega gęsta i obawiałam się, że jest zbyt wilgotno, żeby mój namiot wysechł.
Podsumowując, dzień był udany: widoki piękne, znów nie zmokliśmy, zero awarii i żadnych niemiłych przygód. :)
Świnoujście - Hel - dzień 3
Środa, 13 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 72.33 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:57 | km/h: | 14.61 |
Dzień trzeci przywitał nas słońcem i piękną pogodą. Dobrze było obudzić się w łóżku.
Gdy już się ogarnęliśmy chcieliśmy się pożegnać z gospodarzami, ale nigdzie ich nie było, więc wyruszyliśmy dalej. Po drodze jadąc przez Kołobrzeg spotkaliśmy sakwiarza, który robił nam zdjęcie wczoraj. Zrobiliśmy zakupy i udaliśmy się na plażę na śniadanko. Pomimo dość wczesnej pory plażowiczów było już sporo. Po śniadaniu trzeba było jechać dalej, ale najpierw musieliśmy odbyć poważną rozmowę dotyczącą naszych planów na najbliższe kilka dni. Szczerze mówiąc wtedy przez chwilę myślałam, że Hel pozostanie niespełnionym marzeniem. W końcu wyruszyliśmy i było już lepiej. :)
Widoki wkoło nas jak zwykle piękne, ścieżka rowerowa wzdłuż morza cudowna. A gdy nie jechaliśmy blisko morza to towarzyszyły nam lasy. Humory się poprawiły i jechało się świetnie. W Gąskach zrobiliśmy przerwę koło sklepu, zjedliśmy jakże zdrowe batoniki, czipsy i lody. :P Gumiś zrobił dobry uczynek i dopompował kółko od wózka parze z dzieckiem.
Gdy dojechaliśmy do Mielna, wstąpiliśmy do Polo marketu na zakupy. Marta z Pawłem poszaleli więc dalej jechałam obładowana napojami, a Marta siatkami z jedzeniem, jak czołgi :P
Przejechaliśmy przez Mielno i w Unieściu zjechaliśmy na plażę. Wykąpaliśmy się szybko i od razu się ubrałyśmy, bo było chłodno.
Wyjście z plaży zawsze było najgorsze, zawsze po piachu i pod górę.
Zaraz obok plaży weszliśmy do smażalni i wędzarni ryb na wędzone dorsze. Muszę przyznać, że były pyszne.
Po obiedzie, pojechaliśmy na gofra, Gumiś z Martą zjedli na pół, a ja wzięłam małego loda, bo więcej bym nie dała rady zjeść. Po chwili przerwy tuż obok zrobiliśmy sobie przerwę przy pomniku ku czci tych, którzy nie wrócili z morza.
I oczywiście zdjęcie:
Ruszyliśmy dalej, początkowo było chłodno, ale szybko się rozgrzaliśmy, wyszło znów słońce. Po dojechaniu do Łazów, musieliśmy podjąć decyzję o objechaniu jeziora Bukowo, bo nie było pewności, że przejedziemy od strony morza. Przejechaliśmy kilka miejscowości, kupiliśmy po piwku dla każdego na wieczór i jadąc dalej rozglądaliśmy się powoli za dobrym miejscem na nocleg. Niestety nic nie wydawało się odpowiednie. W końcu tuż przed Bukowem Morskim rozbiliśmy się na wąskim pasie trawy pomiędzy dwoma polami. Na jednym z nich trwały żniwa, rolnicy jeździli koło nas kilka razy, ale nas nie wygonili, więc byliśmy spokojni.
Gdy zrobiło się ciemno, zjedliśmy kolację, ugotowaliśmy zupki i rozmawialiśmy siedząc przy piwku.
Spokój nie trwał jednak zbyt długo, Marta usłyszała "zwierzynę" w krzakach, ale było jeszcze gorzej. Okazało się, że domniemany zwierz to w rzeczywistości myśliwy, który w bardzo nieprzyjemny sposób wygonił nas z tego miejsca grożąc policją. Nie chcąc się z nim kłócić zrobiliśmy najbardziej szaloną rzecz: spakowaliśmy się, złożyliśmy namioty i o 23 po ciemku jechaliśmy dalej szukać miejsca. Wtedy to słowem kluczowym tej wyprawy zostało słowo "PRZYGODA". Sytuacja była tak tragiczna, że aż zabawna. :D
Rozbiliśmy się nieopodal drogi pod lasem, tym razem w jednym namiocie i szybko zasnęliśmy.
Cóż, niewątpliwie był to był szalony dzień, a już na pewno jego zakończenie.
Gdy już się ogarnęliśmy chcieliśmy się pożegnać z gospodarzami, ale nigdzie ich nie było, więc wyruszyliśmy dalej. Po drodze jadąc przez Kołobrzeg spotkaliśmy sakwiarza, który robił nam zdjęcie wczoraj. Zrobiliśmy zakupy i udaliśmy się na plażę na śniadanko. Pomimo dość wczesnej pory plażowiczów było już sporo. Po śniadaniu trzeba było jechać dalej, ale najpierw musieliśmy odbyć poważną rozmowę dotyczącą naszych planów na najbliższe kilka dni. Szczerze mówiąc wtedy przez chwilę myślałam, że Hel pozostanie niespełnionym marzeniem. W końcu wyruszyliśmy i było już lepiej. :)
Widoki wkoło nas jak zwykle piękne, ścieżka rowerowa wzdłuż morza cudowna. A gdy nie jechaliśmy blisko morza to towarzyszyły nam lasy. Humory się poprawiły i jechało się świetnie. W Gąskach zrobiliśmy przerwę koło sklepu, zjedliśmy jakże zdrowe batoniki, czipsy i lody. :P Gumiś zrobił dobry uczynek i dopompował kółko od wózka parze z dzieckiem.
Gdy dojechaliśmy do Mielna, wstąpiliśmy do Polo marketu na zakupy. Marta z Pawłem poszaleli więc dalej jechałam obładowana napojami, a Marta siatkami z jedzeniem, jak czołgi :P
Przejechaliśmy przez Mielno i w Unieściu zjechaliśmy na plażę. Wykąpaliśmy się szybko i od razu się ubrałyśmy, bo było chłodno.
Wyjście z plaży zawsze było najgorsze, zawsze po piachu i pod górę.
Zaraz obok plaży weszliśmy do smażalni i wędzarni ryb na wędzone dorsze. Muszę przyznać, że były pyszne.
Po obiedzie, pojechaliśmy na gofra, Gumiś z Martą zjedli na pół, a ja wzięłam małego loda, bo więcej bym nie dała rady zjeść. Po chwili przerwy tuż obok zrobiliśmy sobie przerwę przy pomniku ku czci tych, którzy nie wrócili z morza.
I oczywiście zdjęcie:
Ruszyliśmy dalej, początkowo było chłodno, ale szybko się rozgrzaliśmy, wyszło znów słońce. Po dojechaniu do Łazów, musieliśmy podjąć decyzję o objechaniu jeziora Bukowo, bo nie było pewności, że przejedziemy od strony morza. Przejechaliśmy kilka miejscowości, kupiliśmy po piwku dla każdego na wieczór i jadąc dalej rozglądaliśmy się powoli za dobrym miejscem na nocleg. Niestety nic nie wydawało się odpowiednie. W końcu tuż przed Bukowem Morskim rozbiliśmy się na wąskim pasie trawy pomiędzy dwoma polami. Na jednym z nich trwały żniwa, rolnicy jeździli koło nas kilka razy, ale nas nie wygonili, więc byliśmy spokojni.
Gdy zrobiło się ciemno, zjedliśmy kolację, ugotowaliśmy zupki i rozmawialiśmy siedząc przy piwku.
Spokój nie trwał jednak zbyt długo, Marta usłyszała "zwierzynę" w krzakach, ale było jeszcze gorzej. Okazało się, że domniemany zwierz to w rzeczywistości myśliwy, który w bardzo nieprzyjemny sposób wygonił nas z tego miejsca grożąc policją. Nie chcąc się z nim kłócić zrobiliśmy najbardziej szaloną rzecz: spakowaliśmy się, złożyliśmy namioty i o 23 po ciemku jechaliśmy dalej szukać miejsca. Wtedy to słowem kluczowym tej wyprawy zostało słowo "PRZYGODA". Sytuacja była tak tragiczna, że aż zabawna. :D
Rozbiliśmy się nieopodal drogi pod lasem, tym razem w jednym namiocie i szybko zasnęliśmy.
Cóż, niewątpliwie był to był szalony dzień, a już na pewno jego zakończenie.
Świnoujście - Hel - dzień 2
Wtorek, 12 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 86.15 | km teren: | 0.00 |
czas: | 05:27 | km/h: | 15.81 |
Pierwsza nocka minęła nam spokojnie. Obudziłam się wypoczęta i wyspana, troszkę było chłodno, ale dzięki ciepłym ubraniom nie zmarzłam. Widok "za oknem" był bardzo przyjemny. A tak prezentowały się nasze namioty:
A tak rowerki:
Poranne ogarnięcie się zajęło nam trochę czasu. Wszystkie rzeczy wyleciały na stół i posegregowane z powrotem do sakw. Zjedliśmy śniadanie, wypiliśmy herbatę/zupkę i wzięliśmy się za składanie namiotów, które przez ten czas zdążyły przeschnąć. Były mokre od rosy.
W końcu wyruszyliśmy w drogę. Po drodze minęliśmy pola golfowe, na które pewnie nie zwróciłabym uwagi gdyby Paweł o nich nie wspomniał. :P Jechaliśmy główną drogą, głównie przez las. Przejechaliśmy Międzywodzie, a w Dziwnowie zrobiliśmy przerwę na jedzonko. Później przez Dziwnówek, Pobierowo, dotarliśmy do Trzęsacza. Wcześniej ruiny kościoła oglądałam tylko na zdjęciu, więc fajnie było je zobaczyć. Wszystko jest ładnie zabezpieczone, więc jest szansa, że kiedyś zobaczą je moje dzieci. :P
Gumiś poprosił o zrobienie nam zdjęcia rowerzystę, też z sakwami, którego później spotkaliśmy jeszcze nie raz.
Z Trzęsacz ruszyliśmy ścieżką wzdłuż plaży, którą jechało się wyśmienicie.
Prawda, że przyjemnie to wygląda:
Przez Rewal dotarliśmy do Niechorza, a tam już zaczęły nas gonić chmury, niezbyt miłe.
Chmury i deszcz dogoniły nas w Pogorzelicy. Wstąpiliśmy do małej knajpki, aby przeczekać ulewę i skusiliśmy się na gofry, tylko z bitą śmietaną, bo były drogie, ale niesmaczne. Wraz z nadejściem deszczu zrobiło się chłodno, ale po deszczu zwykle wychodzi słońce. Tak było i tym razem:
W Mrzeżynie postanowiliśmy pojechać na plażę i się wykąpać. Pogoda była już cudowna.
Woda niestety była zimna, ale co tam. Tym razem udało nam się nie zmoczyć włosów i całe szczęście, bo po chwili na plaży znów zaczęły nas gonić chmury:
Ubieraliśmy się w pośpiechu, żeby zdążyć gdzieś się schować. W planach był kebab na obiadokolację, ale w końcu wyszło na pizzę. a to dlatego, że mieli tam najlepsze parasole, które jak nam się wydawało, ochronią nas przed deszczem. Ulewa była przeogromna, rzadko się takie widuje, ale przeżywa się je bardziej jak nie ma się gdzie schować. W pewnym momencie trzeba było uciekać pod daszek, ale miejsca było mało, a chętnych do schowania się dużo. :P
Gumiś wykorzystał to, że stoimy przy kasie i zamówił sobie jeszcze kebaba. :) Gdy przestało lać mogliśmy ruszać, najgorzej założyć na głowę mokry kask - bardzo nieprzyjemne uczucie :P Po tym deszczu zrobiło się już na prawdę zimno. Naszym celem był Kołobrzeg, gdzie mieliśmy zapewniony kawałek ogródka na rozbicie namiotu. Modliliśmy się, żeby nie spotkała nas kolejna ulewa, bo przeczekanie jej oznaczałoby, że nie damy dojechać do celu.
Po dojechaniu do Grzybowa oglądaliśmy zachód słońca na plaży.
Jeszcze w Grzybowie spotkaliśmy się z Bartkiem, Kubą i Zosią u której mieliśmy spać. A później ruszyliśmy do Kołobrzegu, który był już całkiem blisko, ale robiło się ciemno.
Gdy dojechaliśmy pod wskazany adres, bardzo gościnni ludzie zaprosili nas do środka i zaproponowali nam nocleg w domu. Z początku się opieraliśmy, nie chcąc robić kłopotu, ale zgodziliśmy się. Ja po chwili spędzonej w ciepłym domu nie miałam już ochoty wychodzić na zimny dwór i rozbijać namiotu w mokrym ogrodzie. Wróciliśmy tylko na dwór pozapinać rowery i zabrać sakwy.
Podsumowując dzień: trochę wymarzłam na koniec, ale całe szczęście nie zmokliśmy, choć były dwie poważne szanse. :P
Zasnęłam bardzo szybko. :)
Świnoujście - Hel - dzień 1
Poniedziałek, 11 sierpnia 2014
Kategoria Świnoujście - Hel 2014, 3. 50-100km, z Gumisiem, ze zdjęciami, z sakwami
km: | 66.81 | km teren: | 0.00 |
czas: | 04:36 | km/h: | 14.52 |
Do Gumisia przyjechałam dzień wcześniej wieczorem, żebyśmy wszyscy razem rano wyjechali z Głuchowa na PKP. Pobudka przed 5, szybkie ogarnięcie się, wypicie ciepłej herbaty, zapakowanie sakw na rower i można ruszać. Jeszcze tylko zdjęcie przed wyjazdem i pojechaliśmy.
Wyjechaliśmy w stronę Komornik i dalej już cały czas prosto ulicą Głogowską.
Na dworzec dotarliśmy w porę, ale nie na tyle, żeby wcześniej kupić bilety, dlatego od razu pojechaliśmy na dworzec letni. Na szczęście nie mieliśmy problemów z wejściem do pociągu z rowerami, bo był przedział na "duże bagaże". Na początku było 7 rowerów, potem przybywało i w kulminacyjnym momencie było chyba 11. :P
Podróż ciągnęła się w nieskończoność, zaczęło nam odbijać i marzyliśmy o tym, żeby w końcu wsiąść na rower.
Kiedy już wysiedliśmy z pociągu w Świnoujściu, postanowiliśmy przepłynąć promem na drugą stronę i objechać trochę wyspę Uznam.
Dojechaliśmy najpierw do granicy, a potem jeszcze do Transgranicznej Promenady. Wszędzie było mnóstwo rowerzystów, musiałam się przyzwyczaić do tego widoku. :)
Po objechaniu wyspy powrót promem na drugą stronę i wyjechaliśmy w stronę Międzyzdrojów. Jechało się bardzo dobrze, świeciło słońce i było ciepło. W Międzyzdrojach długo krążyliśmy szukając Alei Gwiazd, stanęliśmy przy mapce koło dworca, ale akurat tam kręcono film. Zostaliśmy poproszeni o zagranie małego epizodu, a właściwie przejechaniu bo "tak fajnie wyglądamy na tych rowerach". Tak zostaliśmy gwiazdami filmu i mogliśmy już spokojnie pojechać na Aleję Gwiazd:
:)
Później każdy miał zrobione foto za wodą :)
No i oczywiście pojechaliśmy na plażę wykąpać się w morzu. Gumiś stwierdził, że niezależnie od pogody będzie się kąpał w morzu każdego dnia. Ja z Martą nie miałyśmy tyle entuzjazmu. Miałyśmy nie moczyć włosów, żeby nie było potem zimno, ale nie udało się.
Przy wyjściu z plaży wspólne zdjęcie:
W końcu wyjechaliśmy z Międzyzdrojów główną drogą. Po drodze wstąpiliśmy na klif Gosań, rowery trzeba było podprowadzać pod mega wielką górę, po mega okropnych, stromych niby-schodach. Chciałam w tym momencie zamordować Gumisia za ten pomysł, ale nawet na to nie miałam siły.
Gumiś nie byłby sobą gdyby nie pstryknął fotki. :P
Ale widok na górze zrekompensował wszystkie wysiłki :) Słońce było już nisko i było przepięknie.
Po zejściu i dalej zjechaniu na dół ruszyliśmy dalej, bo chcieliśmy dojechać do miejscowości Wisełka i za nią szukać noclegu.
Znaleźliśmy przydrożny parking koło jeziora Zatorek i tam postanowiliśmy się rozbić. Kolację zjedliśmy przy stole :P Ugotowaliśmy sobie makaron z zupkami.
Po kolacji wskoczyliśmy do namiotów, żeby się wyspać i mieć siły na kolejny dzień. :)
Zdjęcia w opisie w większości pochodzą z aparatu Pawła i dziękuję mu za ich udostępnienie. :)
Wyjechaliśmy w stronę Komornik i dalej już cały czas prosto ulicą Głogowską.
Na dworzec dotarliśmy w porę, ale nie na tyle, żeby wcześniej kupić bilety, dlatego od razu pojechaliśmy na dworzec letni. Na szczęście nie mieliśmy problemów z wejściem do pociągu z rowerami, bo był przedział na "duże bagaże". Na początku było 7 rowerów, potem przybywało i w kulminacyjnym momencie było chyba 11. :P
Podróż ciągnęła się w nieskończoność, zaczęło nam odbijać i marzyliśmy o tym, żeby w końcu wsiąść na rower.
Kiedy już wysiedliśmy z pociągu w Świnoujściu, postanowiliśmy przepłynąć promem na drugą stronę i objechać trochę wyspę Uznam.
Dojechaliśmy najpierw do granicy, a potem jeszcze do Transgranicznej Promenady. Wszędzie było mnóstwo rowerzystów, musiałam się przyzwyczaić do tego widoku. :)
Po objechaniu wyspy powrót promem na drugą stronę i wyjechaliśmy w stronę Międzyzdrojów. Jechało się bardzo dobrze, świeciło słońce i było ciepło. W Międzyzdrojach długo krążyliśmy szukając Alei Gwiazd, stanęliśmy przy mapce koło dworca, ale akurat tam kręcono film. Zostaliśmy poproszeni o zagranie małego epizodu, a właściwie przejechaniu bo "tak fajnie wyglądamy na tych rowerach". Tak zostaliśmy gwiazdami filmu i mogliśmy już spokojnie pojechać na Aleję Gwiazd:
:)
Później każdy miał zrobione foto za wodą :)
No i oczywiście pojechaliśmy na plażę wykąpać się w morzu. Gumiś stwierdził, że niezależnie od pogody będzie się kąpał w morzu każdego dnia. Ja z Martą nie miałyśmy tyle entuzjazmu. Miałyśmy nie moczyć włosów, żeby nie było potem zimno, ale nie udało się.
Przy wyjściu z plaży wspólne zdjęcie:
W końcu wyjechaliśmy z Międzyzdrojów główną drogą. Po drodze wstąpiliśmy na klif Gosań, rowery trzeba było podprowadzać pod mega wielką górę, po mega okropnych, stromych niby-schodach. Chciałam w tym momencie zamordować Gumisia za ten pomysł, ale nawet na to nie miałam siły.
Gumiś nie byłby sobą gdyby nie pstryknął fotki. :P
Ale widok na górze zrekompensował wszystkie wysiłki :) Słońce było już nisko i było przepięknie.
Po zejściu i dalej zjechaniu na dół ruszyliśmy dalej, bo chcieliśmy dojechać do miejscowości Wisełka i za nią szukać noclegu.
Znaleźliśmy przydrożny parking koło jeziora Zatorek i tam postanowiliśmy się rozbić. Kolację zjedliśmy przy stole :P Ugotowaliśmy sobie makaron z zupkami.
Po kolacji wskoczyliśmy do namiotów, żeby się wyspać i mieć siły na kolejny dzień. :)
Zdjęcia w opisie w większości pochodzą z aparatu Pawła i dziękuję mu za ich udostępnienie. :)
WPN i Puszczykowo
Wtorek, 29 lipca 2014
Kategoria 3. 50-100km, WPN, z Gumisiem, z Lotką, ze zdjęciami
km: | 53.49 | km teren: | 0.00 |
czas: | 03:03 | km/h: | 17.54 |
Tego dnia umówiłam się z Gumisiem na rower jak tylko uporam się z zaległościami na blogu. On też stwierdził, że opisze chociaż Warszawę i pojedziemy. Wyszło na to że po obiedzie wyruszyliśmy w stronę WPN-u z głównym celem w Puszczykowie, którym był sklep rowerowy. Ruszyliśmy w stronę Szreniawy i dalej Grajzerówką do j. Jarosławieckiego, tam okrążenie wokół jeziora, jechałam tam w zeszłym roku i teraz żałowałam, że tak długo mnie tam nie było, mimo że kilka razy trzeba było przenosić rowery nad leżącymi drzewami. Potem ruszyliśmy znów Grajzerówką do Jezior i zjechaliśmy do jeziora Góreckiego. Tam zrobiliśmy chwilę przerwy, żeby zgadać się z Lotką, która miała do nas dojechać.
Gumiś stęsknił się za tym miejscem i był zachwycony, że znów tu wrócił:
I ja zgadzam się z tym, że tu jest cudownie, chociaż zdjęcie wcale tego nie oddaje:
Po ustaleniu z Lotką, że mamy jechać do Puszczykowa, a ona dojedzie do nas, ruszyliśmy przed siebie. Najpierw w kierunku Kociołka i dalej podjazd na Osową Górę. Później Gumiś uparł się, że pokaże mi trasę downhillową i choć jechaliśmy najłatwiejszą trasą, to i tak nie umiałam zjechać z tych górek. :P
Zjechaliśmy gdzieś w Mosinie i już prosto do Puszczykowa. Wstąpiliśmy na chwilę na słynne lody. :)
Po dojechaniu do sklepu Gumiś poszedł do sklepu, a ja czekałam przed, co wcale mi nie przeszkadzało, bo przed sklepem był rozłożony namiot i leżaczki:
Poczekaliśmy jeszcze trochę, ja poszłam do biedronki i akurat przyjechała Lotka. Gumiś szybko dopompował jej koło i musieliśmy ruszać szybko w stronę domu, bo z przeciwnego kierunku szły chmury i grzmiało dość mocno. Gumiś prowadził, z różnym skutkiem. :P W końcu obraliśmy dobry kierunek, jechaliśmy po bezdrożach i lasach. Lotka narzekała na takie trasy i tempo, a Gumiś jej cisnął, że nie daje rady przez fajki. Zabawne było to ich przekomarzanie :D
Jechało się przyjemnie, tylko pod koniec już trochę czułam kolana na podjazdach. Przed Szreniawą przecięliśmy Grajzerówkę i jechaliśmy koło wieży widokowej. Wyjechaliśmy blisko domu Lotki, więc stanęliśmy pod blokiem, a ona poszła na chwilę po wodę. Gumiś oczywiście gdzieś dzwonił, więc ja też skorzystałam z okazji i zadzwoniłam do Miłosza bo obiecałam mu zabrać go na rower.
W Rosnówku:
Po powrocie Lotki ruszyliśmy przez Rosnówko do Chomęcic, żeby zgarnąć Miłosza. Był już u mnie, ale chyba zwątpił, czy może z nami jechać. Robiło się już późno, więc kazałam mu założyć kamizelkę, wypiliśmy po szklance zimnego kompociku i ruszyliśmy odprowadzić Gumisia do Głuchowa. Po drodze Paweł z Miłoszem się ścigali, co dawało młodemu niemałą frajdę. :)
Od Gumisia pojechaliśmy polną drogą do Konarzewa i powrót już asfaltem do Chomęcic. Odstawiłyśmy Miłosza do domu, akurat ciocia była na dworze, więc chwilę pogadałyśmy i pojechałyśmy dalej. Odprowadziłam Lotkę do Walerianowa i szybciutko śmignęłam z powrotem domu.
Dzięki wszystkim za wycieczkę. :)
Gumiś stęsknił się za tym miejscem i był zachwycony, że znów tu wrócił:
I ja zgadzam się z tym, że tu jest cudownie, chociaż zdjęcie wcale tego nie oddaje:
Po ustaleniu z Lotką, że mamy jechać do Puszczykowa, a ona dojedzie do nas, ruszyliśmy przed siebie. Najpierw w kierunku Kociołka i dalej podjazd na Osową Górę. Później Gumiś uparł się, że pokaże mi trasę downhillową i choć jechaliśmy najłatwiejszą trasą, to i tak nie umiałam zjechać z tych górek. :P
Zjechaliśmy gdzieś w Mosinie i już prosto do Puszczykowa. Wstąpiliśmy na chwilę na słynne lody. :)
Po dojechaniu do sklepu Gumiś poszedł do sklepu, a ja czekałam przed, co wcale mi nie przeszkadzało, bo przed sklepem był rozłożony namiot i leżaczki:
Poczekaliśmy jeszcze trochę, ja poszłam do biedronki i akurat przyjechała Lotka. Gumiś szybko dopompował jej koło i musieliśmy ruszać szybko w stronę domu, bo z przeciwnego kierunku szły chmury i grzmiało dość mocno. Gumiś prowadził, z różnym skutkiem. :P W końcu obraliśmy dobry kierunek, jechaliśmy po bezdrożach i lasach. Lotka narzekała na takie trasy i tempo, a Gumiś jej cisnął, że nie daje rady przez fajki. Zabawne było to ich przekomarzanie :D
Jechało się przyjemnie, tylko pod koniec już trochę czułam kolana na podjazdach. Przed Szreniawą przecięliśmy Grajzerówkę i jechaliśmy koło wieży widokowej. Wyjechaliśmy blisko domu Lotki, więc stanęliśmy pod blokiem, a ona poszła na chwilę po wodę. Gumiś oczywiście gdzieś dzwonił, więc ja też skorzystałam z okazji i zadzwoniłam do Miłosza bo obiecałam mu zabrać go na rower.
W Rosnówku:
Po powrocie Lotki ruszyliśmy przez Rosnówko do Chomęcic, żeby zgarnąć Miłosza. Był już u mnie, ale chyba zwątpił, czy może z nami jechać. Robiło się już późno, więc kazałam mu założyć kamizelkę, wypiliśmy po szklance zimnego kompociku i ruszyliśmy odprowadzić Gumisia do Głuchowa. Po drodze Paweł z Miłoszem się ścigali, co dawało młodemu niemałą frajdę. :)
Od Gumisia pojechaliśmy polną drogą do Konarzewa i powrót już asfaltem do Chomęcic. Odstawiłyśmy Miłosza do domu, akurat ciocia była na dworze, więc chwilę pogadałyśmy i pojechałyśmy dalej. Odprowadziłam Lotkę do Walerianowa i szybciutko śmignęłam z powrotem domu.
Dzięki wszystkim za wycieczkę. :)
Przede wszystkim w terenie :)
Piątek, 11 lipca 2014
Kategoria 3. 50-100km, WPN, z Lotką, ze zdjęciami
km: | 58.20 | km teren: | 25.00 |
czas: | 03:30 | km/h: | 16.63 |
Rano pojechałyśmy z Lotką do Poznania ogarnąć kilka rzeczy, m.in. zakupić dla Lotki licznik. Przy okazji kupiła lampki, więc umówiłyśmy się na popołudniową wycieczkę, no i że pomogę jej zamontować to wszystko :)
Tak więc około 14 wyjechałam z domu. U Lotki od razu zabieramy się do roboty. Najpierw zdemontowałam resztki po starym liczniku i lampce, a potem montaż nowych. Lampki bez problemu, gorzej z licznikiem - niby wszystko wiadomo, ale gumki do zamontowania były po prostu za duże. Zamontować licznika na kierownicy nie dało się w żaden sposób, padło na mostek, ale też nie pasowało. Na szczęście Polak, a dokładniej Polki potrafią, podłożyłyśmy gumowe uszczelki, obkleiłyśmy plastrem bez gazy i jest względnie ok.
Nawet załapałam się na zdjęcie:
Potem ustawienie licznika, wielkości kół... bla bla. Z tabelki nie pasowało dokładnie, więc wpisałyśmy wartość zbliżoną, było spoko. Rower był gotowy do testów. Rundka po Szreniawie, liczył niby dobrze.
W nagrodę dostałam kawkę u Lotki. :)
Ruszyłyśmy ok. 16 w stronę j. Jarosławieckiego, przed lasem skręciłyśmy w podleśną dróżkę i dojechałyśmy do Grajzerówki, którą dojechałyśmy do Jezior i przy parkingu zjechałyśmy w dół do j. Góreckiego. jechałyśmy wokół jeziora dobrze znanym nam czerwonym szlakiem. Dorota zaliczyła mały upadek - próbując się napić jadąc z górki, ześlizgnęła się na mokrych liściach i uderzyła jakoś nogą o rower. Ale ok, pojechałyśmy dalej, cały czas czerwonym szlakiem. Jechałyśmy koło j. Skrzynka, potem koło j. Kociołek i dalej podjazd do Ludwikowa. Lotka prowadziła, ja chciałam podjechać, udało się, ale na górze miałam meeega zadyszkę :P Przerwa przy pijalni Ludwiczanki, mogłyśmy umyć ręce i się schłodzić.
A oto skutki upadku:
Po chwili przerwy ruszyłyśmy w stronę Dymaczewa. Po drodze, jeszcze przed słynnymi górkami "mała" przeszkoda:
Oczywiście pod tą górkę podprowadzałyśmy rowery :P
W Dymaczewie wjechałyśmy na czarny szlak koło jeziora i jechałyśmy nim aż do Łodzi. Dalej do Stęszewa, gdzie zrobiłyśmy przerwę przy Żabce na uzupełnienie kalorii. Po analizie przejechanych kilometrów okazało się, że miałyśmy małą rozbieżność, postanowiłyśmy to sprawdzić później.
Ze Stęszewa wyjechałyśmy w stronę Krąplewa, i spotkałyśmy bociany:
Dalej pojechałyśmy przez Trzcielin do Konarzewa, zgarnęłyśmy moją mamę, która była u rodzinki i razem pojechałyśmy do domu. U mnie zrobiłyśmy chwilę przerwy i poszukałyśmy w internecie jak ustawić ten licznik. Potem pojechałam odprowadzić Lotkę, zmierzyłyśmy obwód koła i zmieniłyśmy ustawienie licznika. Mam nadzieję, że będzie ok. Pojadłam na działce trochę malinek i po chwili pogawędki ruszyłam do domu.
Całkiem konkretna wycieczka, dziękuję Lotka i liczę na więcej takich. :)
Chomęcice - Rosnowo - Szreniawa - Jeziory - Ludwikowo - Dymaczewo Stare - Łódź - Stęszew - Krąplewo - Joanka - Trzcielin - Konarzewo - Chomęcice - Rosnowo - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice
Tak więc około 14 wyjechałam z domu. U Lotki od razu zabieramy się do roboty. Najpierw zdemontowałam resztki po starym liczniku i lampce, a potem montaż nowych. Lampki bez problemu, gorzej z licznikiem - niby wszystko wiadomo, ale gumki do zamontowania były po prostu za duże. Zamontować licznika na kierownicy nie dało się w żaden sposób, padło na mostek, ale też nie pasowało. Na szczęście Polak, a dokładniej Polki potrafią, podłożyłyśmy gumowe uszczelki, obkleiłyśmy plastrem bez gazy i jest względnie ok.
Nawet załapałam się na zdjęcie:
Potem ustawienie licznika, wielkości kół... bla bla. Z tabelki nie pasowało dokładnie, więc wpisałyśmy wartość zbliżoną, było spoko. Rower był gotowy do testów. Rundka po Szreniawie, liczył niby dobrze.
W nagrodę dostałam kawkę u Lotki. :)
Ruszyłyśmy ok. 16 w stronę j. Jarosławieckiego, przed lasem skręciłyśmy w podleśną dróżkę i dojechałyśmy do Grajzerówki, którą dojechałyśmy do Jezior i przy parkingu zjechałyśmy w dół do j. Góreckiego. jechałyśmy wokół jeziora dobrze znanym nam czerwonym szlakiem. Dorota zaliczyła mały upadek - próbując się napić jadąc z górki, ześlizgnęła się na mokrych liściach i uderzyła jakoś nogą o rower. Ale ok, pojechałyśmy dalej, cały czas czerwonym szlakiem. Jechałyśmy koło j. Skrzynka, potem koło j. Kociołek i dalej podjazd do Ludwikowa. Lotka prowadziła, ja chciałam podjechać, udało się, ale na górze miałam meeega zadyszkę :P Przerwa przy pijalni Ludwiczanki, mogłyśmy umyć ręce i się schłodzić.
A oto skutki upadku:
Po chwili przerwy ruszyłyśmy w stronę Dymaczewa. Po drodze, jeszcze przed słynnymi górkami "mała" przeszkoda:
Oczywiście pod tą górkę podprowadzałyśmy rowery :P
W Dymaczewie wjechałyśmy na czarny szlak koło jeziora i jechałyśmy nim aż do Łodzi. Dalej do Stęszewa, gdzie zrobiłyśmy przerwę przy Żabce na uzupełnienie kalorii. Po analizie przejechanych kilometrów okazało się, że miałyśmy małą rozbieżność, postanowiłyśmy to sprawdzić później.
Ze Stęszewa wyjechałyśmy w stronę Krąplewa, i spotkałyśmy bociany:
Dalej pojechałyśmy przez Trzcielin do Konarzewa, zgarnęłyśmy moją mamę, która była u rodzinki i razem pojechałyśmy do domu. U mnie zrobiłyśmy chwilę przerwy i poszukałyśmy w internecie jak ustawić ten licznik. Potem pojechałam odprowadzić Lotkę, zmierzyłyśmy obwód koła i zmieniłyśmy ustawienie licznika. Mam nadzieję, że będzie ok. Pojadłam na działce trochę malinek i po chwili pogawędki ruszyłam do domu.
Całkiem konkretna wycieczka, dziękuję Lotka i liczę na więcej takich. :)
Chomęcice - Rosnowo - Szreniawa - Jeziory - Ludwikowo - Dymaczewo Stare - Łódź - Stęszew - Krąplewo - Joanka - Trzcielin - Konarzewo - Chomęcice - Rosnowo - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice
Nadwarciańsko :)
Sobota, 28 czerwca 2014
Kategoria 3. 50-100km, WPN, z Lotką
km: | 51.34 | km teren: | 28.00 |
czas: | 03:05 | km/h: | 16.65 |
Po porannych przygodach nadszedł czas na popołudniową wycieczkę. Pogoda zrobiła się piękna, ani śladu po deszczu. Pojechałam po Lotkę do Szreniawy, jej tata kończył naprawę jej roweru i mogłyśmy ruszyć. Pojechałyśmy w stronę j. Jarosławieckiego, dalej w kierunku jezior. Po drodze skręciłyśmy w nieznaną ścieżkę w las, żeby poznać trochę terenu. Wyjechałyśmy zgodnie z tym czego się spodziewałyśmy na Grajzerówce, kawałeczek od Pałacu w Jeziorach. Zjechałyśmy w dół jadąc kawałek wzdłuż jeziora czerwonym szlakiem, potem odbiłyśmy na pierścień w stronę Mosiny. Po piachu, a potem po kamieniach dojechałyśmy pod górę, potem asfaltem zjazd w dół. Przy takiej prędkości to aż strach :P
Przejazd przez Mosinę i krążenie w poszukiwaniu ul. Farbiarskiej, z której zjeżdża się na szlak nadwarciański. Jadąc już szlakiem widziałyśmy zająca :) Dalej jechałyśmy asfaltem przez Puszczykowo, potem znów zjazd do lasu i leśnymi lub polnymi ścieżkami wzdłuż Warty jechałyśmy aż do Lubonia, po drodze z małą przerwą. W Luboniu przerwa koło sklepu, zjadłyśmy lody, Lotka uzupełniła zapas wody w bidonie i ruszyłyśmy w stronę domu. Przez Komorniki Grajzerówką do Szreniawy odprowadziłam Lotkę pod dom, chwilę pogadałyśmy i pojechałam do domu.
Dzięki Dorota za wspólną wycieczkę, ale nadal nie wiem jak Ci się mogło nudzić jadąc tym szlakiem xD Mam nadzieję, że nie był to Twój pierwszy i ostatni przejazd tamtą trasą tylko pierwszy z wielu :)
Chomęcice - Rosnowo - Szreniawa - Jeziory - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice
Przejazd przez Mosinę i krążenie w poszukiwaniu ul. Farbiarskiej, z której zjeżdża się na szlak nadwarciański. Jadąc już szlakiem widziałyśmy zająca :) Dalej jechałyśmy asfaltem przez Puszczykowo, potem znów zjazd do lasu i leśnymi lub polnymi ścieżkami wzdłuż Warty jechałyśmy aż do Lubonia, po drodze z małą przerwą. W Luboniu przerwa koło sklepu, zjadłyśmy lody, Lotka uzupełniła zapas wody w bidonie i ruszyłyśmy w stronę domu. Przez Komorniki Grajzerówką do Szreniawy odprowadziłam Lotkę pod dom, chwilę pogadałyśmy i pojechałam do domu.
Dzięki Dorota za wspólną wycieczkę, ale nadal nie wiem jak Ci się mogło nudzić jadąc tym szlakiem xD Mam nadzieję, że nie był to Twój pierwszy i ostatni przejazd tamtą trasą tylko pierwszy z wielu :)
Chomęcice - Rosnowo - Szreniawa - Jeziory - Mosina - Puszczykowo - Luboń - Komorniki - Szreniawa - Rosnowo - Chomęcice
Osowa Góra
Niedziela, 30 marca 2014
Kategoria 3. 50-100km, WPN, z Gumisiem, ze zdjęciami
km: | 66.39 | km teren: | 28.50 |
czas: | 03:29 | km/h: | 19.06 |
Postanowiłam nie jechać z Gumisiem i TCT do Ostrowa Wielkopolskiego bo to dla mnie jednak za daleko. Ale nie odpuszczam przejażdżki w tak piękne niedzielne popołudnie. Mam ochotę pojechać gdzieś sama, tak też robię. :)
Po 14 wyruszam z domu przez Rosnowo i Walerianowo do Rosnówka, gdzie robię fotkę na kładce nad jeziorem:
Wjeżdżam do lasu i jadę w stronę Wypalanek, przy grzybku odbijam na Trzebaw. W lesie jest cudownie, coraz bardziej zielono, no i ptaki pięknie śpiewają. Z Trzebawia jadę w kierunku Jezior, gdzie strzelam kolejną fotkę przy siedzibie WPN:
Ruszam dalej, by po chwili skręcić w czerwony szlak przy j. Góreckim. Mnóstwo ludzi korzysta z pięknej pogody i spaceruje co zmusza do ostrożnej jazdy. :P Odbijam od Góreckiego i dalej jadę szlakiem, przejeżdżam koło j. Skrzynka, pokazuję komuś drogę i jadę dalej wdychając ciepłe, pachnące lasem wiosenne powietrze. :) Dość zmachana jazdą w terenie robię kilka minut przerwy przy jeziorze Kociołek:
Chwilę odpoczywam, bo przecież zaraz będę się "wdrapywać" na Osową Górę. Ruszam dalej i niestety dojeżdżam do tego momentu, ale dzielnie jadę, powoli bo powoli, dychając jak stary traktor podjeżdżam na samą górę, zawstydzając rowerzystę, który podprowadził rower (a nie miałam takiego zamiaru). :P
Dojeżdżam do wieży widokowej i tam robię sobie dłuższą przerwę
Nawet wdrapuję się do góry i podziwiam widoczki:
Ruszam w dół w stronę Mosiny i zjeżdżam z zabójczą jak dla mnie prędkością. ;P Robię zdjęcie pięknie zazieleniających się drzew:
I jadę dalej w kierunku Puszczykowa. W głowie rodzi mi się pomysł, żeby zjechać na nadwarciański szlak rowerowy, którym jechałam kiedyś z Gumisiem. Pytam parę rowerzystów gdzie muszę zjechać (bo już za bardzo nie pamiętałam) i okazuje się, że Ola jedzie w tym samym kierunku. Więc w towarzystwie jadę pięknym szlakiem (na pewno tam wrócę!) aż do Lubonia, gdzie się rozdzielamy. Jadę w kierunku Komornik i dalej przez Rosnowo do domu.
Gdy dojechałam, zadzwonił Gumiś i pojechałam z nim małe kółko do Komornik (na lody z Lidla) :P
Powrót przez Głuchowo do Chomęcic.
Jestem bardzo zadowolona z tego dnia i tej wycieczki. :)
Po 14 wyruszam z domu przez Rosnowo i Walerianowo do Rosnówka, gdzie robię fotkę na kładce nad jeziorem:
Wjeżdżam do lasu i jadę w stronę Wypalanek, przy grzybku odbijam na Trzebaw. W lesie jest cudownie, coraz bardziej zielono, no i ptaki pięknie śpiewają. Z Trzebawia jadę w kierunku Jezior, gdzie strzelam kolejną fotkę przy siedzibie WPN:
Ruszam dalej, by po chwili skręcić w czerwony szlak przy j. Góreckim. Mnóstwo ludzi korzysta z pięknej pogody i spaceruje co zmusza do ostrożnej jazdy. :P Odbijam od Góreckiego i dalej jadę szlakiem, przejeżdżam koło j. Skrzynka, pokazuję komuś drogę i jadę dalej wdychając ciepłe, pachnące lasem wiosenne powietrze. :) Dość zmachana jazdą w terenie robię kilka minut przerwy przy jeziorze Kociołek:
Chwilę odpoczywam, bo przecież zaraz będę się "wdrapywać" na Osową Górę. Ruszam dalej i niestety dojeżdżam do tego momentu, ale dzielnie jadę, powoli bo powoli, dychając jak stary traktor podjeżdżam na samą górę, zawstydzając rowerzystę, który podprowadził rower (a nie miałam takiego zamiaru). :P
Dojeżdżam do wieży widokowej i tam robię sobie dłuższą przerwę
Nawet wdrapuję się do góry i podziwiam widoczki:
Ruszam w dół w stronę Mosiny i zjeżdżam z zabójczą jak dla mnie prędkością. ;P Robię zdjęcie pięknie zazieleniających się drzew:
I jadę dalej w kierunku Puszczykowa. W głowie rodzi mi się pomysł, żeby zjechać na nadwarciański szlak rowerowy, którym jechałam kiedyś z Gumisiem. Pytam parę rowerzystów gdzie muszę zjechać (bo już za bardzo nie pamiętałam) i okazuje się, że Ola jedzie w tym samym kierunku. Więc w towarzystwie jadę pięknym szlakiem (na pewno tam wrócę!) aż do Lubonia, gdzie się rozdzielamy. Jadę w kierunku Komornik i dalej przez Rosnowo do domu.
Gdy dojechałam, zadzwonił Gumiś i pojechałam z nim małe kółko do Komornik (na lody z Lidla) :P
Powrót przez Głuchowo do Chomęcic.
Jestem bardzo zadowolona z tego dnia i tej wycieczki. :)
Niedzielne kręcenie
Niedziela, 2 marca 2014
Kategoria WPN, 3. 50-100km
km: | 50.55 | km teren: | 21.00 |
czas: | 02:34 | km/h: | 19.69 |
Chomęcice - Konarzewo - Dopiewo - Podłoziny - Skrzynki - Niepruszewo - Cieśle - Podłoziny - Żarnowiec - Tomice - Mirosławki - Wielka Wieś - Krąplewo - Stęszew - Trzebaw - Rosnówko - Walerianowo - Chomęcice
Już od rana pogoda kusi aby pojechać gdzieś rowerkiem, tylko nie mam z kim. Siostrze nie chce się ruszyć tyłka, Sylwia się uczy, Lotka ma rozwalony palec, więc może w przyszłym tygodniu. Zostaje Gumiś, który chętnie by pojechał, ale jedzie do Marty i do pracy. Pozostaje mi pojechać na samotną przejażdżkę, pomysł jest aby pojechać odwiedzić tatę i wuja na rybach nad j. Niepruszewskim. Zbieram się do wyjazdu, bandaż elastyczny na lewym nadgarstku, bo po wczorajszym rowerze boli, ale dzisiaj nie odpuszczę. :)
W końcu wyjeżdżam, po przejechaniu połowy mojej wioski cofam się, bo przypomniało mi się, że miałam nasmarować łańcuch, szybko załatwiam sprawę i ruszam już na dobre. Niestety kolejny dzień wieje wiaterek, ale jest znośny.
Bez problemu docieram do Podłozin i Skrzynek, pytanie miejscowych o drogę do "Cieśli" (pan mnie poprawił, że do Ciesiel, a nie Cieśli :)) i docieram nad jeziorko. Obczajam sytuację, ryb nie ma, ale dostaję trochę herbatki z termosu. Chwila pogawędki, wciągam batonika i ruszam dalej. Wjeżdżam na trasę pierścienia i jadę nim aż do Stęszewa. Po drodze w lesie jest bardziej jesiennie, bo leży mnóstwo zeszłorocznych liści, ale już nie długo (mam nadzieję) zrobi się zielono i będzie naprawdę wiosennie. :)
W Stęszewie odbijam na Trzebaw i jadę nieznaną mi dotąd drogą przez las. Ręka boli coraz bardziej, słońce już coraz niżej więc przez Rosnówko i Walerianowo wracam do domu na obiadek.
Mimo, że samotna to i tak bardzo udana wycieczka. :)
Już od rana pogoda kusi aby pojechać gdzieś rowerkiem, tylko nie mam z kim. Siostrze nie chce się ruszyć tyłka, Sylwia się uczy, Lotka ma rozwalony palec, więc może w przyszłym tygodniu. Zostaje Gumiś, który chętnie by pojechał, ale jedzie do Marty i do pracy. Pozostaje mi pojechać na samotną przejażdżkę, pomysł jest aby pojechać odwiedzić tatę i wuja na rybach nad j. Niepruszewskim. Zbieram się do wyjazdu, bandaż elastyczny na lewym nadgarstku, bo po wczorajszym rowerze boli, ale dzisiaj nie odpuszczę. :)
W końcu wyjeżdżam, po przejechaniu połowy mojej wioski cofam się, bo przypomniało mi się, że miałam nasmarować łańcuch, szybko załatwiam sprawę i ruszam już na dobre. Niestety kolejny dzień wieje wiaterek, ale jest znośny.
Bez problemu docieram do Podłozin i Skrzynek, pytanie miejscowych o drogę do "Cieśli" (pan mnie poprawił, że do Ciesiel, a nie Cieśli :)) i docieram nad jeziorko. Obczajam sytuację, ryb nie ma, ale dostaję trochę herbatki z termosu. Chwila pogawędki, wciągam batonika i ruszam dalej. Wjeżdżam na trasę pierścienia i jadę nim aż do Stęszewa. Po drodze w lesie jest bardziej jesiennie, bo leży mnóstwo zeszłorocznych liści, ale już nie długo (mam nadzieję) zrobi się zielono i będzie naprawdę wiosennie. :)
W Stęszewie odbijam na Trzebaw i jadę nieznaną mi dotąd drogą przez las. Ręka boli coraz bardziej, słońce już coraz niżej więc przez Rosnówko i Walerianowo wracam do domu na obiadek.
Mimo, że samotna to i tak bardzo udana wycieczka. :)
Pożegnanie Pielgrzymki Rowerowej
Poniedziałek, 5 sierpnia 2013
Kategoria 3. 50-100km, transport, ze zdjęciami
km: | 57.61 | km teren: | 3.00 |
czas: | 03:02 | km/h: | 18.99 |
Dziś pobudka, bardzo wcześnie, szybko do sklepu po bułki, kawka i o 6.40 wyjeżdżam z domu. Mój cel: Wzgórze św. Wojciecha w Poznaniu.
Jest przyjemnie, jeszcze czuć poranny chłód, ale zapowiada się ciepły dzień. Do Poznania jedzie się całkiem przyjemnie, gorzej przebić się przez miasto, ale i tak rowerkiem lepiej niż komunikacją. :)
O 7.45 rozpoczyna się Msza Święta, która jest pierwszym punktem
VIII Poznańskiej Rowerowej Pielgrzymki: Szlak Cysterski - Południe.
www.poznanskarowerowa.ksm.org.pl
A że jedzie w niej kilku moich znajomych z KSM, chciałam się z nimi pożegnać tuż przed wyjazdem.
Jeszcze zdjęcie grupowe tuż przed wyruszeniem w drogę:
POWODZENIA! A ja może się skuszę za rok... :)
Później mykam do domku i jeszcze do Lubonia. A po powrocie pakowanie, szykowanie itd... Bo jutro moja pierwsza Wielka-Mała Wyprawa na Mazury!!! :D
Jest przyjemnie, jeszcze czuć poranny chłód, ale zapowiada się ciepły dzień. Do Poznania jedzie się całkiem przyjemnie, gorzej przebić się przez miasto, ale i tak rowerkiem lepiej niż komunikacją. :)
O 7.45 rozpoczyna się Msza Święta, która jest pierwszym punktem
VIII Poznańskiej Rowerowej Pielgrzymki: Szlak Cysterski - Południe.
www.poznanskarowerowa.ksm.org.pl
A że jedzie w niej kilku moich znajomych z KSM, chciałam się z nimi pożegnać tuż przed wyjazdem.
Jeszcze zdjęcie grupowe tuż przed wyruszeniem w drogę:
POWODZENIA! A ja może się skuszę za rok... :)
Później mykam do domku i jeszcze do Lubonia. A po powrocie pakowanie, szykowanie itd... Bo jutro moja pierwsza Wielka-Mała Wyprawa na Mazury!!! :D